Połowa polskich pracowników dostaje dodatki do pensji
Połowa polskich pracowników dostaje dodatki do pensji Fot. Marcin Stępień / AG
Reklama.
Kto ma gest
Dodatkowe wynagrodzenia dla pracowników to na świecie standard. Problem pojawia się wtedy, gdy premia staje się nieuzasadnionym przywilejem albo polega na bezmyślnym dosypywaniu pieniędzy do wypłaty. Ten drugi przypadek dotyczy szczególnie sektora publicznego – wiadomo, że z państwowej kasy wydaje się wyjątkowo łatwo. Grecja, która właśnie bankrutuje, jest tego najlepszym przykładem. W naTemat wyliczyliśmy ostatnio zaskakujące bonusy, na które mogli liczyć greccy pracownicy.
Co z Polską? Okazuje się, że dziś ponad połowa pracujących Polaków otrzymuje różnego rodzaju dodatki do pensji. Najczęściej to raczej niekontrowersyjne benefity, jak ubezpieczenie zdrowotne, telefony i samochody służbowe. Rzadziej, ale jednak, zdarzają się przypadki zaskakujące lub po prostu absurdalne.

Jak po grecku zarobić 5 tys. zł w 30 sekund?

“Ekwiwalent za pranie odzieży roboczej” – na taki benefit, raczej z kategorii “zaskakujące”, zwrócił uwagę jeden z naszych czytelników. Kodeks pracy mówi, że pracodawca ma obowiązek dostarczyć pracownikom “środki ochrony”, które zabezpieczają go w szkodliwym środowisku pracy. Zazwyczaj to po prostu robocze ubranie, które raz na jakiś czas trzeba uprać. I za to pranie pracownikowi należy się premia. Często jest tak, że pracodawca nie wypłaca kwoty, którą podwładny wydał na czyszczenie odzieży. Dla wszystkich pracowników ustalana jest ta sama stawka. To dodatkowe kilkadziesiąt czy ok. 100 zł do wypłaty.

“Przedgodziny”
– to z kolei instytucja, która funkcjonowała w polskich firmach do niedawna. Chodzi o “godziny przekraczające normy pracy, które przypadają przed godzinami rozpoczęcia pracy”. Przykładowo – jeśli ktoś w poniedziałek pracował od 8 do 16, a we wtorek zaczynał o szóstej rano, miał prawo domagać się dodatkowej stawki jak za nadgodziny. Bo zaczął pracę w tej samej “dobie pracowniczej”, a przerwa nie wyniosła 24 godzin. Pracodawcy bardzo się na to oburzali. Dziś czas pracy jest bardziej elastyczny.
Kilkanaście dodatków – tak nagradzani są polscy nauczyciele. Wspomniałem, że sektor publiczny jest podatny na bonusową rozrzutność i to jest ten przypadek. Śmiejemy się z Grecji, ale nasze państwo przeznacza grube miliony na bonusy dla pracowników szkół. Często wątpliwe, jak dodatek wiejski (10 proc. wynagrodzenia) wypłacany nauczycielom zatrudnionym na wsi lub w małym mieście. Dalej jest m.in. dodatek za wysługę lat (maksymalnie 20 proc. wynagrodzenia) i za pracę “w trudnych lub uciążliwych warunkach”, czyli np. za prowadzenie zajęć w klasach łączonych w “podstawówkach”.
Dodatkowy ogródek – kolejny absurdalny przepis dotyczący nauczycieli. Stanowi, że nauczyciel przenoszący się na wieś ma prawo do własnego ogródka, czyli działki do 2500 m kw. Ziemię ma dostać od samorządu. Według pomysłodawców miałby uprawiać na niej marchewkę, ziemniaki czy pietruszkę. Związek Nauczycieli Polskich zapewnia, że to martwy przepis, bo gminy nie mają już wolnej ziemi.
Premia za bezpieczną pracę – na taki gratis mogą liczyć górnicy. Na przykład w Jastrzębskiej Spółce Węglowej przeznacza się 2 mln zł miesięcznie na premie dla pracowników z tych oddziałów, gdzie nie ma wypadków lub jest ich najmniej. W ten sposób motywuje się ich, by przestrzegali przepisów. Pracodawca argumentował, że wcześniej zdarzały się np. “przypadki nietrzeźwości”. Dodatkowe pieniądze mają to załatwić.
3 mld złotych – tyle w sumie kosztują podatników dodatki do górniczych pensji. To nie tylko “barbórka”, 14 pensja czy wspomniana “premia BHP”. Do tego dochodzą m.in. “ołówkowe” (ekwiwalent za pomoce szkolne dla dzieci) czy pieniądze, za które pracownikom funduje się bilety wakacyjne.
“Dodatki specjalne” – w tej ogólnej kategorii mieszczą się premie, którymi hojnie wynagradza się różnej maści urzędników. Oficjalnie mowa jest np. o dodatku motywacyjnym, ale w praktyce często okazuje się, że pieniądze płyną bez względu na zasługi. W Słupsku głośny był przypadek kilku miejskich urzędników, którzy pobierali co miesiąc dodatkowe wynagrodzenia (nawet ok 2,5 tys. zł) za “dodatkową pracę”, którą powinni wykonywać w ramach standardowej umowy.
40 mln złotych – tyle na premie motywacyjne wyda z kolei w tym roku warszawski ratusz. O jedną trzecią więcej niż rok temu. Przyznaje się je za “prawidłowe wykonywanie powierzonych zadań, a w szczególności za: jakość, terminowość i efektywność pracy, dbałość o urzędowe mienie, dyspozycyjność i zaangażowanie, dyscyplinę oraz za kulturę osobistą”. Dlaczego absurd? Po tych kryteriach widać, że płacimy dodatkowo urzędnikom po prostu za to, że wykonują swoją pracę tak jak powinni...

Napisz do autora: michal.gasior@natemat.pl