Gdy słyszysz "startup", jakie miasto przychodzi ci na myśl? Okazuje się, że najbardziej startupowym miejscem w Polsce jest Poznań. Dlaczego? Jest kilka powodów, ale jeden najważniejszy – chcą zrobić "polskiego Skype'a".
Portal mamstartup.pl przeprowadził wśród swoich czytelników ankietę. Okazuje się, że w ich przekonaniu najbardziej kojarzącym się ze startupami miastem jest Poznań. Uzyskał aż 35 proc. głosów. Daleko w tyle zostały dwa kolejne miasta – Warszawa i Gdańsk z 11 proc. głosów. Co takiego jest Poznaniu, że stał się wylęgarnią polskich startupów? Na to pytanie odpowiada Michał Olszewski z akceleratora Huge Thing.
Dlaczego Poznań jest najbardziej startupowym miastem?
Michał Olszewski: Naprawdę sporo się tu dzieje. Powstaje wiele startupów i wydarzeń wokół nich: Startup Weekend, konferencja e-nnovation, Startup Pirates. Dodatkowo mamy pomocnych partnerów. Ostatnio udało nam się nakłonić do współpracy władze miasta. Nie spodziewaliśmy się, że okażą się tak pomocni i otwarci. Nie natrafiamy na bariery administracyjne, a to bardzo pomaga – pojawiła się nawet miejska strona startups.poznan.pl, która zbiera wydarzenia i będzie pokazywała poznańskie startupy. Warto też dodać, że istnieje tu wiele funduszy inwestycyjnych, coworkingowych, no i Huge Thing. Oferujemy 6-miesięczny program dla początkujących twórców startupów, którzy zaczynają od zera, a w ciągu 6 miesięcy stają się ważnymi graczami w środowisku. Mamy już 7 mocnych produktów, które mogą odnieść sukces za granicą.
W Poznaniu jest jakieś specyficzne środowisko akademickie? Wiadomo, że startupy to głównie domena młodych ludzi.
Nie tylko Poznań jest akademickim miastem. Mamy przecież Warszawę, Kraków, Wrocław, Lublin. Ale Poznaniacy są ambitni, zależy im, by odnieść sukces, są dumni z tego, co już udało im się zrobić. Środowisko jest tu zwarte. To dobrze wróży na przyszłość. Powstaną tu naprawdę duże rzeczy.
Mała odległość do Berlina ma tu jakieś znaczenie? Sprzyja zakładaniu startupów?
Mała odległość między Poznaniem a Berlinem jest dla nas ogromną zaletą. Ludzie wyjeżdżają do Niemiec, by tam próbować szczęścia w tym biznesie. Z drugiej strony, nam łatwo jest namówić szefa jakiejś dużej firmy technologicznej, by przyjechał na jakiś nasz event i opowiedział, jak odnieść w tej branży sukces. Dla niego to nie jest wielki wysiłek. Z przedmieść Berlina do Poznania autostradą jedzie się dwie i pół godziny. A z Berlina do Warszawy to już byłaby wyprawa. To położenie geograficzne jest naszym plusem. Z drugiej strony mamy też blisko do Warszawy, co niesie za sobą te same zalety.
Jak ma się rynek startupowy w Polsce? Ciągle słyszy się o nowych projektach, które mogą zawojować świat. Na razie tylko na tym się kończy. Mamy szansę zrobić coś wielkiego?
Polska ma ten problem, że jest za duża i za mała jednocześnie. Za mała, bo startup to biznes z dużym potencjałem, ale w Polsce nie ma szans rozwinąć skrzydeł i stać się światową marką. Podobnie jest ze startupami. Z drugiej strony, Polska jest na tyle duża, że jak ktoś jest leniwy, to zrobi startup i znajdzie w kraju na tyle wielu odbiorców, by spocząć na laurach. W mniejszych państwach nie ma takiej mentalności. Weźmy dla przykładu Estonię. Tamtejsi programiści zabrali się do pracy i zrobili Skype'a. Wiedzieli, że nie wystarczy zrobić czegoś na rynek lokalny, trzeba celować w rynek globalny. My mieliśmy Gadu-Gadu, z dużym potencjałem, lecz zostało na lokalnym rynku. To powoli w Polsce się zmienia, uczymy młodych ludzi by się nie ograniczali, nastawili na światowy rynek.
Kiedy będzie o nas głośno w startupowej branży na świecie?
Już jest. Leciałem ostatnio samolotem jakichś zagranicznych linii, z nudów czytałem pokładowy magazyn. Tam w jednej linii jako startupowe miasta był wymieniony Londyn, Berlin, Kraków. Za granicą zaczyna się dostrzegać polskie produkty w tej branży. Mamy świetnych programistów, grafików i spore możliwości. Nie mamy się czego wstydzić. Lokalna atmosfera i pomoc partnerów stwarzają sprzyjające warunki. Jesteśmy w stanie zrobić coś na miarę polskiego "Skype'a".