Fotoreporter i dziennikarka zginęli w biurze, więc właściwie tam, gdzie powinni być bezpieczni. To wygląda na egzekucję. Nie wiadomo tylko, kto za tym stoi. Czy partyzanci, którzy chcieli zwrócić w ten sposób uwagę na Syrię i jej problem, czy był to odwet strony rządowej za przekazywanie informacji o sytuacji w kraju zagranicznym mediom.
W Syrii nie ma jako takiego frontu, nie ma okopów, nie ma linii frontu. Wszystko jest wymieszane, a walki są na ulicach. Fotoreporter, który zginął w tym bombardowaniu był ogromnie doświadczony i z pewnością miał świadomość ryzyka, jakie niesie ten zawód.
Fotoreporter jest jak żołnierz. Jak żołnierz szkolony, żeby iść na wojnę. Ta praca niesie ryzyko i trzeba je w głowie cały czas obliczać. Fotoreporterzy i dziennikarze wojenni znają ryzyko. Problem pojawia się wtedy, kiedy stają się celem samym w sobie. Atakuje się ich, by zwrócić uwagę na problem, kraj i jego historię.