Żołnierze na wschodzi Ukrainy prawie każdego dnia muszą ścierać się z wrogiem.
Żołnierze na wschodzi Ukrainy prawie każdego dnia muszą ścierać się z wrogiem. Fot. YouTube.com/UKRAINE TODAY
Reklama.
Zagrożenie zniknęło... z mediów
W zdominowanych przez wyborcze i letnie tematy doniesieniach medialnych nad Wisłą coraz trudniej zauważyć dramatyczne wiadomości napływające zza naszej wschodniej granicy. Kiedy media przestały wojnie na Ukrainie poświęcać większość czasu, można było więc odnieść wrażenie, że tam jest już wszystko w porządku. Tymczasem kilkaset kilometrów od polskiej granicy robi się znowu coraz bardziej gorąco. Tylko w ciągu ostatnich godzin ofiarami ostrzału Mariupola padli cywile. Liczba ofiar rosyjskiej agresji na wschodnią Ukrainę wzrasta też wśród żołnierzy, którzy giną utrudniając Rosjanom przesuwanie się na Zachód.
Kryjący się pod łatką "separatystów" Rosjanie po dłuższej przerwie wrócili w Donbasie do użytkowania wyrzutni Grad, oraz broni kalibru 120 mm i 155 mm, której wykorzystywania zabraniały grudniowe ustalenia z rozmów pokojowych w Mińsku. Ten sprzęt został użyty podczas ubiegłotygodniowych "rekordowych" ostrzałów. Tak silny atak ze Wschodu nie nastąpił od wielu miesięcy.
Warszawskie prezenty dla Kremla
Pełną parą pracuje też rosyjska propaganda, która ostatnie silne ostrzały wschodniej Ukrainy i użycie artylerii tłumaczy koniecznością obrony "separatystów" przed rzekomymi przygotowaniami Kijowa do ofensywy na obszary okupowane przez Rosjan. Wszystko to dzieje się na kilka dni przed ukraińskim Dniem Niepodległości, który jest świętowany 24 sierpnia. – Nie jest tajemnicą, że Rosję bardzo drażni nasza niezawisłość i Dzień Niepodległości jest dla Rosji czarnym dniem – komentował szef Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ołeksandr Turczynow.
Jak więc widać, niebezpieczeństwo za naszą wschodnią granicą zniknęło co najwyżej z czołówek mediów. W rzeczywistości raczej narasta. Szkoda więc, że wyraźnemu osłabieniu ulegają polsko-ukraińskie stosunki dyplomatyczne, które dotąd były pieczołowicie utrzymywane na najwyższym szczeblu. Niestety Ukrainy w kalendarzu pierwszych podróży zagranicznych prezydenta Andrzeja Dudy zabrakło. Co może okazać się świetnym prezentem dla kremlowskiej propagandy, która zapewne nie przemilczy faktu, iż Warszawa i Kijów nie są już tak blisko, jak za czasów prezydentury Bronisława Komorowskiego.
Kaczyński się nie bał
A może to wątpliwości dotyczące bezpieczeństwa nowej polskiej głowy państwa na Ukrainie sprawiły, iż ewentualna podróż Andrzeja Dudy do Kijowa jest dopiero przedmiotem dyskusji, a być może zastąpi ją jedynie zaproszenie ukraińskiego przywódcy do Warszawy? W takim wypadku Andrzejowi Dudzie trudno byłoby udowodnić, iż zgodnie z obietnicami z majowej kampanii w polityce zagranicznej zamierza on przywrócić ducha śp. prezydenta Kaczyńskiego. Ten przecież w obronie naszych sojuszników nie bał się pojawiać nawet na linii frontu, jak podczas pamiętnej podróży do Gruzji...

Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl