
Radykalny projekt ustawy zakazujący aborcji rozgrzał Polaków do czerwoności. Oburzenie jest ogromne. Może jednak, mimo emocji, warto zastanawiać się nad doborem słów jakie padają w tej dyskusji. Czy naprawdę nie da się powiedzieć tego, co się myśli, nie obrażając innych?
Chyba trudno się dziwić oburzeniu, jakie wywołały słowa publicystki i malarki Hanny Bakuły. W rozmowie z pudelek.tv Bakuła, przekonując do udziału w Czarnym Proteście, obrażała jednocześnie niepełnosprawnych. – To ustawa, która zagraża wszystkim kobietom. Jeżeli to się odpuści, to będzie jakaś kupa potwornych kalek, bękartów, dzieci z wadami – powiedziała Bakuła, a w internecie zawrzało.
A co z transparentami na demonstracjach, które odbyły się w całej Polsce?
No i wulgaryzmy. Nie, nie czerwienię się na widok brzydkiego słowa na transparencie. Ale czy naprawdę ich użycie było konieczne?
Choć sama nie używam takich haseł, rozumiem osoby, które przychodzą z nimi na demonstracje. Myślę, że rolą takich haseł jest zwrócenie uwagi na wzburzenie Polek, których głos od dekad nie był w ogóle słyszany. Te czasem agresywne hasła to krzyk determinacji i sprzeciwu. A przecież kobiety nie domagają się niczego niezwykłego - tylko respektowania ich praw, praw człowieka.
Z drugiej jednak strony takie "bluzgi" sprawiają, że rządzący mają pretekst, by protestu nie traktować poważnie. Szef MSZ wczoraj powiedział do strajkujących kobiet "a niech się dalej bawią". Dziś nie tłumaczył się z tych słów. W TVN24 pokazywał na tablecie wulgarne hasła na zdjęciach z protestu i całą akcję nazywał kpiną.
Czyżby nie dało się już dyskutować w sposób wyważony, bez obrażania kogokolwiek? Można nabrać poważnych wątpliwości, czytając komentarze, jakie pojawiły się wczoraj pod naszym tekstem przedstawiającym racje przeciwników Czarnego Strajku. Oczywiście, że można się nie zgadzać z argumentami, jakie tam się pojawiły. Ale czy musiało paść tak wiele strasznych słów?
Napisz do autora: tomasz.lawnicki@natemat.pl
