
Podczas gdy Polska nadal emocjonuje się nagraniem byłego już radnego z Bydgoszczy, który znęcał się nad swoją żoną, organizacje antyprzemocowe pozbawione finansowania wykonują pracę u podstaw (także w ramach wolontariatu) z kobietami doświadczającymi przemocy. Wśród ofiar są żony i partnerki mężczyzn z pierwszych stron gazet. – Gdybyśmy mogły o tym mówić, to ustawiłybyśmy wybory – w czarnych barwach żartuje jedna z aktywistek.
REKLAMA
Działaczki organizacji pozarządowych od dawna mówią o tym, że przemoc wobec kobiet i przemoc w rodzinie nie jest domeną danego środowiska politycznego, grupy zawodowej czy klasy społecznej. Jak mantrę powtarzają, że nad bliskimi kobietami znęcają się zarówno kierowcy autobusów i pracownicy fabryk, jak i lekarze, politycy i dziennikarze. Po tym, jak światło dzienne ujrzało nagranie radnego Rafała Piaseckiego, tłumaczenie tej zasady stało się znacznie łatwiejsze. Co więcej, jak podkreślają działaczki, radny to tylko płotka, bo nad kobietami znęcają się posłowie i politycy szczebla wojewódzkiego, panowie znani z radia i telewizji, gwiazdy muzyki i pisarze.
Przemoc poza kamerami
– Gdybyśmy mogły o tym mówić, to ustawiłybyśmy wybory – mówi mi pół żartem pół serio jedna z działaczek antyprzemocowych. Zasadą, która bezwzględnie obowiązuje w relacjach klientki i organizacji antyprzemocowej, jest absolutna dyskrecja. O tym, co kobieta opowie albo pokaże pracownicom takich organizacji, mówić nie wolno, niezależnie od tego, czy mężczyzna będący sprawcą przemocy jest osobą prywatną czy publiczną. A kobiety pokazują w organizacjach pozarządowych na przykład wyniki obdukcji lekarskiej lub puszczają nagrania równie drastyczne jak te, na których słychać radnego Bydgoszczy.
– Gdybyśmy mogły o tym mówić, to ustawiłybyśmy wybory – mówi mi pół żartem pół serio jedna z działaczek antyprzemocowych. Zasadą, która bezwzględnie obowiązuje w relacjach klientki i organizacji antyprzemocowej, jest absolutna dyskrecja. O tym, co kobieta opowie albo pokaże pracownicom takich organizacji, mówić nie wolno, niezależnie od tego, czy mężczyzna będący sprawcą przemocy jest osobą prywatną czy publiczną. A kobiety pokazują w organizacjach pozarządowych na przykład wyniki obdukcji lekarskiej lub puszczają nagrania równie drastyczne jak te, na których słychać radnego Bydgoszczy.
Różnica jest taka, że te materiały dotyczą panów wiceministrów, doktorów i prezesów dużych spółek. Renata Durda mówi, że część z nich potrafi pojawić się w Niebieskiej Linii, by przekonywać, nawet mimo nagrań, że ich żona lub partnerka zmyśla. Panowie nie przychodzą sami - w ramach wsparcia przyprowadzają asystę. Lekarz, który znęca się nad żoną, przyszedł z ordynatorem, który wystawił mu laurkę. Znany polityk zaś przybył w towarzystwie... rzecznika prasowego swojej partii, który rozpływał się nad nim w zachwytach.
– Jeszcze kilka lat temu potrafiłam się zdziwić tym, że jakiś sympatyczny polityk, którego znałam tylko z telewizji, stosuje wobec żony brutalną przemoc. Teraz już nic mnie nie dziwi – mówi w rozmowie z naTemat dr Anita Kucharska-Dziedzic, prezeska antyprzemocowego Stowarzyszenia BABA, które po wycofaniu rządowych środków jest na skraju wegetacji. Przez jej organizację z siedzibą w Zielonej Górze przewinęło się jak dotąd około dziesięciu kobiet, których przemocowi mężowie lub partnerzy są osobami publicznymi.
– U nas takich kobiet pojawia się kilkanaście rocznie – ocenia z kolei Renata Durda, szefowa Niebieskiej Linii przy Instytucie Psychologii Zdrowia, reaktywowanej po zdefinansowaniu przez rząd PiS dzięki pomocy AVON-u. – Niebieska Linia mieści się w centrum Warszawy i jest znaną marką – tłumaczy powodzenie, jakim cieszy się jej organizacja wśród żon i partnerek osób publicznych.
Pomoc po kosztach
Dlaczego dobrze sytuowane ofiary VIP-ów korzystają z bezpłatnej pomocy w organizacjach pozarządowych? Wydawałoby się, że kto jak kto, ale one mają pieniądze na to, by wynająć dobrego prawnika i skorzystać z nielimitowanych usług prywatnego psychologa. Zamiast tego zapisują się w kolejce do organizacji pozarządowych jak zwykłe kobiety.
Dlaczego dobrze sytuowane ofiary VIP-ów korzystają z bezpłatnej pomocy w organizacjach pozarządowych? Wydawałoby się, że kto jak kto, ale one mają pieniądze na to, by wynająć dobrego prawnika i skorzystać z nielimitowanych usług prywatnego psychologa. Zamiast tego zapisują się w kolejce do organizacji pozarządowych jak zwykłe kobiety.
– Bo to też są zwykłe kobiety. Dajemy im poczucie bezpieczeństwa, okazujemy im zrozumienie, nie muszą się u nas wstydzić tego, że doświadczają przemocy – komentuje Anita Kucharska-Dziedzic. Ale to nie jedyny powód, dla którego żony i partnerki mężczyzn, uczestniczących w życiu publicznym, pukają do drzwi niedoinwestowanych organizacji kobiecych.
– Te kobiety często są "bogate" tylko teoretycznie – mówi Renata Durda. – Nierzadko kobiet związanych z osobami publicznymi po prostu nie stać na prawnika lub psychologa, bo pieniędzmi dysponuje sprawca przemocy – tłumaczy ekspertka. Poza tym, dodaje Durda, wielu prawników po prostu nie zna się na pomaganiu ofiarom przemocy w rodzinie. – Nie mają świadomości, że kobieta musi mieć gdzie uciec lub że należy wystąpić o nakaz opuszczenia lokalu lub zakaz zbliżania się – wyjaśnia szefowa Niebieskiej Linii.
Zdaniem działaczek, jest coś, co wyróżnia sytuację kobiet, nad którymi znęcają się VIP-y. – Bardziej niż inne kobiety doświadczają osamotnienia i solidarności otoczenia ze sprawcą przemocy. Gdy rozpada się zwykły, przemocowy związek, rodzina i znajomi zazwyczaj obdzielają sympatią strony mniej więcej pół na pół. W przypadku znanego i lubianego sprawcy przemocy, kobiety mają przeciwko sobie prawie wszystkich, z opinią publiczną włącznie – tłumaczy Durda.
– Im wyższa pozycja mężczyzny, tym trudniej kobiecie ujawnić przemoc – mówi Anita Kucharska-Dziedzic. – On ma więcej możliwości, by zatruć jej życie. Po drugie, jako żona i partnerka osoby publicznej kobieta bierze pod uwagę to, jak powszechna wiedza o przemocy, jakiej doświadczała, może pogorszyć sytuację jej i dzieci – wyjaśnia prezeska Stowarzyszenia BABA.
Polityczne trzęsienie ziemi
Czy organizacje antyprzemocowe rzeczywiście mogłyby "ustawić wybory", gdyby nie musiały zachować dyskrecji w sprawie stosujących przemoc VIP-ów? – Jako społeczeństwo jeszcze nie dojrzeliśmy do tego, by dyskwalifikować polityka, który stosuje przemoc wobec kobiet. Nie zastanawiamy się nad tym, czy mężczyzna, który znęca się nad kobietą, powinien być naszym reprezentantem u władzy – mówi Anita Kucharska-Dziedzic.
Czy organizacje antyprzemocowe rzeczywiście mogłyby "ustawić wybory", gdyby nie musiały zachować dyskrecji w sprawie stosujących przemoc VIP-ów? – Jako społeczeństwo jeszcze nie dojrzeliśmy do tego, by dyskwalifikować polityka, który stosuje przemoc wobec kobiet. Nie zastanawiamy się nad tym, czy mężczyzna, który znęca się nad kobietą, powinien być naszym reprezentantem u władzy – mówi Anita Kucharska-Dziedzic.
Na potwierdzenie swoich słów podaje przykład niejako zbliżony Czesława Małkowskiego, byłego prezydenta Olsztyna, który mimo poważnych oskarżeń ze strony kilku kobiet (zakończonych ostatecznie wyrokiem skazującym) stoczył wyrównaną walkę o kolejną kadencję (przegrał o włos). Dla niemal połowy wyborców nie było to coś, co mogłoby ich zniechęcić do głosowania na niego.
Renata Durda prezentuje jeszcze bardziej pesymistyczną perspektywę. – Być może rzeczywiście mogłybyśmy tak ustawić wybory – mówi po chwili namysłu. – Obawiam się jednak, że osiągnęłybyśmy efekt przeciwny do zamierzonego, to znaczy, że ujawniając to przysporzyłybyśmy głosów politykom znęcającym się nad żonami. Jako społeczeństwo głosujemy na partie autorytarne, patriarchalne, o modelu wodzowskim, w których przywódca trzyma za twarz drugi szereg polityków, a ci robią to samo z trzecim szeregiem i tak do samego dołu. Partie, które wolą przemoc, zamiast dialogu. Dlaczego więc ujawnienie przemocy miałoby zniechęcić większość wyborców do oddania na nich głosu? – pyta retorycznie.
Na argument, że przecież głowa radnego Piaseckiego poleciała – w sprawę zaangażował się sam poseł Jarosław Kaczyński – szefowa Niebieskiej Linii odpowiada błyskawicznie. – A co z posłem Zbonikowskim? – pyta Renata Durda. Anita Kucharska-Dziedzic dodaje, że Piasecki "poleciał", bo był pionkiem, natomiast ci naprawdę liczący się politycy żyją w poczuciu bezkarności. Może jednak nie powinni czuć się tak pewnie? – Nie zdziwiłabym się, gdyby śladem Karoliny Piaseckiej poszły inne kobiety i też ujawniły swoje nagrania – konkluduje Renata Durda.
