Sandomierz, miasto Ojca Mateusza. Siedziba biskupa, centrum diecezji sandomierskiej. Właśnie tu szkoła prowadzona przez Zgromadzenie Sióstr Służek Najświętszej Marii Panny Niepokalanej, postanowiła skorzystać z Lex Szyszko. Nie przewidziała tylko kłopotów, które mogą potem nastąpić. Jeszcze niedawno siostrom groziło – uwaga – ponad 3 mln zł kary, taką wycenę miało już przygotować miasto. Sytuacja jednak diametralnie się zmieniła. Siostry zostały ukarane, ale kwota jest dużo, dużo niższa.
Sprawa może brzmieć nieco kuriozalnie, jeśli wyobrazić sobie, że to siostry zakonne , nawet jeśli bezhabitowe, jak w tym przypadku, stoją za tą lokalną aferą. I olbrzymią karę, którą mogły za to zapłacić. W pień poszły bowiem 34 wielkie kasztanowce, które podobno przeszkadzały prowadzonej przez siostry katolickiej szkole, zagrażały bezpieczeństwu i zaśmiecały bieżnię na boisku. Drzewa były duże, na dowód tego Urząd Miasta w Sandomierzu przesyła nam szczegółową specyfikację. Każde z nich zostało dokładnie opisane, zmierzono obwód pnia w centymetrach, przy każdym znajduje się też wysokość kary.
I tak, najmniejszy kasztanowiec, obwód 68 centymetrów, będzie kosztował siostry 816 zł. Największy – obwód 176 cm – już ponad 5200 zł. Suma, jaką przyjdzie siostrom zapłacić za całość to dokładnie 91 371 zł. Tak w ostatnich dniach zdecydował burmistrz Sandomierza. – Zgodnie z obowiązującym prawem – zastrzega sekretarz miasta Andrzej Gajewski.
"Wszystko im się teraz upiekło"
Po tej decyzji zadzwonił do nas jeden ze zbulwersowanych mieszkańców. Twierdził, że siostry miały początkowo zapłacić ponad 3 mln zł kary i wszystko im się teraz upiekło. – 90 tysięcy to przy tych milionach śmieszna kwota. Gdyby miasto pospieszyło się ze ściągnięciem kary, nie doszłoby do takiej sytuacji – mówił. Sprawę opisywały lokalne media. Wszyscy zwracali uwagę, że kwota jest zdecydowanie niższa. "Początkowo władze miasta sugerowały kwotę nawet 3 mln 700 tysięcy złotych" – podało Radio Kielce. "Będziemy przyglądać się tej bulwersującej sprawie" - to portal stw24.pl. "Dla drzew zabrakło miłosierdzia" – podsumowała kielecka "Wyborcza".
"Całe życie niewinne. Co za mentalność ma pograniczu bezczelności" – ktoś napisał pod tym postem.
Wycinka miała miejsce w marcu, w okresie lęgowym ptaków, na terenie szkoły prowadzonej przez Zgromadzenie. Sprawa od razu została zgłoszona do straży miejskiej, zrobiono zdjęcia pozostałych pni. I wszystko ciągnęło się aż do początku października. Siostry zleciły ekspertyzę dendrologów, miasto powołało komisję, która przyjrzała się wycince, opinię wydał biegły sądowy. Okazało się, że wycinka była nielegalna, gdyż siostry prowadzą działalność gospodarczą, oferując tanie noclegi przy szkole. A "Lex Szyszko" zezwalał na wycinkę na terenie prywatnym, ale bez związku z działalnością gospodarczą.
W międzyczasie, w lipcu, minister środowiska wydał rozporządzenie, które wszystko wywróciło do góry nogami. – Zmniejszyły się stawki za wycinkę drzew, nawet 20-30 razy. I do tego rozporządzenia odniósł się burmistrz – mówi nam Andrzej Gajewski.
– A gdyby tego rozporządzenia nie było? – pytam.
– Burmistrz musiałby nałożyć karę według obowiązujących stawek, czyli w granicach 3 mln zł – odpowiada sekretarz miasta.
Siostry poprosiły o raty
Kwota ogromna i trudno sobie dziś wyobrazić, jak siostry miałyby ją spłacić. Nawet 90 tys. może być bardzo dotkliwe. – Zgromadzenie nie kwestionowało wysokości tej kary, ale siostry poprosiły o rozłożenie jej na raty. Wydaje mi się, że ta sprawa wynikła z błędnej interpretacji przepisów. Jestem przekonany, że inaczej by tych drzew nie wycięły – mówi Andrzej Gajewski.
Siostry nie chciały z nami rozmawiać pod nieobecność przełożonej. W Sandomierzu prowadzą Katolickie Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcące im. Świętej Jadwigi Królowej i to tu zostały wycięte drzewa. Od nowego roku w szkole jest nowa dyrektorka. – Ta, która wydała decyzję o wycince już tu nie pracuje. To chyba pokazuje, że siostry nie wiedziały, że to niezgodne prawem. Nie sądzę, że wycięłyby te drzewa, gdyby wiedziały, że wycinka jest nielegalna– mówi nam inny z mieszkańców.
"Ratujmy kasztanowce"
Jak stwierdzili eksperci, drzewa zostały usunięte, ale nie zniszczone. Pozostawiono pnie, które sięgają 2 metrów i po kilku miesiącach widać, że drzewa zaczęły się odradzać. I to też miało znaczenie przy złagodzeniu kary.
Paradoks może polegać na tym, że w poprzednich latach katolicka szkoła prowadzona przez siostry w Sandomierzu brała udział w akcji ratowania kasztanowców.
"Celem akcji jest najszersze dotarcie i poinformowanie wszystkich tych, którzy nie są obojętni na los polskich kasztanowców że te przepiękne drzewa w obliczu plagi niszczenia przez szkodniki są bezbronne i że można je uratować jedynie przez zbiorowe zaangażowanie" – taki wpis z 2013 roku wciąż znajduje się na stronie szkoły.