
Spokój, nie ma tłumów, inny świat. Ludzie mają czas. W ciągu dnia zamykają sklepy i idą na obiad. Taka polska sjesta. Nigdzie w Polsce tego nie widziałam. Jedynie tu, w Kudowie Zdroju, w Kotlinie Kłodzkiej. Warszawa też inaczej stamtąd wygląda. Można nawet uznać, że prawie nie istnieje...
REKLAMA
– Jak przyjedzie zięć z córką, wsiadamy w samochód i za dwie godziny jesteśmy na Hradczanach. Wypijemy piwo, dwa, połazimy po mieście i wracamy. Ceny naprawdę podobne do naszych – mówi Bożena, która w Kudowie prowadzi pensjonat. Jak często jeździ do Pragi? – Prawie co weekend. Mamy swoje ulubione miejsca, nie chodzimy tam, gdzie tłumy turystów – pada odpowiedź.
Bo do stolicy jest najdalej
W Warszawie była tylko raz. Na szkolnej wycieczce w szkole podstawowej. Nie ma takiej potrzeby. – Odległość za duża. Nic mnie tam nie ciągnie. I proszę się nie obrazić, ale tutaj słychać, jak ludzie mówią, że Warszawa to takie bufony – mówi.
W Warszawie była tylko raz. Na szkolnej wycieczce w szkole podstawowej. Nie ma takiej potrzeby. – Odległość za duża. Nic mnie tam nie ciągnie. I proszę się nie obrazić, ale tutaj słychać, jak ludzie mówią, że Warszawa to takie bufony – mówi.
Nawet jak leci do Egiptu nie musi jechać na Okęcie czy do Modlina. Do Wrocławia jest raptem 90 km. Do stolicy prawie 500. A do Pragi 160. Nawet do Wiednia bliżej – 350 km. – Czasem też jeździmy, ale wtedy to już na cały weekend – mówi Bożena.
Jej koleżanka nigdy za to w stolicy nie była. Prowadzi swoją firmę, nie ma czasu. – Jak była wycieczka szkolna to się rozchorowałam. Potem już nie było okazji – rozkłada ręce. Jeździ do Pragi? – Oczywiście – mówi. Najlepiej autostradą. Zostawić samochód przy wjeździe do miasta i przesiąść się w metro. W ciągu pół godziny jesteśmy na placu Wacława.
Na piwo, na zakupy, połazić
Takie głosy słychać w Kotlinie Kłodzkiej często. Pewnie zresztą nie tylko tam, również w innych częściach Polski. Ale to region, który z punktu widzenia Warszawy może szczególniej znajduje się gdzieś na końcu świata? Odkryty i jednocześnie nieodkryty, bo więcej turystów na pewno jeździ w Tatry czy Karkonosze niż w cudne Góry Stołowe i Sudety w ogóle. Ale, jak widać, działa to w obie strony. I tylko stolicy wydaje się, że jest pępkiem świata.
Takie głosy słychać w Kotlinie Kłodzkiej często. Pewnie zresztą nie tylko tam, również w innych częściach Polski. Ale to region, który z punktu widzenia Warszawy może szczególniej znajduje się gdzieś na końcu świata? Odkryty i jednocześnie nieodkryty, bo więcej turystów na pewno jeździ w Tatry czy Karkonosze niż w cudne Góry Stołowe i Sudety w ogóle. Ale, jak widać, działa to w obie strony. I tylko stolicy wydaje się, że jest pępkiem świata.
– Byłam więcej razy w Pradze niż w Warszawie. Jeździmy ze znajomymi rekreacyjnie. Albo samochodem albo pociągiem z Kudowy. Na piwo, na zakupy, połazić. Ludzie tam są bardzo przyjaźni – mówi Karolina, która pracuje w lokalnych mediach. Ile razy była w stolicy? – Tylko raz – przyznaje. Ale zaraz dodaje, że tutaj to normalne. Tak po prostu jest. Warszawa jest daleko, raczej się o niej nie rozmawia.
Przerwa na obiad musi być
Tomasz Giemza, który prowadzi w Kudowie dwa sklepy ze zdrową żywnością, przyznaje, że w ogólne nie ma potrzeby tam jeździć. – Nic tam nie mam, nic mnie nie ciągnie – mówi. Częściej za to bywa we Wrocławiu i Krakowie. Przyznaje też, że w Kudowie czas inaczej płynie. Ludzie mają czas. Na przykład na przerwę w pracy.
Tomasz Giemza, który prowadzi w Kudowie dwa sklepy ze zdrową żywnością, przyznaje, że w ogólne nie ma potrzeby tam jeździć. – Nic tam nie mam, nic mnie nie ciągnie – mówi. Częściej za to bywa we Wrocławiu i Krakowie. Przyznaje też, że w Kudowie czas inaczej płynie. Ludzie mają czas. Na przykład na przerwę w pracy.
Sezon turystyczny czy nie, on sam zamyka sklep między 13 a 14 i idzie na obiad. – Uważam, że skoro pracuję od rana do wieczora to przerwa na obiad mi się należy – mówi naTemat. Podobnie uważa większość lokalnych przedsiębiorców, bo kartki informujące o godzinnej przerwie w ciągu dnia można znaleźć na drzwiach większości sklepów w Kudowie.
Czas zatrzymał się w miejscu
Mówi się, że to pozostałość po dawnych czasach, gdy do uzdrowiska przyjeżdżały tłumy kuracjuszy. O tej porze w sanatoriach był obiad i nikt po sklepach nie chodził. Dziś sanatoria nadal funkcjonują, ale czasy się zmieniły – wszystkie kurorty w Polsce, duże czy małe – czekają na sezon, by zarabiać na turystach. Tu jakby czas zatrzymał się w miejscu.
Mówi się, że to pozostałość po dawnych czasach, gdy do uzdrowiska przyjeżdżały tłumy kuracjuszy. O tej porze w sanatoriach był obiad i nikt po sklepach nie chodził. Dziś sanatoria nadal funkcjonują, ale czasy się zmieniły – wszystkie kurorty w Polsce, duże czy małe – czekają na sezon, by zarabiać na turystach. Tu jakby czas zatrzymał się w miejscu.
Pod Szczelińcem Wielkim, najwyższym szczytem Gór Stołowych, parking do woli kosztuje 6 zł. W wielu miejscach nad morzem – 20 zł. Człowiek nie ma wrażenia, że na każdym rogu czekają stragany z chińszczyzną, że tłum turystów, że chcą go naciągnąć. Tu kompletnie tego nie ma.
Skalne grzyby i labirynty
Góry Stołowe to głównie Szczeliniec i Błędne Skały – kilometry skalnych labiryntów i wąskich szczelin, przez które miejscami trzeba się dosłownie przeciskać. Nie ma drugiego takiego miejsca w Polsce. Człowiek czuje się jak w magicznym świecie. I tylko ci z większymi brzuchami muszą nieco uważać. Czasem trudno się przecisnąć nawet z większym plecakiem.
Góry Stołowe to głównie Szczeliniec i Błędne Skały – kilometry skalnych labiryntów i wąskich szczelin, przez które miejscami trzeba się dosłownie przeciskać. Nie ma drugiego takiego miejsca w Polsce. Człowiek czuje się jak w magicznym świecie. I tylko ci z większymi brzuchami muszą nieco uważać. Czasem trudno się przecisnąć nawet z większym plecakiem.
Do tego Skalne Miasto po stronie czeskiej. Las przedziwnych, tajemniczych i monumentalnych skał, które przypominają drapacze chmur. Między nimi też w wielu miejscach trzeba się przeciskać. Przy wrażeniu, że jest się w prawdziwym, wielkim, wymarłym mieście.
Podziemne trasy i inne atrakcje
Przy okazji przeciskania się – pod twierdzą w Kłodzku prowadzą podziemne korytarze, które można zwiedzać. Niektóre (opcja dla chętnych) można przejść tylko praktycznie na kolanach. Niemal w całkowitej ciemności. Podziemiami można zresztą przejść również pod samym miastem. A Kłodzko do złudzenia przypomina Pragę w miniaturce. Łącznie z mini Mostem Karola.
Przy okazji przeciskania się – pod twierdzą w Kłodzku prowadzą podziemne korytarze, które można zwiedzać. Niektóre (opcja dla chętnych) można przejść tylko praktycznie na kolanach. Niemal w całkowitej ciemności. Podziemiami można zresztą przejść również pod samym miastem. A Kłodzko do złudzenia przypomina Pragę w miniaturce. Łącznie z mini Mostem Karola.
– Jeździmy tam co roku i ciągle mam wrażenie, że jeszcze czegoś nie widzieliśmy – mówią znajomi. Ogromne wrażenie robi Kaplica Czaszek w Czermnej, Kopalnia Złota w Stoku, a zwłaszcza bazylika w Wambierzycach. Środek wsi, która liczy niecały tysiąc mieszkańców. Przystanek, drewniane chaty, stare kamienice, ławeczka z lokalnymi pijakami.
I nagle między dachami wyłania się kolos z gigantycznymi schodami. Kompletna abstrakcja. Jakby bazylika stała tuż przy małym wiejskim rynku. A obok niej toczy się normalne, sielskie życie. O godzinie 19 pani z wielkim kluczem zamyka główne wrota. I nic to, że ludzie jeszcze ciągną i chcieliby wejść do środka. Przecież nie może być tak, że turyści będą zmieniać rytm normalnego życia...
napisz do autora:katarzyna.zuchowicz@natemat.pl
