
"Wołyń” to film, o którym zostało powiedziane już chyba wszystko, zanim jeszcze przystąpiono do jego realizacji. Sam projekt filmu o takiej tematyce spotkał się ze zdecydowanym oporem niektórych środowisk w Polsce i na Ukrainie. Słychać było głosy, że Smarzowski miał przede wszystkim wybrać zły moment na realizację swojego filmu. W obliczu konfliktu rosyjsko-ukraińskiego odnawianie starych ran nie jest dla nikogo korzystne.
Zacząłem myśleć o tym filmie w 2012 roku, czy nawet może wcześniej, czyli długo przed Majdanem i zanim jeszcze świat skręcił tak mocno w prawo.
Wbrew obawom, Smarzowski stworzył film, który oddaje sprawiedliwość tysiącom pomordowanych Polaków, ale w którym zarazem nie ma prostych generalizacji – nie każdy Ukrainiec jest diabłem, nie każdy Polak ma kryształową duszę. To, co dzieje się na ekranie, to minimalna próbka tego, jak historia masowego mordu na polskiej mniejszości musiała wyglądać naprawdę. I jest ona wstrząsająca.
Wydarzenia na Wołyniu mają nie tylko polską i ukraińską interpretację. Tam [na miejscu] są też różne inne perspektywy.
Smarzowski powoli i starannie buduje napięcie w swoim filmie, jakby rozsmakowując się w kolejnych scenach wiejskiej sielanki. Huczne wesele, praca na polu, dbanie o gospodarstwo... wchodzimy do świata, w którym ludzie żyli dokładnie tak samo, od dziesiątek, a może i setek lat, blisko natury i pobożnie. Nie jest to świat nieskazitelny.
Było to dla mnie zawsze bardzo ważne, że taki wątek uczucia, miłości pond podziałami może zrównoważyć to okropne zło, o którym opowiadam.
Rzeź wołyńska – masowe mordy miejszości polskiej, dokonane przez ukraińskich nacjonalistów, przy wsparciu miejscowej ludności, na terenach byłego województwa wołyńskiego II RP w latach 1943-1944. Szacuje się, że w wyniku tych wydarzeń zginęło wówczas około 50-60 tys. Polaków i kilka tysięcy Ukraińców.