– Hazard jest jak sraczka. Trzymasz, trzymasz, męczysz się, nikt nie widzi, ale jak poleci, to koniec – mówi w rozmowie z naTemat Łukasz Cielemęcki, dziennikarz sportowy, który przez ostatnie 15 lat grał w zakłady bukmacherskie. Obstawiając jednorazowo nawet za 15 tys. zł przegrał co najmniej pół miliona. Teraz odbija się od dna.
“Ile przegrałeś?” – takie pytanie zawsze słyszy hazardzista. Ty w jednym z tekstów napisałeś, że nie jesteś w stanie odpowiedzieć…
Bo naprawdę nie jestem w stanie. Od 12 lat jestem dziennikarzem i zarabiałem naprawdę bardzo dużo. Dziś nie mam nic. Mój znajomy właśnie kupuje mieszkanie za gotówkę. Myślę, że spokojnie mogłem przegrać fajne mieszkanie w centrum Warszawy. Pół miliona złotych.
Jak się zaczęło?
Na początku tak, jak u wszystkich, którzy grają. Obstawiasz wyniki - dla zabawy, dla sportu… Idziesz do bukmachera i za dwa złote stawiasz na ligę. U mnie to były czasy liceum. Fajnie było zobaczyć, czy jesteś w stanie wytypować, czy znasz się na sporcie. Frajdą było wygrać 52 zł z postawionej “dwójki”. Nie było wtedy internetu. Siadaliśmy w pięciu z kumplami do auta i jechaliśmy do punktu. Taka stagnacja, granie dla zabawy, trwała dość długo.
W którym momencie przekroczyłeś granicę?
Ciężko znaleźć taki moment. Myślę, że to było jakoś po studiach. Na studiach jeszcze były okresy, kiedy nie grałem. W głowie w ogóle nie było potrzeby pieniędzy, mieszkało się u rodziców. Była zabawa, wyjazdy, nauka… Później poszedłem do pracy i przyszły pieniądze - w końcu własne. Zacząłem pracować w “Piłce Nożnej”, potem w “Przeglądzie Sportowym”. Wtedy, czyli mniej więcej sześć lat temu, zrobił się problem.
Jak wyglądało to twoje granie? Obstawiałeś codziennie?
Etap końcowy to były cztery lata ciągłego grania. I to grania od rana do nocy. Rano była piłka w Azji - Japonia, Chiny. Później zaczynała Europa, nawet niższe ligi w Norwegii były. Wieczorkiem oczywiście Ameryka Południowa. I tak do kolejnego dnia, który zaczynał się Australią… Grałem właściwie tylko w internecie. To była masakra. Punkty bukmacherskie są o tyle dobre, że musisz wyjść z domu, przejść kawałek i postawić. A ja moglem pracować, pisać teksty, jeździć na wyjazdy i grać.
Jak duże kwoty wchodziły w grę?
Zaciągałem długi i w hazardzie to jest tak, że niezależnie, czy to jest 10, 20 czy 50 tysięcy, zawsze dochodzisz do tego, że wydasz wszystko. Jak było dużo pieniędzy, grałem jednorazowo nawet za 10-15 tys. złotych. Był taki moment, że wygrałem 100 tysięcy. Można było wszystko spłacić, pokryć długi. Ale nie, grało się dalej.
Gdzie pożyczałeś?
Od znajomych starałem się jak najrzadziej. Mówi się, że hazardzista to najlepszy kłamca na świecie. To prawda. Ja nagle miałem tyle pilnych rzeczy do opłacenia… Brałem pieniądze od rodziny, od siostry, od znajomych. Później odkryłem kredyty. Że to tak prosto je dostać. W miesiąc dostałem cztery duże pożyczki. To było tak, że bank dał mi 30 tysięcy i myślałem: “nie ma problemu, zaraz zagram, następnego dnia spłacę, będzie bez odsetek”. Pieniądze i tak leciały w cholerę.
Doszło do tego, że te kredyty się skończyły, Banki też mają jakieś limity. Potem zaczęły się “chwilówki”. Znowu masakra. “Chwilówek” znajdziesz w internecie pewnie z dwadzieścia. Co prawda mniejsze kwoty, ale na bandyckim procencie. Nagle okazuje się, że masz miesięczną ratę kredytu 5 tys. zł i jeszcze 3 tys. w chwilówkach. Dramat.
A był moment, że granie sprawiało radość? Że dobrze na nim zarabiałeś?
Granie nigdy nie przynosi radości. Tak jak mówiłem, jednym razem trafiłem 100 tys. złotych. To było 3-4 lata temu. Z dnia na dzień kupiłem wycieczkę, pojechaliśmy z dziewczyną do Turcji. Trochę długów też pospłacałem. Ale to było tak, że z bukmachera trzeba było mniejszymi kwotami wypłacać pieniądze. Więc ja je wypłacałem po 15-20 tys.. Później przyszło myślenie: “wypłaciłem, zostało 85 tys., to może zagram jeszcze za 10 tys. w najprostszy zakład”. W tydzień wszystko poleciało w cholerę.
Kiedy doszedłeś do ściany?
Mnie to strzeliło tak, że najpierw straciłem jedną kobietę, potem była druga, która ostrzegała mnie parę razy, a kiedy dowiedziała się, że próbowałem pożyczyć pieniądze od rodziny, spakowała moje walizki i kazała się wyprowadzić. Z dnia na dzień znalazłem się w wynajętym mieszkaniu, u nie wiadomo kogo. Mówię: kur** mać, nie mam nic nie mam nawet do kogo przyjść, pogadać, nie ma normalnego życie. To zabiera hazard. Pal sześć pieniądze, ale zaufania najbliższych w pełni nigdy nie odzyskasz.
Potem poszedłem do psychologa, który w jednym zdaniu wytłumaczył mi, na czym polega hazard. Że jest jak sraczka – trzymasz, trzymasz, męczysz się, nikt nie widzi, ale jak poleci, to koniec. Dla mnie ta sraczka to była wyprowadzka.
Jak trafiłeś do psychologa?
Zostałem kompletnie bez niczego. Siedzę pewnego dnia w mieszkaniu, dzwoni telefon, nieznany numer. Myślę: pewnie z firm, którym byłem dłużny pieniądze. Odebrałem. “Cześć, jestem hazardzistą” – słyszę głos jakiegoś gościa. Pomyślałem, że ktoś sobie jaja robi, ale zacząłem z nim gadać. Dopiero później dowiedziałem się, że moja siostra poszła na spotkanie anonimowych hazardzistów i powiedziała, że brat ma problem. Jeden z nich wziął telefon i zadzwonił. Zaprosił mnie na takie spotkanie. Poszedłem raz, drugi, trzeci. Na takich spotkaniach słuchasz ludzi z podobnymi kłopotami, nikt ci nie radzi, co masz zrobić.
Potem zapisałem się na terapię. I to jest kosmos. W kraju, który liczy tyle milionów ludzi, w stolicy masz dwa miejsca, które organizują takie terapie raz do roku. I to z jednej strony fajne, że spotykasz ludzi takich jak ty, najczęściej z uzależnieniem od maszyn. Ale ludzie, którzy to prowadzą są kompletnie niewyszkoleni. Mieliśmy prowadzącą od uzależnień alkoholowych, a alkohol i hazard to jednak kompletnie różne działania.
Jak długo jesteś “trzeźwy”? Nie kusi cię, by zagrać?
Z hazardu nie da się całkowicie wyleczyć. Mówią, że to jest choroba śmiertelna. Za 10 czy za 50 lat, ale w końcu cię zabije. Nie gram już dwa lata. Na terapię przestałem chodzić z jednego powodu - po prostu jej nie ma. Ośrodek nie dostał funduszy.
Jeśli chodzi o kuszenie, to na początku terapii ta kobieta, wielka specjalistka od uzależnień, powiedziała: “musicie uważać, omijać miejsca, gdzie są punkty bukmacherskie”. Ja odpowiedziałem: “proszę pani, proszę spojrzeć, z prawej strony bukmacher, z lewej bukmacher. To co, mam helikopterem latać?”.
Jak poradziłeś sobie z finansami?
W sposób nietypowy. Zobaczyłem, że można zgłosić upadłość konsumencką. Jeszcze do niedawna było to trudne, teraz jest lepiej. Miałem 4 proc. szans, że się uda. Złożyłem całą dokumentację choroby, aż się przeraziłem, co tam było. Obok uzależnień np. brak akceptacji społeczeństwa i tego typu rzeczy. Myślałem: Boże, jestem aż tak chory? Udało się. Spełniałem warunki i uznali upadłość. Teraz czekam 4-5 miesięcy, syndyk zabiera mi połowę pieniędzy.
Żyjesz normalnie?
Od momentu, kiedy uznali upadłość. Dalej pieniędzy jest bardzo mało, ale wiem, że to się prędzej czy później skończy. Mam spokój, że żaden komornik do mnie pisma nie wyśle, że nie będę miał telefonów. Odpocząłem. I nauczyłem się żyć za minimalne pieniądze.
O tym, co się wydarzyło, myślałem nie raz. Jak pomyślę, że latałem po lombardach i zastawiałem rzeczy… Nie mogę sobie wyobrazić, jak mogłem być w takim stanie.
Nie jestem jakimś znanym piłkarzem, żeby to miało aż takie znaczenie. Ale to, że o tym napisałem, sprawiło, że czuję się lepiej. Kiedy grałem, wszyscy wiedzieli, ale nikt mi tego w twarz nie powiedział. Gdzieś po cichu, jeden do drugiego. Teraz, jak mnie ktoś zapyta,mówię: ”tak, jestem hazardzistą. Masz podobny problem? Mogę pomóc. Jeśli nie, nie twoja sprawa”.
Zagrałbyś teraz, choćby za 2 złote?
Od tego się zaczyna. Na terapii zadali mi siedem pytań, jak często gram, ile pieniędzy stawiam i tak dalej. Było tam też pytanie, czy miałem próby samobójcze. Na sześć pytań odpowiedziałem pozytywnie. Prób czy myśli samobójczych nie miałem. Teraz, gdybym miał znowu wrócić do tamtego stanu, nie wyrobiłbym… Pewnie odpowiedź na to siódme pytanie też byłaby pozytywna.