Kwiaty na wzgórzach Guerrero – jak rodziny w Meksyku szukają zaginionych bliskich
Ela Chrzanowska
25 lipca 2015, 20:20·15 minut czytania
Publikacja artykułu: 25 lipca 2015, 20:20
Pora deszczowa nadchodzi tu w czerwcu i trwa do października. Właśnie rozpoczął się nowy marcowy dzień, a niebo jest wyjątkowo zachmurzone. Gromadka kurcząt, pod czujnym okiem rodziców, ukryta pod nisko zawieszonym hamakiem, energicznie otrzepuje zmoknięte piórka. Palmę bananowca porusza lekko woda spływająca po jej soczyście zielonych liściach. Kwiaty malwy okalającej wejście do domu są wdzięczne kroplom deszczu za chwilę wytchnienia. I tak jak one o poranku uchylają swe płatki do światła, tak i ludzie w bezpiecznej przestrzeni otwierają się wyznając tajemnice.
Reklama.
W małym mieście Iguala w południowo-zachodnim Meksyku, w cieniu rozłożystego drzewa mango, kilkadziesiąt rodzin ujawnia prawdę. Mają nadzieję, że dzieląc się swoimi przeżyciami, osłabią palące uczucie osamotnienia. Chcą być wysłuchani i zachować anonimowość. Opisują wydarzenia oraz uczucia po stracie swoich synów, córek, ojców, matek, mężów, żon, braci i sióstr. Strach, po latach ukrywania, uczą się teraz przemieniać w działanie. Pragną, by świat dowiedział się, że walczą o zachowanie ludzkiej godności, i że będą Ich szukać, aż odnajdą. Ich – zaginionych w Guerrero.
„Rekrutacja”
Rosa: – Zawsze byliśmy razem. Jesteśmy małżeństwem od dwudziestu sześciu lat, mamy trójkę dzieci. Mąż jest policjantem. Może porwali tylko jego, ale tak naprawdę zabrali nas wszystkich, całą rodzinę – wyznaje łamiącym się głosem.
W marcowy poranek 2014 roku mąż Rosy wyszedł z domu na zajęcia na uczelni i po południu już nie wrócił. Na drugi dzień zadzwonił do niej do domu. Powiedział, że wszystko jest w porządku, ale nie wie, kiedy będzie z powrotem. Od tamtej pory minął ponad rok i nie miała już z nim żadnego kontaktu. Jego przełożony z policji unika telefonów od Rosy i spotkań na ulicy. A Iguala to przecież małe miasteczko. Podejrzewa, że męża uprowadzono do pracy dla jednego z karteli z powodu jego umiejętności. Studiował prawo i grafologię (badanie autentyczności pisma odręcznego), a następnie zdobył duże doświadczenie w działaniach logistycznych. Zanim podjął pracę w policji, kilkanaście lat służył w wojsku w sekcji informacji i operacji. Ostatnie dziesięć lat przepracował w lokalnej policji w wydziale kradzieży pojazdów. Z takim dorobkiem zawodowym był idealnym kandydatem do pracy na rzecz kartelu.
Niektóre zaginięcia w Guerrero to „rekrutacja” niewolników potrzebnych do prac, takich jak prostytucja, uprawa pól maku i marihuany, czy produkcja narkotyków w laboratoriach. O tych ostatnich mówi się, że działają niczym podziemne miasta, pełne robotników i specjalistów od technologii wytwarzania heroiny czy opium.
Kartele, mając szeroką paletę zainteresowań biznesowych potrzebują ludzi od logistyki i transportu z doświadczeniem w dużych przedsiębiorstwach lub instytucjach państwowych. Nie wszystkich udaje się zachęcić do współpracy, i takie osoby po prostu się porywa, nierzadko za przyzwoleniem ich przełożonych.
Zabrali go z domu
Margarita: – Była czwarta po południu. Dopiero co zjedliśmy obiad, odpoczywaliśmy w salonie oglądając wiadomości w telewizji. Wstałam po szklankę wody. Wychodząc z pokoju zobaczyłam jak do domu wchodzi czterech zamaskowanych mężczyzn z bronią.Drzwi wejściowe miały otwarte okienko, wsadzili rękę i wtargnęli do środka. Wulgarnie zapytali mnie gdzie jest mój mąż i kazali po niego pójść. – „Przyszliśmy po ciebie. Wstawaj!” – Krzyczeli. Nie znali jego imienia. Dwóch zajęło się nim, a dwóch pozostałych pilnowało mnie. Powiedzieli, żebym nie patrzyła na ich twarze. Podnieśli go i zaciągnęli do wyjścia. Zabrali go bez butów.
Mąż spytał: – „Dlaczego mnie zabieracie? Nie zrobiłem nic złego!” – Uderzyli go wtedy w brzuch. Spytali potem, gdzie jest jego taksówka i kazali dać kluczyki. Mąż poprosił, abym dała jednemu z nich klucze z gwoździa na ścianie. Gdy je podawałam, mężczyzna znów kazał mi patrzeć w inną stronę. Zagroził też, żeby nie przyszło mi do głowy nigdzie dzwonić, bo oni wrócą. Widziałam stojąc w drzwiach, jak twarzą do dołu wsadzali mojego męża na tylne siedzenie jednego z dwóch samochodów. I odjechali. Zabrali też taksówkę. Wiem tylko, że zmierzali w stronę Iguali, bo mój szwagier widział po drodze naszą taksówkę jadącą w kierunku miasta. Od tamtego dnia nie mam o nim żadnych wieści. Ani jednego telefonu, nikt nie prosił o okup, o nic. Zupełna cisza. Tak, nasze dzieci wszystko widziały. Bały się potem przez długi czas mieszkać w domu. Córka na początku nie chciała chodzić do szkoły, a jak wreszcie poszła to przez całą drogę płakała. Dopiero później wyznała, że bała się mnie zostawić samą w domu, żeby nie stało mi się to samo, co jej tacie. Teraz się już wszystko trochę uspokoiło, minęło już dwa i pół roku. Ja na początku w ogóle nie spałam, ani nie jadłam, schudłam do czterdziestu kilo. Teraz jest już trochę lepiej. Nie to, że o wszystkim zapomniałam, ale czas mija, a człowiek musi żyć dalej. Lekarka mówi: – ,,Pani musi się wziąć w garść, pani ma dwoje dzieci. Kto się będzie nimi zajmował jak się pani rozchoruje?” No to się biorę. Ale dzieci wciąż o niego pytają.
Wymuszone zaginięcia przypominają metody działania rządów totalitarnych. Tak powstaje system realnej władzy sprawowanej przez los narcos. Grupy mafijne pokazują w ten sposób, kto tu rządzi i terroryzują ludzi ze strachu gotowych do współpracy i biernych wobec przemocy. Ponadto, działając w konkurujących ze sobą grupach, walczą o terytorialne wpływy. Nie ma pewności, co do losu zaginionych. Krążą historie, że niektórzy wracają po latach do swoich domów albo dają znak życia, ale nikt poza najbliższą rodziną o tym nie wie. Wierzą w nie czekające na mężów żony, czy matki na synów, które utrzymuje przy życiu nadzieja, że oni jeszcze wrócą. Nadzieja umiera tu ostatnia.
Okup w bukiecie mieczyków
Juana: – Moja siostrzenica Norma miała trzydzieści trzy lata, gdy 26 kwietnia 2014 roku została porwana. Zadzwonili do jej matki w USA, żądając okupu w wysokości dwustu tysięcy pesos (ok. 50 tys. złotych). Oczywiście nie miała takiej kwoty pieniędzy; jest matką samotnie wychowującą trójkę dzieci. Dwa dni później zadzwonili do niej ponownie i kazali przygotować połowę żądanej sumy, jeśli chce odzyskać córkę żywą. Dali Normę do słuchawki, a ona błagała, żebyśmy znaleźli te pieniądze. Przez kolejne dni z całą rodziną organizowaliśmy forsę na okup.
Porywacze zadzwonili znowu i kazali zostawić pieniądze dwie godziny drogi od naszego domu w wyznaczonym miejscu. Banknoty mieliśmy umieścić w worku po kukurydzy albo pudełku po ciastkach, ale to było jakieś lokalne święto i wszystkie sklepy były zamknięte. Lataliśmy jak opętani i wreszcie znaleźliśmy otwartą kwiaciarnię, gdzie kupiliśmy bukiet mieczyków. Chyba białych. Pieniądze wsadziliśmy do środka przywiązując sznurkiem: osiemdziesiąt tysięcy pesos z jednej strony i dwadzieścia tysięcy z drugiej strony. Potem zostawiliśmy te kwiaty z pieniędzmi ich człowiekowi czekającemu na nas przy drodze w dużym samochodzie.
Zapamiętałam jego numer rejestracyjny. Ten, który do nas dzwonił, zapewnił, że Norma wróci w ciągu dwóch godzin. Ale ona nie wróciła. Następnego dnia zadzwonili do mojej siostry z pretensjami, że nie dostali pieniędzy. Potem my dzwoniliśmy na ich numer, ale nikt już nie odbierał. Minął już ponad rok od zaginięcia Normy, a my nie mamy od niej żadnego znaku życia. Jeszcze długo po porwaniu dzwoniliśmy na jej numer telefonu, sprawdzaliśmy na Facebooku i Whatsapp’ie. Brak jakichkolwiek aktywności. Nie pojechaliśmy do domu, w którym mieszkała, bo się baliśmy. Nie zgłosiliśmy też porwania na policji. Nikt nie zapewnia nam ochrony, a ciągle słyszy się o groźbach, jakie otrzymują rodziny szukające swoich bliskich – dodaje Juana.
– A jak czuje się pani siostra? – pytam.
– Ona jest martwa za życia – odpowiada Juana.
Siostra Juany nie może przyjechać do Meksyku, żeby szukać córki, bo przebywa nielegalnie „po tamtej stronie”, czyli w USA, jak to określają Meksykanie.
Dla organizacji przestępczych osoby spokrewnione z kimś mieszkającym w USA są wymarzonym obiektem porwań. A prawie każda rodzina z Guerrero ma tam kogoś bliskiego. Porwania dla okupu są prostym i szybkim sposobem zdobycia gotówki, a proceder ten dotyka nie tylko bogate rodziny. Porwać mogą każdego, do kogo zdobędą telefon i wiedzą, gdzie mieszka. Przestępcy mają pewność, że rodzina zrobi wszystko, aby uwolnić ukochaną osobę, sprzedając pół domu, meble i pamiątki, zapożyczając się w banku i u znajomych.
Bóg zsyła dobrych ludzi
Cristina jest żoną adwokata, który zaginął 8 stycznia 2011 roku. Podejrzewa, że jego porwanie miało związek z jedną ze spraw, które prowadził i stał się dla kogoś niewygodny. Poza tym przez kilka lat miał romans z kobietą na wysokim stanowisku w prokuraturze, którą z nieznanych powodów bał się zostawić.
Cristina nie ustała w poszukiwaniach męża, choć przyznaje, że od czasu jego zniknięcia wiele się w jej życiu zmieniło na lepsze.
Cristina: – Stałam się niezależną, świadomą swoich potrzeb i odważną życiowo kobietą. Jestem przeciwieństwem tej, jaką byłam kiedyś. Jako żona nigdzie nie wychodziłam sama, bo on mnie wszędzie zawoził. Miałam pomoc od wszystkiego, ale też wszystko musiało być perfekcyjnie wykonane. Bałam się nawet sama kupić zeszyt, bo wydawało mi się, że dokonam złego wyboru. Wszystko robiła za mnie gosposia. Doszło do tego, że wychodziłam z domu tylko raz w tygodniu, wsiadałam z mężem do samochodu i jechaliśmy do kościoła.
Po zaginięciu męża Cristina wpadła w kłopoty finansowe, bo odebrano jej dom i ubezpieczenia zdrowotne dla niej i dwójki dzieci. Pracuje teraz w rodzinnym sklepie, a dodatkowo daje lekcje plastyki dla młodzieży. W tym niełatwym czasie walki o przetrwanie, odkryła w sobie wiele ukrytych talentów. Od roku studiuje na prywatnej akademii sztuk pięknych, dzięki koleżance, która zapłaciła jej za czesne. Cristina przyznaje, że w życiu pomaga jej wiara w Boga, który zesłał jej wielu dobrych ludzi. Sama tryska energią i dzieli się nią z innymi, motywując ich do pozytywnego myślenia i działania.
– Mówią, że Iguala cuchnie śmiercią. Wszystko może mieć tu dla nas zapach śmierci. Ale dla mnie w tym mieście pachnie nadzieją, bo w całym jego wstręcie rosną tu kwiaty. One potrafią pięknie zakwitnąć w najbrzydszym miejscu i wyróżniają się pośród pozostałych roślin…
– dodaje Cristina.
Wspólnota po zaginięciu 43 studentów
– „Nie znamy się jeszcze, ale dzielimy ten sam ból” – tak witają się przybywający na spotkanie Komitetu Rodzin Ofiar Wymuszonych Zaginięć „Inni Zaginieni” w kościele Świętego Gerarda w Iguali.
Zawiązanie Komitetu zainicjował jeden z liderów Unii Miast i Organizacji Stanu Guerrero, która tworzy w lokalnych społecznościach policję obywatelską, chroniącą mieszkańców przed przemocą ze strony zorganizowanych grup przestępczych. Po zaginięciu w Iguali 43 studentów kolegium nauczycielskiego w Ayotzinapa (26 września 2014 roku), powołano grupę poszukiwawczą.
Było to działanie ludzi, którzy wiedzieli, że zaginionych w Guerrero jest znacznie więcej niż czterdziestu trzech. Członkowie Komitetu twierdzą, że tragedia zaginionych studentów i jej globalny rozgłos, uruchomiły poszukiwania z aktywnym udziałem władz Meksyku. Jedni mówią, że państwo w ten sposób oczyszcza się ze stawianego mu przez świat zarzutu udziału w tym porwaniu. Inni widzą szansę na zmiany i skuteczną walkę z bezprawiem, które sięgnęło tu zenitu za rządów ówczesnego burmistrza Iguali – Jose Luisa Abarca. – Ten, na szczęście jest już za kratami,– mówią – ale jego bossowie narkotykowi i wielu innych z nim działających, jeszcze nie – dodają zaniepokojeni.
Wspólnota rodzin w Iguali to ważne osiągnięcie w warunkach panującej tu wojny gangów i tym samym wszechobecnego braku zaufania między ludźmi. Poza grupą, mało kto ma odwagę mówić o zaginięciu bliskiej im osoby. Nie ufa się sąsiadom, czasem nawet nie wiedzą o tragedii dalsi krewni.
Nadzieja w DNA
W ramach akcji poszukiwawczej zaczęto przeczesywać tereny w okolicach Iguali, a wyprawy po porośniętych gęsto krzewami wzgórzach, przyciągały coraz więcej rodzin. Członkowie grupy noszą jednakowe koszulki z napisem „Synu, dopóki Cię nie pochowam, będę Cię szukać”.
Pierwszych odkryć ciał dokonywano za pomocą kilofa i długiego metalowego pręta, służącego do sondowania twardej zazwyczaj ziemi; tropem okazywał się specyficzny zapach. Gdy natrafiali na zwłoki, informowali Prokuraturę Generalną, gdyż ekshumacja bez zezwolenia jest w Meksyku nielegalna. W sytuacji, gdy szczątki zostają odnalezione „przypadkowo” i prokuratura wie o zajściu, musi oficjalnie zająć się odkopaniem takiego tajnego grobu. Odnalezione ciała transportuje do laboratorium, tam pobierane są próbki DNA, które następnie porównuje się z DNA członków rodzin. Wcześniej nie istniał bank DNA rodzin ofiar, bo wszyscy bali się poddawać badaniom. Akcję zbierania próbek zawdzięcza się głównie Obywatelskiej Medycynie Sądowej, organizacji pozarządowej współpracującej z brytyjskim uniwersytetem Durham. To ona umożliwiła wykonanie pięciuset darmowych prób DNA w Iguali. Komitet Rodzin tłumaczy jednak, że bank próbek DNA ma nad sobą zwierzchników, którym ujawnianie zbyt wielu informacji może być nie na rękę.
Ponadto stawia zarzuty, że dokonano niekompletnych badań i prokuratura musi je teraz ponownie przeprowadzać.
Do Komitetu „Innych Zaginionych” zgłosiło się ponad dwieście rodzin, a akcje poszukiwawcze doprowadziły do odnalezienia ponad stu ciał. Do tej pory zidentyfikowano zaledwie kilka osób. Ich bliscy śpią już spokojniej, bo jak mówią: – mają już gdzie zapalić świeczki i zostawić kwiaty. Nie czują już o nich lęku, nie martwią czy są głodni, czy dzieje się im krzywda. Takie myśli towarzyszą rodzinom wciąż poszukującym. One z tą niewiedzą codziennie się budzą i z nią zasypiają.
Meksykański tygodnik Proceso w raporcie pt. „Kraj zaginionych” podaje oficjalne statystyki rządowe, które wskazują, iż w Guerrero w latach 2007-2014 zgłoszono 590 wymuszonych zaginięć. Dodaje, że liczba ta nie uwzględnia ponad dwustu osób, których poszukują rodziny z Komitetu „Inni zaginieni” z Iguali oraz setek, jak nie tysięcy, które z obawy przed represjami, nie zgłaszają zaginięć lokalnym władzom. W skali kraju liczba wszystkich przypadków zaginięć to ponad 23 tysiące osób, a z wyliczeń z lat 2013-2014 wynika, że co dwie godziny znika w Meksyku jeden człowiek.
W kościele Świętego Gerarda w Iguali
Ksiądz Oscar: – Nie były mi obce historie o zaginięciach. Ale przed tragedią 43 studentów ludzie obawiali się komukolwiek wyznać, że mają w rodzinie zaginioną osobę. Fakt ten ujawniano czasami podczas spowiedzi oraz mszy zamawianych w intencji bliskich. Prosili wtedy o modlitwę, nie za ich dusze, ale za ich życie…
Proboszcz Parafii Świętego Gerarda w Iguali, Oscar Mauricio Prudenciano, z inicjatorami Komitetu Rodzin „Innych Zaginionych” zetknął się po raz pierwszy w październiku 2014 roku. Poprosili go wtedy o pozwolenie na wykorzystanie przestrzeni kościoła do przeprowadzenia pobrań próbek DNA od rodzin zaginionych, ponieważ kościół kojarzy się ludziom z parasolem chroniącym przed złem. A gdy wcześniej próbowali zaprosić rodziny na zocalo, głównym placu miasta, nikt nie odważył się przyjść.
Ksiądz Oscar udostępnił im salę konferencyjną w piwnicy kaplicy oraz duży murowany barak, w którym powstała potem kuchnia ze stołówką. Podwórze kościoła stało się z czasem miejscem publicznych wystąpień Komitetu Rodzin oraz punktem przyjęć zeznań przez stacjonującą tu Prokuraturę Generalną. Znajduje się tu także specjalnie przystosowany bus, w którym świadczona jest bezpłatna pomoc medyczna dla najbiedniejszych. Dodatkowe wsparcie rodzinom zaginionych oferuje rządowa Komisja Wykonawcza Pomocy Ofiar. Udziela porad psychologicznych, przyznaje stypendia edukacyjne oraz dokonuje refundacji kosztów podróży dla przybywających na spotkania rodzin.
Komisja bywa w Iguali okresowo z powodu rzekomego konfliktu z rodzinami. Ludzie proszący o zwrot 20 pesos (ok. 5 złotych) za autobus stali w kolejce po dwie godziny, aby na końcu usłyszeć, że „prawdziwe ofiary nie potrzebują pieniędzy”. Jednak po kilku miesiącach negocjacji Komitetu Rodzin „Innych Zaginionych” m.in. po manifestacji w stolicy kraju, Komisja Wykonawcza Pomocy Ofiar wróciła do Iguali i daje szansę rodzinom na otrzymanie pomocy.
Nie szukają winnych, tylko zaginionych
„Szukać, znaleźć i spotkać każdego z tych zaginionych, na których powrót do domu z niepokojem oczekujemy, bez względu na napotykane przeszkody; a na koniec każdego dnia mieć ten kwiat nadziei, który nam przypomni, aby nie przestawać szukać. Znajdę Cię, bo nie szukamy winnych, szukamy tylko Ciebie” – czytamy na facebook’owym profilu pod nazwą BĘDĘ CIĘ SZUKAĆ, AŻ ODNAJDĘ – ZJEDNOCZENI TO OSIĄGNIEMY.
Komitet Rodzin „Innych Zaginionych” zrzesza ludzi połączonych podobną tragedią. Budują oni wspólnie fundamenty społeczeństwa obywatelskiego, którego pomimo istniejącego ustroju demokratycznego, w Meksyku wciąż brakuje. Zaczęli oni tworzyć strukturę organizacji pozarządowej, planować działania, zdobywać fundusze i robić rejestry zaginięć. Są otwarci na dziennikarzy, zapraszają ich na spotkania i wyprawy poszukiwawcze.
Zwracają się o pomoc do organizacji walczących o prawa człowieka m.in. Amnesty International, której kilkadziesiąt rodzin przekazało indywidualne zeznania o wymuszonych zaginięciach. Współpracują również z innymi organizacjami poszukującymi zaginionych, które mają większe doświadczenie w tego typu działaniach, m.in. z Ruchem na Rzecz Pokoju ze Sprawiedliwością i Godnością. Mają też grupę dyskusyjną na aplikacji komórkowej Whatsapp, z pomocą której prawie sto osób codziennie dzieli się swoimi doświadczeniami i lękami.
Ludzie polecają sobie strony internetowe dla rodzin, informują się o postępach działania Komitetu, zamieszczają zdjęcia z akcji wydobywania ciał z grobów. Czasami wrzucają tu zabawne filmiki, a także motywujące cytaty myślicieli i modlitwy. Czat pełni funkcję wirtualnej terapii zbiorowej, w której istotną rolę odgrywa głęboka religijność wyrażana niezachwiana wiarą w boską opatrzność.
Dom, czyli gniazdo
Teresa: – Nasz dom jest mniejszy niż przedtem, bo zaraz po porwaniu sprzedaliśmy frontowy pokój. Został przerobiony na sklep. Pozbyliśmy się też większości mebli i wyposażenia, które kupiliśmy pracując wcześniej w Stanach. Przygotowywaliśmy się na ewentualny okup, którego mogliby zażądać porywacze. Ale oni nigdy do nas nie zadzwonili. Mój syn miał piętnaście lat, gdy 1 lipca 2013 roku o szóstej rano zabrali go z domu uzbrojeni mężczyźni.
Do dziś nie mamy żadnych wieści o naszym Grubasku. Bo tak go nazywamy. Zgłosiliśmy jego zaginięcie tego samego dnia w lokalnej prokuraturze, potem byliśmy u burmistrza miasta, a na końcu w stolicy w Prokuraturze Generalnej i w Ambasadzie Stanów Zjednoczonych. Syn ma obywatelstwo amerykańskie, bo urodził się tam, gdy mieszkaliśmy w Kalifornii. Ale nikt jak do tej pory nam nie pomógł. Wszyscy tu za nim bardzo tęsknimy. Nic już nie jest tak jak dawniej.
Ale musimy żyć dalej. Teraz wnuki wypełniają mi czas i pomagają zapomnieć na chwilę o tym, co się stało. Dodają mi energii do życia. Wcześniej czułam ogromny ból w przełyku, prawie nie mogłam mówić, ciągle płakałam. Teraz już czuję się lepiej. Co wtorek jeżdżę do Świętego Gerarda na spotkanie rodzin. Mój najstarszy syn od kilku miesięcy bierze udział w codziennych poszukiwaniach ludzi na wzgórzach. Przerwał studia by szukać brata. Tutaj jest bardzo ciężko o pracę. Dzięki Bogu mąż pracuje, jest budowlańcem i bierze wszystkie prace fizyczne w mieście.
Nie żyjemy wytwornie, ale też niczego nam nie brakuje. Oczywiście, że lepiej żyło nam się w Stanach, ale wróciliśmy tu jak rozchorował się ojciec męża i pomagaliśmy w jego niewielkim gospodarstwie. I tak już tu zostaliśmy. Zawsze jeździliśmy wszędzie razem. Ale teraz dzieci po trochu wyfruwają z gniazda. Jedna córka jest w ciąży i zamieszkała ze swoim nowym partnerem. Jej dzieci z pierwszego małżeństwa mieszkają teraz z nami. Druga córka mieszka sama w Stanach. Młodszy syn wyjechał z Guerrero, tuż po porwaniu Grubaska, i teraz ze swoją dziewczyną oczekują dziecka. Ono urodzi się tuż przed Bożym Narodzeniem.
– …Święta… W pierwszym roku w ogóle nie zwróciliśmy na nie uwagi, a w zeszłym, ze względu na wnuki, przełamałam się i powiesiłam w ogrodzie ozdoby. Ale dwudziestego czwartego grudnia spadł deszcz i wszystko zniszczył. Jak był z nami Grubasek, to dekorowaliśmy razem kolorowymi łańcuchami cały dom.
– Czym jest dla pani dom? – pytam.
– Dla mnie dom oznacza gniazdo, do którego moje dzieci zawsze będą wracać, a ja będę tu zawsze na nie czekać – odpowiada cichym głosem Teresa.
Przyszłość jest tu i teraz
W ludziach rodzi się wciąż nadzieja na lepszą przyszłość. A chcą ją budować dla swoich dzieci, których jest tu bardzo wiele. Rodzina z dwójką dzieci to w Guerrero rzadkość. Trójka to minimum. Matki wychowują nie tylko własne dzieci, ale też dzieci swoich dzieci. Wnuki mówią do nich ,,mamo” i ,,tato”. Bo gdy dziewczynka zachodzi w ciążę mając trzynaście lat, a chłopak wypiera się ojcostwa albo pije, ona prosi o pomoc swoich rodziców i zostaje pod ich dachem.
Jeśli chodzi do szkoły, a sytuacja materialna rodziny na to pozwala, to w tym czasie jej dzieckiem zajmuje się babcia, czyli kobieta w wieku trzydziestu lat. Więzi rodzinne to tutaj podstawa i siła do budowania przyszłości. Choć słowo ,,przyszłość” jest tu głównie kreowaniem iluzji.
W Guerrero prawie trzy czwarte mieszkańców żyje w biedzie, a ta nauczyła ich dostosowywać się do trudnej rzeczywistości na swój własny sposób. W takich warunkach niełatwo o dobrze przemyślaną decyzję w wyborze partnera życiowego, czy pracy. Stąd wiele tu samotnie wychowujących młodych matek oraz nielegalnych wyjazdów do USA. Ponadto, w społeczeństwie biednym i niewykształconym, tworzy się żyzny grunt dla działalności przestępczej. Kartele dają miejsca pracy, a jak nie dają, to zmuszają do niej. Dlatego dla ludzi ważne jest dziś, bo jutra może już nie być. Żyje się z dnia na dzień, nie planuje wiele. A to determinuje styl życia. Jak jeść to dużo i kalorycznie. Jak kochać to przy każdej nadarzającej się okazji. Jeśli bawić się to do samego rana. Tu i teraz. I akceptować to, co przynosi życie.
Deszcz przestał padać. Jest kolejny poranek, nowy słoneczny dzień. Kot wygrzewa się na plecionym fotelu, a pies machając ogonem wita szykujące się do szkoły dzieci. Mama podkłada pod kuchnię suche gałęzie zebrane nad rzeką obok domu i drobne kawałki kartonowego pudełka. Rozpala ogień by za chwilę upiec tortillas, kukurydziane placki. Najpierw zmieli kukurydzę. Z niej wygniecie ciasto na jednolitą masę i uformuje małe kuleczki. Potem rozpłaszczy je w metalowej maszynce nadając im niemal okrągły kształt. Następnie zręcznym ruchem wrzuci placki na rozgrzany comal. Potem jeszcze przez chwilę będzie je obracać, żeby nie przywarły. I zdejmie je z ognia układając w stosik na wyhaftowanej kwiatami białej serwetce.
Część imion bohaterów tekstu została zmieniona ze względów bezpieczeństwa.
„Kwiaty na wzgórzach Guerrero” to również tytuł książki, nad którą autorka obecnie pracuje.