Hasło "orbanizacji Polski" jest ostatnimi czasy bardzo nośne. I jak twierdzą niektórzy, wyjątkowo aktualne z powodu kontrowersyjnych porządków nowej ekipy rządzącej. Węgierski scenariusz nad Wisłą dla wielu stanowi realne zagrożenie, a porównywanie Jarosława Kaczyńskiego do przywódcy węgierskiego Viktora Orbána jest obecnie w dobrym tonie. Węgierski dziennikarz Attila Mong twierdzi, że Polska może wpaść w te same sidła, w które rządzący twardą ręką szef Fideszu wpędził swój kraj.
W najnowszym wydaniu "Newsweeka" Attila Mong - dziennikarz, który ma na pieńku z władzą - opowiada o tym, co dzieje się z państwem, kiedy do władzy dochodzą politycy pokroju Orbána.– Najpierw są media, Trybunał Konstytucyjny, sądy. Bezpieczniki demokracji. Kiedy je spacyfikujesz, Unia i tak nic nie zrobi. Państwem można zarządzać za pomocą moralnej paniki, tak jak to robi Orbán – mówi.
Mong, jak sam opowiada, stał się dla rządu w Budapeszcie synonimem zdrajcy. Dlaczego? Pisał do zachodnich mediów, a klimat panujący na Węgrzech nie sprzyja osobom o europejskich sympatiach. Dziennikarz twierdzi, że w kraju "prawa strona ma monopol na patriotyzm". Viktor Orbán, który dla Unii Europejskiej jest rodzajem effant terrible, zapracował sobie na takie miano w pocie czoła. Krok po kroku doprowadził do sytuacji, w której Węgry są postrzegane jako kraj, gdzie demokracja przechodzi kryzys. Jak do tego doszło?
Media na smyczy Orbána
Porządki na Węgrzech zaczął od podporządkowania sobie mediów - zarówno tych publicznych, jak i mainstreamowych - od tej pory nie ma w nich miejsca na polemikę z polityką rządu. Według lidera partii Fidesz, to właśnie przez nieprzychylny przekaz mediów przez osiem lat jego partia była skazana na los opozycjonistów.
– W 2002 r. po czteroletnich i całkiem udanych rządach Fidesz przegrał wybory. Na osiem lat musiał pozostać w opozycji. Wniosek, który wyciągnął z tego Orbán, brzmiał: załatwiły nas media. Gdy Orbán rządził po raz pierwszy, media były przeciwko niemu. Po przegranej szef Fideszu na jakiś czas wpadł w depresję, ale gdy doszedł do siebie, wyciągnął wnioski: następnym razem pierwszą rzeczą, do której się weźmie, będą media. Prywatne, mainstreamowe i publiczne. Wszystkie – mówi Mong.
Orbán błyskawicznie wziął się do pracy nad ustawą medialną. Po cichu, tak, żeby obyło się bez niepotrzebnego rozgłosu. Ustawa miała zakneblować usta dziennikarzom, którym w głowie postałaby myśl o krytykowaniu jego rządu. – Nową ustawę wymyślono po to, żeby móc przeorganizować media na putinowską modłę, żeby mieć monopol na informacje. Powołano radę ds. mediów, która ma prawo nakładać po kilkadziesiąt tysięcy euro na media, gdy te zamieszczą „niezrównoważone politycznie” publikacje. Dziennikarze zajmujący się sprawami bezpieczeństwa narodowego mają obowiązek na wezwanie ujawniać swoje źródła w tych sprawach – mówi węgierski dziennikarz.
Trybunał po nowemu
Kiedy media były już spacyfikowane, Orbán wziął się za tamtejszy Trybunał Konstytucyjny. Jako że sędziowie wydali nieprzychylny wyrok w sprawie jednej z ustaw sejmowej większości, szef Fideszu postanowił ukrócić ich władzę. Pół roku po objęciu władzy koalicja rządząca przegłosowała poprawkę do Konstytucji, która zmniejszała kompetencje Trybunału. Następnym krokiem było ulokowanie tam "swoich" sędziów. Jak to zrobił Orbán? Obniżył znacznie wiek emerytalny sędziów i tych niewygodnych posłał po prostu na wcześniejszą emeryturę.
– Zamienił starych sędziów na swoich, z politycznego nadania. Zmienił system nadzoru nad sądami. Dziś szefuje mu żona jednego z polityków Fideszu, najlepsza koleżanka żony premiera. A potem Fidesz zmienił konstytucję i napisał nową – opowiada węgierski dziennikarz.
PiS obiera węgierski kierunek
Relacja dziennikarza z Węgier jasno pokazuje, że porównywanie Warszawy i Budapesztu, nie wzięło się znikąd. Kolejność odwrotna i środki być może inne, ale efekt i kierunek zmian- łudząco podobny. Przynajmniej jeśli chodzi o Trybunał. Bo przecież to właśnie nim, obok specsłużb, partia Kaczyńskiego zajęła się w pierwszej kolejności. Ale media są już następne w kolejce. Ostatnio posłanka Elżbieta Kruk z PiS mówiła o potrzebie repolonizacji polskich mediów, ale nie od dziś wiadomo, że wkrótce media publiczne czeka najprawdopodobniej małe trzęsienie ziemi, które zmiecie dziennikarzy patrzących władzy uważnie na ręce. Relacje Polski z UE również są już przedmiotem troski.
Węgry od dawna stanowią twardy orzech do zgryzienia dla Brukseli, która nie ma pomysłu jak skłonić Budapeszt do lepszej współpracy i większej solidarności z UE. Pobrzemiewające nad Wisłą echa zachodnich komentatorów politycznych i tamtejszych mediów sugerują, że Polska i Węgry wkrótce będą stawiane w jednym szeregu. Pytanie, czy nie wyjdzie nam to bokiem i czy węgierski scenariusz w Polsce to naprawdę najlepsze rozwiązanie.