
W statystykach ten problem praktycznie nie istnieje. Według oficjalnych danych rocznie w całym kraju dochodzi do około 50 wypadków z powodu złego stanu technicznego samochodów. To ułameczek ułamka. Tymczasem w Niemczech zły stan pojazdów jest przyczyną prawie 10 proc. wypadków. Czyżby Niemcy jeździli gorszymi gratami niż Polacy? Mało prawdopodobne.
– Do Systemu Ewidencji Wypadków i Kolizji policjant może wpisać tylko jedną przyczynę wypadku. Jeśli kierowca jechał za szybko, to wpisuje się nadmierną prędkość i sprawa załatwiona. Nikt nie bada na przykład, czy samochód przed nim miał sprawne światła stopu, czy auto miało łyse opony, czy w samochodzie zadziałały poduszki powietrzne – tłumaczy Kadelski i przypomina wyniki kontroli NIK z 2013 roku w sprawie bezpieczeństwa na drogach.
– Łatwo jest całą winę za wypadki przerzucić na brawurę kierowców i pijanych na drodze. Trudniej zmienić system, który pozwala na to, aby niesprawne samochody jeździły po kraju. A pozwala, oj pozwala – ubolewa ekspert. Stacje Kontroli Pojazdów nie spełniają swojej roli. Po pierwsze - same są rzadko kontrolowane, a po drugie - nie kontrolują tego, co jest ważne. Nikt nie sprawdza w samochodach amortyzatorów, czy poduszek powietrznych.
Drugi problem to to, jak wyglądają wypłaty ubezpieczeń za samochody powypadkowe. Chodzi o sytuacje, gdy samochód jest mocno uszkodzony i koszt jego naprawy przekracza 70 proc. wartości auta (dla ubezpieczenia AC).
Powiedzmy, że samochód był wart 20 tysięcy, a naprawa kosztowałaby 16 tys. Ubezpieczyciel wycenia wrak na 12 tys., a klientowi wypłaca 8 tys. Ten za tę sumę naprawia ten samochód byle gdzie i byle jak. Sprzedaje i jest do przodu. A taki niebezpieczny samochód wraca na drogi.
Napisz do autora: tomasz.lawnicki@natemat.pl
