PiS nie walczy już o wygraną w wyborach, ale o bezwzględną większość, która pozwoli mu na samodzielne rządy. Jeśli nie, może powstać wielka koalicja pod hasłem "wszyscy przeciw PiS". Dla wielu to będzie ogromna wartość, bo nadal boją się rządów Kaczyńskiego. Jednak taki szeroki front od PO, przez PSL, aż po Petru i Zjednoczoną Lewicę (jeśli się dostaną) zwiastuje chaos i nieustanne tarcia.
Wygrana Prawa i Sprawiedliwości w wyborach parlamentarnych jest właściwie przesądzona (choć historia Bronisława Komorowskiego każe w takich przypadkach dodawać "ale..."). To nie znaczy, że wybory 25 października są bez znaczenia. Bo to, że PiS wygra, nie oznacza jeszcze, że zdobędzie władzę.
I. PiS rządzi samo
Wariant pierwszy, o który walczy PiS to co najmniej 42-43 proc. głosów w wyborach. Dzięki przeliczaniu głosów na mandaty metodą d'Hondta, która promuje silniejsze ugrupowania, partia Jarosława Kaczyńskiego (i przystawki) ma szansę na ponad 230 mandatów, czyli samodzielną większość.
To dla prezesa scenariusz idealny, bo pamiętamy perturbacje koalicji PiS-Samoobrona-LPR. Z drugiej strony z samodzielną większością i przychylnym prezydentem PiS nie będzie miał wymówek, by nie realizować programu. Taki scenariusz przewiduje najnowszy sondaż Estymatora dla "Newsweeka".
Ale do wyborów jest jeszcze dużo czasu i wiele może się zmienić. PiS ma tę świadomość, szczególnie, że Beata Szydło radzi sobie coraz gorzej. Wygasł entuzjazm z kampanii prezydenckiej, a kandydatka PiS na premiera nie ma do zaproponowania wiele więcej ponad to. Dlatego do akcji musiał wkroczyć prezes Kaczyński, bo tylko on jest w stanie nadać kampanii nieco emocji, które zmobilizują elektorat. Jeśli się nie uda, otwiera się cały wachlarz możliwości.
II. PiS + koalicjant
Nieco gorszy niż samodzielna władza, ale nadal pozytywny dla PiS to rządy w koalicji. Tutaj piłeczka jest po stronie Pawła Kukiza i Janusza Korwin-Mikkego. To od tego, czy wejdą do Sejmu będzie zależała możliwość zbudowania koalicji, która da władzę PiS.
Dzisiaj zarówno pierwszy, jaki i drugi mają po ok. 5 proc., ale Kukiz nadal nie może wyjść z korkociągu i do 25 października zapewne spadnie pod próg. Wynik Korwina zależy w dużej mierze od tego, jak głośno będzie o uchodźcach, bo to paliwo dla tej partii.
Co prawda Jarosław Gowin zarzekał się niedawno w "Bez autoryzacji", że Zjednoczona Prawica jest przeciwna koalicji z "Krulem", ale nie takie deklaracje się w polityce odkręcało. Paweł Kukiz, który równą niechęcią darzy PO i PiS pewnie także zmieniłby zdanie, gdyby partia Jarosława Kaczyńskiego obiecałaby mu spełnienie kilku obietnic.
Jest jeszcze jeden potencjalny koalicjant. To partia, której mottem jest "wybory wygra nasz przyszły koalicjant", czyli PSL. Dzisiaj Janusz Piechociński ostro uderza w PiS i stanowczo odżegnuje się od koalicji, ale "dla dobra Polski" na pewno przebaczyłby Kaczyńskiemu. Nie musiałby nawet wchodzić do rządu. Wystarczy ciche wsparcie PSL. Cena? Utrzymanie statusu quo w agencjach rolniczych. Dzisiaj są zasiedlone przez ludzi PSL. Dlatego ludowcom wystarczy, że wszystko zostanie po staremu.
III. Koalicja anty-PiS-owska
Kolejna grupa możliwości otwiera się w przypadku, gdy ani Korwin, ani Kukiz nie wchodzą do Sejmu, a PiS zostaje jedyną prawicową siłą w parlamencie. Wtedy możliwa jest próba budowania koalicji "wszyscy przeciw PiS-owi". Na czele oczywiście stanęłaby Platforma, dołączyłaby pewnie .Nowoczesna Ryszarda Petru, która najprawdopodobniej już na stałe zagościła powyżej linii 5 proc. Do tego lojalny mógłby pozostać PSL, a głodna rządowych posad jest Zjednoczona Lewica, choć ona na razie walczy o przetrwanie i przekroczenie progu.
Jeśli taka koalicja by powstała, czekają nas ciekawe czasy. Bo koalicja złożona z czterech komponentów byłaby jeszcze mniej stabilna niż ta z lat 2005-2007. I nie chodzi wcale o programy, bo te są w polskiej polityce tylko dekoracją, ale o interesy i ambicje. Konflikty w takim obozie zapewne podsycałby również Andrzej Duda. W skrajnym przypadku czekałby nas więc rząd mniejszościowy, a nawet wcześniejsze wybory.
Nie ma też wątpliwości, że zepchnięte na kolejne cztery lata do opozycji PiS robiłoby absolutnie wszystko, by odwrócić sytuację (choć nie wiadomo, czy nadal pod przywództwem Jarosława Kaczyńskiego). Dlatego jeśli przewaga koalicji byłaby niewielka (kilka-kilkanaście szabel) zaczęłoby się wielkie kuszenie. Na pierwszy ogień poszliby konserwatywni posłowie PO, którzy mają trudne życie z lewicującą premier Kopacz.
Jeśli więc PiS nie zdobędzie samodzielnej większości, będziemy mieli bardzo intensywne politycznie czasy. Zresztą jeśli zdobędzie, też nie będzie nudno. O to zadba Jarosław Kaczyński.