
Kamil Durczok powrócił. Pokiereszowany, refleksyjny, ale w bojowym nastroju. Zaraz ukaże się jego książka - "Przerwa w emisji", w której stara się zrozumieć dlaczego ktoś chciał zniszczyć jego życie. – To jest książka terapeutyczna – mówi w ekskluzywnej rozmowie z naTemat.
REKLAMA
Twoja nieobecność w mediach trwała właściwie tyle ile średnio urlop macierzyński.
I w tym czasie urodziło się dziecko, czyli mój portal Silesion.pl. I właśnie zaczyna dorastać.
Dla Ciebie telewizja straciła swój urok?
Nie straciła. Wciąż jest zabawką, którą chce się mieć blisko siebie. Dlatego niedawna propozycja Polsatu bardzo mnie ucieszyła, a także fakt, że formuła którą wymyśliłem została zaakceptowana. Ale dzisiaj ten kontakt muszę sobie dawkować. Moja obecność w telewizji raz w tygodniu, w zupełności mi wystarczy. Powrót do codziennej pracy na wizji wydaje mi się niemożliwy.
Co czujesz, kiedy patrzysz na wydanie TVN24, lub Faktów?
Nie mam ani uczuć, ani żadnych emocji. Traktuje TVN jako normalne źródło informacji. Jak każde inne. Oczywiście, nie będę ukrywał, że w pierwszym okresie, po moim zderzeniu z „rozpędzonym Pendolino”, nie oglądałem telewizji w ogóle. Po prostu nie moglem. To było naprawdę dziwne uczucie, kiedy patrzyłem na miejsce, w którym jeszcze niedawno byłem.. To był jakiś olbrzymi dysonans. Dzisiaj staram się nie używać określeń w rodzaju: żal czy złość. Z czasem jednak stanąłem na nogi. „Niebieski” przestał mnie już denerwować.
Masz kontakt ze swoim starym zespołem?
Z kilkoma osobami, które zachowały się w tamtej sytuacji bardzo uczciwie. A nie wszystkich było na to stać.
Niektórzy bohaterowie Twojej książki “Przerwa w emisji” wymienieni są z imienia i nazwiska. To właśnie ci przyjaciele? Innych jednak bez problemu można rozpoznać. Masz nadal do nich pretensje ?
Mogę potwierdzić tylko pierwszą część pytania. To są osoby wyjątkowo mi bliskie, z którymi nadal się przyjaźnię. Na drugą część pytania nie odpowiem.
Rzeczywiście zwolniłeś w życiu tylko pięć osób?
I każdą odchorowałem potwornie. Nawet osobę, którą zwalniałem jako pierwszą i która na to naprawdę zasługiwała. Miałem wtedy dwadzieścia parę lat i zdawałem sobie sprawę, że facet, którego zwalniam to skończony drań, osoba duża starsza ode mnie, wysługująca się ludźmi, pomiatająca zespołem. Kiedy usiadł na przeciwko mnie i powiedziałem mu to, co to on zresztą przeczuwał, usłyszałem :" No i co ci mam gówniarzu powiedzieć? Że mam dwie córki na utrzymaniu?" On się nawet nie bronił, postanowił na sam koniec jeszcze wbić mi coś, co wydawało mu się, że sprawi mi przykrość. I zresztą mu się to udało.
I każdą odchorowałem potwornie. Nawet osobę, którą zwalniałem jako pierwszą i która na to naprawdę zasługiwała. Miałem wtedy dwadzieścia parę lat i zdawałem sobie sprawę, że facet, którego zwalniam to skończony drań, osoba duża starsza ode mnie, wysługująca się ludźmi, pomiatająca zespołem. Kiedy usiadł na przeciwko mnie i powiedziałem mu to, co to on zresztą przeczuwał, usłyszałem :" No i co ci mam gówniarzu powiedzieć? Że mam dwie córki na utrzymaniu?" On się nawet nie bronił, postanowił na sam koniec jeszcze wbić mi coś, co wydawało mu się, że sprawi mi przykrość. I zresztą mu się to udało.
Podobno 80 procent Twojego obecnego zespołu to kobiety.
Tak. I żeby było jasne - płeć nie była żadnym kryterium przyjmowania do pracy.
A może chciałeś pokazać jak bardzo niesłuszne były oskarżenia rzucone przeciwko Tobie?
Niczego ani nie chcę, ani nie muszę pokazywać. I niczego udowadniać. Pracuję z tym, z kim chcę pracować i z tym, kto chce pracować ze mną. To dobrowolna współpraca, tylko taka jest możliwa i tylko taka ma sens. Ale, wracając do pytania, lubię pracować z kobietami. Są bardziej pracowite i sumienne niż większość facetów. Seksistowsko brzmi wobec płci męskiej, co?
Niczego ani nie chcę, ani nie muszę pokazywać. I niczego udowadniać. Pracuję z tym, z kim chcę pracować i z tym, kto chce pracować ze mną. To dobrowolna współpraca, tylko taka jest możliwa i tylko taka ma sens. Ale, wracając do pytania, lubię pracować z kobietami. Są bardziej pracowite i sumienne niż większość facetów. Seksistowsko brzmi wobec płci męskiej, co?
Dlaczego?
Jakoś tak mi się poukładało w życiu, lub miałem takie szczęście, że trafiałem w życiu na kobiety, które chciały pracować w taki sposób jak ja to sobie wyobrażałem, czyli bardzo, bardzo serio. Dzisiaj uważam, że afera ze mną nauczyła mnie jednej rzeczy: posługiwanie się kryteriami: "kobieta, mężczyzna", nawet bez żadnych absolutnie podtekstów grozi śmiercią lub kalectwem (śmiech) W związku z tym, dzisiaj cedzę każde słowo.
Próbowałeś kiedykolwiek wyobrazić sobie, że to do Ciebie przychodzi dziennikarz z newsem o znanym dziennikarzu telewizyjnym, który zamieszany jest w molestowanie swoich pracownic ? Co byś zrobił jako naczelny?
Nie mogę nic na ten temat mówić dopóki trwa proces. Pierwszy z nich wygrałem, ale jeszcze nie jest prawomocny. Druga strona złożyła apelację, jesteśmy więc przed kolejną batalią. Drugi proces, który uważam, że jest dla mnie istotniejszy, dotyczy zarzutów molestowania. Byłoby więc olbrzymim nietaktem, gdybym sobie teraz pozwolił na komentowanie. Podkreślam, że ja wiem, jaka jest prawda, ale dopóki wyroki się nie uprawomocnią, nie mogę o tym mówić.
Ale ja pytam bardziej o hipotetyczną sytuacje
Odpowiedź jak wyżej. Bez komentarza.
Odpowiedź jak wyżej. Bez komentarza.
Masz większe pretensje do Sylwestra Latkowskiego, czy Michała Majewskiego?
Obydwaj się podpisali pod tekstem "Wprostu". Dla mnie ważniejsze jest coś innego. Uważam, ze klęską środowiska dziennikarskiego jest, że do takiego stanowiska jak naczelny tygodnika "Wprost" doszedł właśnie Sylwester Latkowski. Poświęciłem mu w książce jeden fragment. W czasach kiedy ja budowałem pierwsze prywatne radio w Katowicach, on był ścigany listem gończym za podwójne zabójstwo. Nie będzie nigdy we mnie zgody na taką sytuacje..
Ile razy Twój materiał dziennikarski mógł komuś zniszczyć życie?
Miałem takich kilka. Dotyczyły prywatnych historii związanych z osobami publicznymi. Pamiętam trzy bardzo mocne rzeczy, które dostałem. Uznałem, że nie mam prawa wkraczać w tę sferę życia..
W książce dużo poświęcasz miejsca Twoim relacjom z tabloidami. Jaki masz do nich stosunek?
Nie jestem jakimś zdeklarowanym przeciwnikiem tabloidów. Uważam, że są potrzebne. Oczywiście robią też dużo złego, bo świat nie jest tak zerojedynkowy, jak próbują przekonywać. Natomiast tabloidy zajmują się często takimi tematami, za które tzw. poważne media nigdy by się nie wzięły
Napisałeś że długi czas czułeś się osaczony
Nie jest to przyjemne, kiedy z krzaków pod domem wyskakuje zestaw facetów uzbrojonych w obiektywy i fotografuje cię, kiedy idziesz z kapturem głęboko naciągniętym na głowę. Zresztą dzisiaj mamy kraj z 40 mln paparazzi z telefonami komórkowymi. Ale gdybym się na to nie godził, to bym chodził z ochroną, chociaż wyglądałoby to idiotycznie. Uważam jednak, że jest to część tego co brałem na bary. Byłem człowiekiem z telewizji, z rozpoznawalnym pyskiem, do tego rozpętano mi aferę. Nic dziwnego, że pod domem siedzieli paparazzi.
Nie jest to przyjemne, kiedy z krzaków pod domem wyskakuje zestaw facetów uzbrojonych w obiektywy i fotografuje cię, kiedy idziesz z kapturem głęboko naciągniętym na głowę. Zresztą dzisiaj mamy kraj z 40 mln paparazzi z telefonami komórkowymi. Ale gdybym się na to nie godził, to bym chodził z ochroną, chociaż wyglądałoby to idiotycznie. Uważam jednak, że jest to część tego co brałem na bary. Byłem człowiekiem z telewizji, z rozpoznawalnym pyskiem, do tego rozpętano mi aferę. Nic dziwnego, że pod domem siedzieli paparazzi.
Akurat tym można sterować.Wystarczyło pójść na układ. Zrobić sobie klika "ustawek" ocieplających wizerunek..
Nie jestem gwiazdą serialową, żeby w ten sposób zabiegać o popularność. Nigdy czegoś takiego nie robiłem i nawet nie myślałem, że mogłoby mi to pomóc. Nie potrafię w ten sposób kalkulować.
Dobrze Ci na Śląsku?
Zawsze się dobrze tam czułem.
Dlatego nazwałeś Warszawę "Złotą klatą", w której byłeś otoczony akcesoriami władzy i bogactwa?
W książce można wyodrębnić dwa wątki. Jeden to fragment, gdzie piszę, że nienawidziłem Warszawy, z której co weekend uciekałem. Ale później zdałem sobie sprawę, jak głupie było to myślenie. Przecież Warszawa przyjęła mnie bardzo dobrze, jak każdego ambitnego człowieka, który przyjeżdża robić tutaj karierę. To miasto, w którym odnosiłem największe zawodowe sukcesy. Z czasem je polubiłem. Zmieniło się zresztą od czasu, kiedy przyjechałem tutaj w 1995 roku. Natomiast nigdy nie czułem, że to miasto jest moim domem. Tylko na Śląsku mogę powiedzieć, że jestem u siebie.
Napisałeś też, że dla części Ślązaków, zdradziłeś swój region.
Chodziło mi o kontekst związany z górnikami. Przede wszystkim o liderów związkowych, którzy po jednym z krytycznych materiałów, o nierentownych kopalniach, napisali do mnie list,: "Ty, synek od nos to się ..." Uważam, że roszczeniowość i bezczelność niektórych związkowców jest ogromna. Gdyby masowo zwalniane szwaczki w Łodzi, w latach 90-tych, dostały się w łapy takich cwaniaczków, to one by po prostu ich rozszarpały. Dzisiejszy Śląsk górnictwem najmniej stoi. Śląsk to są dzisiaj świetne uczelnie, to są ludzie, którzy robią łaziki marsjańskie, to są genialni architekci, fantastyczna medycyna, super programiści z małych firm. Śląsk jest zielony i nowoczesny. Ale hałaśliwość związkowców sprawa, że cała Polska patrzy na nasz region z perspektywy węgla i stali.
Śląsk to są też silne kobiety. Jak Twoja żona, której zadedykowałeś książkę.
Tak. Przyznaję jednak, że początkowo to nie miała być książka, tylko coś w rodzaju "pracy terapeutycznej". Ja to pisałem dla siebie. Ale później, kiedy kładłem na podłodze kolejne rozdziały, pomyślałem sobie, że skoro kiedyś zdecydowałem się powiedzieć ludziom, że jestem chory, bo wydawało mi się to uczciwe, to dlaczego teraz nie przekazać im części prawdy, którą próbował napisać za mnie ktoś inny. Ludziom chyba się należy moja wersja rzeczywistości. Z całą pewnością w tej książce się nie oszczędzam.
Łatwiej było pisać o chorobie nowotworowej, czy o depresji, na którą chorujesz ?
Łatwiej było z nowotworem. Do dzisiaj mam w piwnicy u rodziców worki listów, które dostałem po tym, gdy opowiedziałem światu o chorobie. Miałem wtedy poczucie, że być może książka, którą napisałem z Piotrem Mucharskim, komuś faktycznie pomoże. Pod wieloma względami wojna z nowotworem była łatwiejsza. Tam był jasno określony przeciwnik. Role były rozdzielone już na samym początku.Teraz trochę walczyłem z cieniem, a trochę z plotką. Trudno było przewidzieć, z której strony przyjdzie następny cios.
Masz zdiagnozowaną depresję?
Nie chcę o tym mówić. Mój stan zdrowia to moja sprawa. Mogę powiedzieć tylko, że to jest coś, co dopada wielu ludzi. Trzeba mieć ogromne szczęście, jeśli znajdujesz się wśród osób, którzy ci o tym w porę powiedzą na tyle przekonująco, żebyś zgodził się podjąć terapię.
To Twoja żona starannie dobierała ludzi, którzy mogli mieć z Tobą kontakt, kiedy było najgorzej.
Tak. Szczególnie jeden z nich, któremu bardzo dużo zawdzięczam powiedział fajną rzecz: "Po 35 roku życia, każdy facet powinien mieć terapeutę". Bardzo też jestem wdzięczny Justynie Kowalczyk, bo trzeba mieć nieprawdopodobny charakter, żeby przełamać tabu jaką nadal jest w Polsce depresja.
Wracając jeszcze do Twojej żony. Wiesz, że to ona odpowiadała na większość pytań dziennikarzy, w najgorszym okresie afery. Twój telefon długo był wyłączony.
Wiem. W pierwszym okresie Marianna w ogóle mi nie przekazywała tych informacji. Leżałem w klinice, mój lekarz prowadzący powiedział mi jasno, że "zabije, jak zobaczy, że rozmawiam przez telefon, mam włączony tablet, czy komputer". Zabronił jakichkolwiek kontaktów ze światem. Potem trzeba było jednak wrócić do normalnego życia. Wtedy zaczął się u mnie proces "przywracania świadomości" i "odkrywania rzeczywistości na nowo".
Trzeciego dnia po wyjściu ze szpitala, w niedzielę, napisałem list do mojego zespołu, że wobec skali tego co się stało, ja ich nie mogę obciążać swoją osobą. Wiedziałem, że oni muszą chodzić na konferencje, odpowiadać na różne pytania, głupie zaczepki, czy niewybredne żarty. Drugi list napisałem do zarządu TVN-u, że oddaje się do ich dyspozycji.
Masz żal do Edwarda Miszczaka, że nie wsparł Cię w najgorszym okresie afery?
Nie mam żalu do nikogo w TVN-ie. Spędziłem tam dziewięć fantastycznych lat. Mam żal o jedno. O brak prostego „dziękuję”. Naprawdę to nie była sytuacja w rodzaju, że pijany przejechałem niemowlę i jego matkę na pasach. Oni jednak, mimo że sprawa była wtedy bardzo różnie interpretowana, nie zadzwonili i nie powiedzieli : "Stary, sam widzisz, co się dzieje. Jest nieprawdopodobna awantura. Ale pamiętamy, że pracowałeś z nami dziesięć lat. Spędziłeś tu więcej czasu niż ze swoją rodziną i za to ci dziękujemy”. To wszystko.
Do dzisiaj nie było takiego telefonu?
Nie.
To w ogóle jeden z najbardziej smutnych wątków w Twojej opowieści. Napisałeś, że tylko dwa lata pracy dobrze wspominasz.
Opisywałem pewien proces. Ale żeby zdać sobie z tego sprawę, musiało się wydarzyć to co się wydarzyło. Trzeba było wyjść na chwilę z tego świata. Dopiero później zacząłem zauważać, że niedziele w domu były coraz bardziej nerwowe. Zamiast wsiąść do samolotu i lecieć wieczorem do "Warsaw", to przede mną stawała butelka wina. Wszystko po to, żeby znaleźć się w stolicy dopiero w poniedziałek rano.
Opisywałem pewien proces. Ale żeby zdać sobie z tego sprawę, musiało się wydarzyć to co się wydarzyło. Trzeba było wyjść na chwilę z tego świata. Dopiero później zacząłem zauważać, że niedziele w domu były coraz bardziej nerwowe. Zamiast wsiąść do samolotu i lecieć wieczorem do "Warsaw", to przede mną stawała butelka wina. Wszystko po to, żeby znaleźć się w stolicy dopiero w poniedziałek rano.
Nie dostrzegłbym tego nigdy siedząc w środku. Nie widzisz, że coraz bardziej ciąży ci praca, przestajesz doceniać, że co jakieś czas trafia ci się taki super strzał, jak wywiad z premier Kopacz. Wiem jak to brzmi: " Masz świetną robotę, płacą ci ogromne pieniądze, robisz rzeczy, których zazdrości połowa Polski... I ty chcesz powiedzieć, że masz z tego powodu depresje? To idź popracuj sobie na kopalni..” Dlatego długo wypychałem z siebie prawdę, że depresja może spotkać także faceta ze „złotej klatki”.
Chcesz powiedzieć, że gdyby nie ta historia, to do dzisiaj nie zdawałbyś sobie sprawę ze swojego stanu zdrowia?
Raczej tak. Wiesz, to są bardzo indywidualne odczucia. Mogę się domyślać, że w tej firmie pracuje dużo osób, dłużej niż ja, które wciąż nie mają syndromu wypalenia.
Wyciągnąłeś z tej historii jakieś wnioski? Jesteś dzisiaj lepszym szefem?
Jestem innym facetem, bardziej opanowanym. Teraz myślę trzy ruchy do przodu. Mam o wiele dłuższy lont i zawsze staram się zapobiec iskrze, która mogłaby się pojawić.
Szef zamordysta jest w ogóle komuś potrzebny?
Czasami tak. Sam jesteś dziennikarzem, to wiesz, że jak pojawia się w redakcji spinka, to nie ma czasu na wyjaśnianie sobie w nieskończoność. A w internecie, którego trzeba ciągle karmić to już w szczególności koleżeńskie dyskusje trzeba szybko ucinać.
Napisałeś książkę, bo chcesz żeby Cię ludzie znowu polubili?
Nie. Napisałem ją, żeby się rozliczyć z pewnymi rzeczami, które w moim życiu miały miejsce. A także odpowiedzieć na pytanie: "Kim ten facet jest naprawdę".
Napisz do autora: oskar.maya@natemat.pl
