Powieść Dominki Dymińskiej to samo "mięso": seks, romans, kontrowersja, choroby społeczne i nastoletni ból istnienia. "Mięso” jest jednak w cudzysłowie nie tylko ze względu na to, że jest tytułem powieści. Główna bohaterka jest neurotyczką, kompulsywnie chodzi do łóżka z kim popadnie, pisze poezje, dużo czyta i buntuje się przeciwko hipokryzji dorosłych. Nie dajcie się zwieść – to nie jest sensacyjny pamiętniczek dojrzewającej panienki. To jego hardcorowa dekonstrukcja.
Nie podchodzę do tego jako do jakiegoś super debiutu, nie wyobrażam sobie siebie jako pisarki. Jeszcze kilka tygodni temu w ogóle nie byłam pewna, czy chcę wydać tę książkę.
Dlaczego?
Bo jestem już bardzo daleko od niej. Ale w pewnym momencie zrozumiałam, że przecież to bardzo dobrze. Wcześniej myślałam, że nie należy jej upubliczniać, bo była w pewnych momentach bardzo mi bliska. Zaczęłam się bać, że to we mnie uderzy zbyt mocno. Nie chciałam, żeby ktoś promował ją jako mój pamiętniczek – a byłoby łatwo tak to otagować, żeby się sprzedawało. Przestraszyłam się. Ale potem poczułam z ulgą, że to nie ma dla mnie żadnego znaczenia, czy tak będzie czy nie. Jestem już gdzie indziej.
Czemu napisałaś tę książkę?
Pisałam sobie jakieś drobne rzeczy. O czymś tam, co było dookoła. W końcu popatrzyłam na to i pomyślałam: ładne. O niczym, ale ładne. Pisałam sobie dalej i patrzyłam, co się z tym dzieje. Robiło się fajnie. Stwierdziłam więc, że można by napisać książkę, bo czemu nie? Nie miałam jednak pomysłu, o czym. Nie wyobrażam sobie, jak można zmyślić 200 stron świata. Dla mnie coś, co nie jest prawdziwe, jest nieciekawe. Fikcja jest bez sensu. Wszystkie rodzinne, seksualne i towarzyskie historie w mojej książce naprawdę się zdarzyły, choć niekoniecznie mi czy moim znajomym.
Ale włożyłaś je w nastoletnie ciało.
W moje ciało z tego czasu.
Skąd tytuł „Mięso”?
Przeglądając książkę przez przypadek trafiłam na zdanie: Jeśli sarny jedzą trawę w listopadzie, to ich mięso jest lepsze...Pomyślałam o patrzeniu na moją nastoletnią bohaterkę jak na "świeże mięso" i na tych biednych mężczyzn z mojej powieści, którzy mieli być kimś, a pozostali tylko mięsem bez znaczenia.
„Mięso" wydaje twój były chłopak, który również ma swoje miejsce w powieści. Całkiem znaczące.
Brakuje mu jeszcze chyba tylko mojej dedykacji.
To była big love?
To było ciężkie rozstanie. Byłam jeszcze dzieckiem, a on był pierwszą osobą, która pokazała mi, że jest jakiś świat poza domem i Internetem. To nie była jednak big love. To był koszmar. Nie wiem, jak ten człowiek mógł przez tyle czasu patrzeć jak płaczę.
Twój były chłopak jest także pisarzem i poetą.
Tak, możemy zdradzić, że nazywa się Jaś Kapela.
Lubisz jego pisanie?
Doceniam jego poezję. Nie powinien jednak pisać prozy. Mieliśmy taką zabawę, że naśladowałam jego styl. To był taki schemat: Coś zrobię albo nie zrobię plus randomowy wniosek.
Nie boisz się negatywnych recenzji swojej powieści?
Nie przejmuję się. Wiem, że będą. Wiem, że nie jest to jakaś super książka, jest treściowo raczej taka sobie. Ale jest dobrze napisana i tutaj nie pozwolę sobie powiedzieć nic złego. Od strony językowo-formalnej jest bardzo udana. Niewiele lepszych rzeczy czytałam, jeśli w ogóle jakieś czytałam. Jeśli komuś się chce to czytać, oczywiście – mnie by się nie chciało.
Forma nie da rady ponieść treści?
Według mnie – być może. Ale mało kto czyta książki tak jak ja. Mnie treść nie interesuje. Jak ktoś pisze ładne zdania, może pisać o czymkolwiek. Zapamiętuję jedną frazę z tekstu, która wydaje mi się genialna i w związku z tym uważam, że cały tekst jest dobry, nawet jeśli obiektywnie jest śmieciem. Ale uważam, że jak ktoś potrafi napisać jedną dobrą frazę na rok to już jest całkiem niezłym pisarzem. A jest wielu pisarzy, którzy nigdy nie napisali takiej frazy. Nie umiem przeczytać całej książki do końca, jeśli jest pusta. Poczytam coś z początku, coś z końca, żeby się zorientować, bo jednak by wypadało mieć erudycję na jakimś tam poziomie, jak się ma te 20 lat i pierwsze zmarszczki. Orientuje się w stylu bardzo szybko, kupuję albo nie. Kiedyś czułam, że trzeba nabyć kapitał kulturowy, teraz czuje, że szkoda czasu.
Masz dość radykalne zdanie na temat literatury.
Czytam te książki i nic tam nie ma, całymi stronami, żadnej frazy, która świadczy o tym, że pisarz operuje językiem świadomie. Stwierdziłam, że moją książkę muszę napisać tak, żeby były tam same takie frazy, żeby nie było suchych zdań. Na początku to nawet nie były zarysy żadnej powieści, żadnej fabuły, nic się tam nie wiązało ze sobą. Później podopisywałam rozdziały, żeby jakoś wszystko się łączyło. Wcześnie była to długa proza poetycka. Jak przeczytasz 30 stron takiego pisania, możesz się zrzygać. Nie chce wydawać czegoś między prozą poetycką a poezją prozatorską, bo wtedy wyda mi to wydawnictwo krzak i wyśle mnie na wieczorki poetyckie pod Lublin.
Wyda cię Krytyka Polityczna i może nie będziesz miała poetyckich wieczorków, ale autorskie na pewno. Jakie rozmowy przeczuwasz?
Obawiam się takich wniosków z mojej książki, że jak się już raz wyrwie z domu, to się wróci za dwa lata z 300 partnerami seksualnymi. Że opisuję zepsutą młodzież. Że świat jest pełen niebezpieczeństw, a młodzi ludzie głupi. Ale słyszałam już też, że moja powieść ma wydźwięk umoralniający. Taki, że trzeba na siebie uważać.
A trzeba?
No trzeba. Złości mnie to, co wysłuchuję od tych wszystkich dziewczyn i chłopaków, którzy skończyli 18 lat i myślą, że wszystko mogą, że rock n roll, że należy ruchać wszystkich, nikt nie ma nikomu niczego za złe, co z tego, że si wypiło 19 piwek. Niby nie ma sprawy, niby wszystko jest normalnie. Ale każdy seks niesie konsekwencje, nawet drobne. Budzisz się rano i myślisz: boże, po co? Może trzeba było raczej zostać w domu? Rosłam od dziecka z przekonaniem, że jak ktoś kogoś chce, to znaczy, że go kocha. Myślałam tak, odkąd pamiętam. Konfrontacja z tym, że ludzie tak wcale nie myślą, bardzo mnie zdziwiła. W seksie jest pełno panicznego poszukiwania bliskości. Ci ludzie zmieniający ciągle partnerów zwykle chcą sobie coś udowodnić. Bardzo rzadko zdarza się, że ludzie po prostu na siebie lecą. To histeryczne odruchy, jak bulimia, trzeba się po tym wyrzygać.
Jesteś raczej samotnicza?
Interesują mnie ludzie, tylko rzadko chce mi się z kimś gadać. Raczej wydaje mi się, że po prostu czasem wypada gdzieś wyjść. Najchętniej to bym nie wychodziła nigdzie. Trochę przesadzam teraz – ale rzeczywiście jestem introwertyczna. Nie umiem zrozumieć, jak można się relaksować w grupie, dla mnie spotkania towarzyskie to kolejne zadanie do wykonania. To nie jest dla mnie odpoczynek, ale wysiłek. Wolę wymieniać wiadomości, źle znoszę cudzą obecność, długo pracuję na bliskością. Wolę być sama. Czasem wolę konie.
Jeździsz na koniach w zawodach?
Jeżdżę WKKW, to jest Wszechstronny Konkurs Konia Wierzchowego. Składa się z trzech konkurencji – ujeżdżenia, próby terenowej i skoków. Sumuje się punkty karne. Wygrywa ten, kto ma ich najmniej po trzech próbach. Mój podstawowy koń właśnie wrócił do formy po wypadku. Mam też drugiego, młodego, którego po prostu wybrałam sobie na łące i kupiłam. Ujeździłam go sama, sama wszystkiego go uczę. Zakwalifikował się już do mistrzostw Polski młodych koni.
Co ci to daje?
To jest takie życie na krawędzi. Wbrew pozorom to działa bardzo stabilizująco, terapeutycznie. Dyscyplinuje mnie. To jest taki mój Fight Club. Są jakieś problemy, ale one są nieważne, bo jesteśmy na zgrupowaniu i jeździmy na koniach. Świat jest prosty. Nie byłabym człowiekiem, gdyby nie to. Wokół tego kręci się moje życie. Wstaję rano i jadę na trening. Mam brudne ręce, śmierdzę koniem i tak dalej. Kocham moje dwa koniczki. Muszę sterować swoim życiem tak, żeby móc utrzymać także tę dwójkę, nie tylko siebie.