„Disco Relax”, program kultowy w kręgach miłośników zespołów Boys czy Toples, został reaktywowany po 10 latach. Tomasz Samborski znów będzie serwować widzom muzykę skoczną i romantyczną. Tyle że emitowany w latach 90. na antenie Polsatu, bijący wówczas rekordy popularności magazyn, oglądać możemy w niedzielne poranki w Polo TV, telewizji tylko dla koneserów. Czy disco polo to już śpiew przeszłości? Dobry towar na eksport do Chin, gorszy zaś do promowania nad Wisłą? A jeśli tak, to czego słucha dzisiaj polska prowincja?
Z disco polo jest jak z jazdą na rowerze: tego się nie zapomina. Są melodie, których nie wyrzucimy sobie z głowy, choćbyśmy bardzo chcieli. Gdy rozum mówi „nie”, „nóżka chodzi sama”. Disco polo to właściwie polski kanon, żelazny repertuar – weselny, ogniskowy, działkowy i biesiadny. Szczyt popularności przeżywał jednak w pięknych latach 90.: handel polowy kasetami disco polo kwitł, a gwiazdy gatunku jeździły w gigantyczne trasy po kraju, witane w lokalnych dyskotekach z fanfarami. „Disco Relax” – hit Polsatu – był tubą disco polo. Program wylansował wielu twórców polskiego dance, kreował mody, kształtował gusta młodzieży, która czuła się wykluczona z rewolucji kulturowej spod znaku MTV (dla bogatych i miastowych).
Dzisiaj każdy Polak nadal potrafi zanucić „Jesteś szalona” czy „Majteczki w kropeczki”. Gorzej z nowymi przebojami disco polo. Dlaczego? Bo ich nie ma, a jeśli są, to funkcjonują w kręgu fanów, nie przedostają się do masowego obiegu. –Pod koniec lat 90. disco polo zostało wyparte przez muzykę dance. Przaśne i tanie polskie produkcje zastąpiło disco z importu. Świat prowincjonalnych dyskotek uległ globalizacji – tłumaczy Bartek Chaciński, dziennikarz „Polityki“, krytyk muzyczny, autor książki „Wyż nisz“ o subkulturach.
Nieco inaczej całą sprawę widzi Jakub Żulczyk, pisarz, dziennikarz i felietonista: –Czas disco polo nigdy nie przeminął, ta muzyka została po prostu ostatecznie wyrugowana z głównych kanałów medialnych, w tym z Polsatu. To jednak
ogromna „nisza”, a w praktyce zupełnie osobny rynek muzyczny, nie wiedzieć czemu wykluczony z ZAIKSu, ZPAV, Fryderyków i tak dalej. Ci wykonawcy wciąż grają koncerty, gromadzą większą publiczność i sprzedają więcej nośników niż niektóre osoby, o których czytamy na przykład na Pudelku. Powody tego wykluczenia to temat na zupełnie osobny artykuł, ale powiem tyle: w nieustających aspiracjach dążenia do „europejskości” i „światowości”, również w obrębie kultury, disco polo ze swoją ludycznością, z jakąś, nie da się ukryć, polską twarzą, jest naszym wielkim, wypieranym wstydem.
Z drugiej strony, słyszymy teraz o sukcesach zespołu Bayer Full na chińskim rynku. Polski band sprzedaje w Chinach miliony płyt, podczas gdy doceniane u nas gwiazdy pop bezskutecznie usiłują przebić się na Zachodzie. Płyta disco polo, niczym wódka i pierniki, może być souvenirem z Polski. Tak, to straszna wizja. Tymczasem Bartek Chaciński zwraca uwagę na to, że medialny rozgłos, który towarzyszył wschodnim podbojom grupy Bayer Full, miał na nowo wylansować zespół w Polsce. –W Chinach on faktycznie robi karierę, ale to przecież gigantyczny i chłonny rynek. U nas nikt się takim Bayer Fullem nie podnieca – mówi Chaciński.
No, chyba że hipsterzy. Kilka lat temu, na fali nostalgii i mody na kicz, disco polo zaczęło wnikać do klubów w dużych polskich miastach. Zapanował snobizm czy też może anty-snobizm na disco polo. Gatunek, odrzucony przez młodzież na prowincji jako obciach, przez młodzież miejską doceniany jest właśnie za swoją obciachowość. Remixy płyt disco polo można usłyszeć w klubach, w których grają najlepsi polscy DJ-e. To chichot losu, że hity zespołu Boys prędzej usłyszymy na imprezie w PKP Powiśle w Warszawie niż w Manieczkach.
Czy reaktywowany „Disco Relax” odniesie sukces? Szczerze w to wątpi Tomasz Niecik, wykonawca przeboju „Cztery osiemnastki”. Niecik gra od dwóch lat, a na
koncie ma już ponad 160 koncertów. Twierdzi, że tego lata „zagra 50 plenerów”. –Nie popieram programu „Disco Relax”, bo to pośmiewisko, kręcone przez starych wyjadaczy dla pieniędzy – komentuje dla naTemat działania Polo TV. –Ja i wiele młodych zespołów lansujemy nowe disco polo, zupełnie inne od tego, które królowało w Polsacie kilkanaście lat temu. A „Disco Relax” jedzie na popularności sprzed lat i starych nazwiskach. Ludzie będą się z tego śmiali, a program zdejmą z anteny po dwóch miesiącach.
Niecik, zapytany o to, czym jest neo-disco polo, odpowiada: –Zachowaliśmy dawny klimat, ale produkcja i aranżacje są tysiąc razy lepsze. Nie musimy się wstydzić tego, co gramy, nowe disco polo to żaden przypał. Żeby rządzić sceną, trzeba mieć charyzmę, dobrą bajerkę i jaja. Na mój koncert w świeżo otwartym klubie przychodzi 1,5 tysiąca osób. W telewizji zagadam nawet Dodę. Nie boję się mediów, nie ubieram się jak sprzedawca z warzywniaka.
Tomasz Niecik twierdzi, że czas disco polo wcale nie przeminął. Podmalowane i przerobione na zachodnią modłę, jego zdaniem ma szansę znów święcić triumfy w polskich miastach i miasteczka. Idole tacy, jak Niecik, są nadal bliżsi swoim odbiorcom niż Enrique Iglesias. Są swojscy, a przez to lubiani. –Wykonawcy tej muzyki to „zwykli i normalni”, niekiedy bardzo sympatyczni ludzie, a nie wygwiazdorzeni i pretensjonalni celebryci. Oni są częścią świata swoich odbiorców, nie brylują na salonach w Warszawce i na domówce u Rinke Rooyensa – zauważa Jakub Żulczyk. Niecika na kanapie w swoim talk-show usadził również Kuba Wojewódzki, który dostrzegł być może u disco-idola „sceniczną bajerkę”, którą się przechwala.
Disco polo to muzyka, która trafia w gust odbiorców szukających łatwej rozrywki. Tak, jak bawarskie przyśpiewki, nigdy nie przepadnie, zawsze znajdą się ludzie, którzy będą się chcieli do niej pobujać. –Wielu ludziom w Polsce ta muzyka jest po prostu najbliższa i trzeba to szanować, a nie myśleć w jakichś idiotycznych, snobistycznych kategoriach. Odbiorcy tej muzyki nie zaczną się nagle delektować „A love supreme” Johna Coltrane`a, nieważne, jak bardzo będziemy chcieli ich „zeuropeizować”. I tak naprawdę, co w tym złego? – pyta Jakub Żulczyk.
Istnieje prawdopodobieństwo, że gatunek w nowym, udającym zachodnie, opakowaniu zacznie być strawny dla tych, którzy śledzeniem „Disco Relaxu” czuli się zażenowani. W pierwszym odcinku reaktywowanego programu wyemitowano zresztą sondę uliczną, w ramach której pytano przechodniów, co sądzą o disco polo. Reprezentacyjna odpowiedź, wygłoszona przez staruszkę w berecie z domieszką moheru: „Pewnie, że lubię disco polo. Pioseneczki miłe, wpadają do ucha. No, bardzo lubię”. Tomasza Niecika na Facebooku lubi 4,5 tysiąca osób. Komentarz jednego z fanów disco-idola: „Tomasz, dobrze, że jesteś za programem polskiego pozytywizmu”. Czymkolwiek by on był lub nie był. –Przyszłość jest nasza – skanduje mi do słuchawki telefonu Niecik, urodzony optymista. Czas pokaże, czy „jest szalony”.
Reklama.
Jakub Żulczyk
pisarz, felietonista
W nieustających aspiracjach dążenia do „europejskości” i „światowości”, również w obrębie kultury, disco polo ze swoją ludycznością, z jakąś, nie da się ukryć, polską twarzą, jest naszym wielkim, wypieranym wstydem.
Tomasz Niecik
wokalista disco polo
Nie popieram programu „Disco Relax”, bo to pośmiewisko, kręcone przez starych wyjadaczy dla pieniędzy.