Tak drogi Czytelniku, Twoje oczy Cię nie mylą. Jestem Polakiem i jestem ateistą, i przyznaję się do tego otwarcie. I tak, to właśnie przez Polskę, przez kraj w którym się wychowałem i przez ludzi którzy go tworzą ateistą się stałem. I co więcej – fakt mojej niewiary napawa mnie pewnego rodzaju radością i dumą.
Dlaczego to właśnie za sprawą Polski i Polaków przestałem wierzyć? Odpowiedź jest bardzo prosta. Polski Kościół, mam tu na myśli jego główny, najpopularniejszy w mediach nurt, firmowany nazwiskiem o. Tadeusza Rydzyka jest zwyczajnie śmieszny. Dlaczego? Ponieważ odzwierciedla typowo polską małomiasteczkową mentalność. To intelektualny festyn, targowisko i bazar razem wzięte. To ten organizowany na wsiach odpust, podczas którego stoiska pękają w szwach od pańskiej skórki, zabawek i dewocjonaliów. To właśnie te wszystkie figurki „bozi”, obrazki „jezuska”, Jana Pawła II i buteleczki wody święconej z Lichenia, których zakup stwarza w przeciętnym kupującym poczucie przynależności do grona uświęconych za życia, prawych i sprawiedliwych tego świata.
To każde miasto, w którym co najmniej jedna ulica obowiązkowo musi nosić imię św. Jana Pawła II; to te wszystkie pomniki i symbole wiary stawiane na każdym skwerze i przy każdej ulicy, na czele z trzydziestosześciometrowym, świebodzińskim symbolem obciachu, ośmieszającym jedynie wiarę i Kościół. I to wreszcie gigantyczna, niemniej ośmieszająca niż świebodziński monument, świątynia pw. Marii Gwiazdy Nowej Ewangelizacji i św. Jana Pawła II budowana obecnie w Toruniu z inicjatywy o. Rydzyka.
To jest właśnie to, co sprawia że polskie chrześcijaństwo jawi się jako groteskowe, absurdalne, śmieszne, przaśne i co najgorsze – obłudne. Bo przecież należy podkreślić, że jak mówi sama Biblia: „Bóg, który stworzył świat i wszystko na nim, On, który jest Panem nieba i ziemi, nie mieszka w świątyniach zbudowanych ręką ludzką i nie odbiera posługi z rąk ludzkich, jak gdyby czegoś potrzebował, bo sam daje wszystkim życie i oddech, i wszystko. (…)Będąc więc z rodu bożego, nie powinniśmy sądzić, że bóstwo jest podobne do złota albo do srebra, albo do kamienia, wytworu rąk i myśli człowieka.” (Dz 17,24-29)
Lecz to niestety nie wszystko. Mainstreamowy polski katolicyzm to także ciasnota umysłowa i nietolerancja. To, używając ciekawego niemieckiego idiomu, myślenie od ściany do tapety. Ślepa i bezmyślna walka z jakimkolwiek postępem. Nienawiść do homoseksualistów, do związków partnerskich, in vitro i aborcji, ale przede wszystkim do źródła największego zła na tym świecie, do tego wielkiego potwora, którego macki oplatają coraz to nowe przestrzenie naszego życia społecznego; do potwora, którego dokładne znaczenie zostało brutalnie wypaczone i strywializowane – do gender. Najbardziej przerażające w tym jest to, że to właśnie wielu księży i biskupów głosi tę nienawiść, a media o. Rydzyka, niczym wielki miech, jeszcze ją podsycają. A czy właśnie na tym ma polegać chrześcijaństwo?
Ten obraz, jest oczywiście obrazem wyłącznie dominującego nurtu kościelnego prezentowanego w najbardziej wpływowych mediach katolickich (i nie tylko) w Polsce, lecz niestety za sprawą swojej popularności, przez jego pryzmat należy oceniać polski Kościół jako całość. I właśnie dlatego ośmielam się postawić tę obrazoburczą tezę, według której to za sprawą Polski i Polaków stałem się ateistą. Być może gdybym urodził się w innym kraju obraz Boga i religii wyglądałby dla mnie zupełnie inaczej. Być może religia nie kojarzyłaby mi się z jarzmem, ograniczeniem wolności, ciasnotą horyzontów i festynem, a Bóg z nieokreślonym bytem, który tak jak jego ziemscy przedstawiciele, każe i potępia wszystkich myślących inaczej niż on. Być może.
Urodziłem się jednak w Polsce. I dlatego też swój ateizm traktuję w pewnym sensie jako bunt, nawet nie tylko przeciwko Bogu, lecz jako bunt przeciwko instytucji polskiego Kościoła, jako brak zgody na nienawiść i nietolerancję. I dlatego moja niewiara napawa mnie dumą i radością. Dumą z faktu nie przynależności do tak nienawistnej instytucji i radością z wolności myślenia.