Z babcią, z pieskiem i wnuczkiem. W równym rzędzie, w odświętnych ubraniach i z poważną miną. Rodzinne fotografie powoli odchodzą do lamusa. W dobie aparatów cyfrowych mało kto ma czas, żeby zebrać bliskich, pójść do zakładu i zrobić odbitki. Tymczasowy Zakład Fotograficzny próbuje wskrzesić tę dawną tradycję. Nie trzeba już iść do fotografa, żeby mieć zdjęcie z historią. Mobilny zakład fotograficzny zrobi ci portret, posłucha wspomnień i podaruje sentymentalną odbitkę.
– Projekt narodził się w naszych głowach już dawno temu. Zawsze miałyśmy słabość do opowieści z przeszłości, które zanikają i warto je pielęgnować. Można więc powiedzieć, że Tymczasowy Zakład Fotograficzny narodził się z sentymentów i potrzeby wrócenia do tradycji rodzinnego portretu – opowiada mi Justyna Klein, która razem z Agnieszką Czerwińską tworzy kolektyw "Gęsia skórka", który odpowiada za realizację projektu.
– W zeszłym roku udało nam się w końcu wszystko dopiąć, znalazłyśmy dofinansowanie i w czerwcu ruszyłyśmy z akcją. Do tej pory odwiedziłyśmy m.in. podwórko na Wilczej 32, osiedle domków fińskich na Ujazdowie czy Warszawskie Towarzystwo Wioślarskie. Staramy się, żeby miejsca, które wybieramy sobie do projektu miały swoją historię, były ważne i ciekawe. Tak się złożyło, że wszystkie plenery, które odwiedziłyśmy do tej pory, prawdopodobnie mogą zniknąć z mapy miasta. Tym bardziej więc zależy nam na zatrzymaniu ich piękna na fotografii – dodaje Justyna.
Tymczasowy Zakład Fotograficzny to trochę obwoźny fotograf, trochę reporter zbierający pamiątki, a trochę psychoterapeuta naprawiający rodzinne relacje. Dziewczyny z kolektywu "Gęsia skórka" wraz z grupą wolontariuszy, która pomaga im przy projekcie, od czerwca jeżdżą po Śródmieściu i rozkładają swój przenośny zakład. Rozwieszają kurtynę, montują lampy, rozkładają eleganckie stroje i czekają na pierwszych śmiałków. Zwykle nie zajmuje to zbyt dużo czasu. Wbrew obawom artystek, ludzie chętnie się fotografują, a jeszcze chętniej dzielą swoimi opowieściami.
Portret z historią w tle
– Nasz projekt to nie tylko zdjęcia, to też pomysł na zintegrowanie ludzi i zachęcenie ich do poszukiwania własnej historii – opowiada Justyna. – Wspólny portret to tylko pretekst do spotkania, które często jest pierwszym po wielu latach spotkaniem rodzinnym. Osoby, które odwiedzają zakład nie tylko fotografują się, ale również dzielą się swoimi zdjęciami, historiami i wspomnieniami. Podczas pracy wywiązuje się między nami silna więź. Ludzie przychodzą nie tyle po portret, co po spotkanie. Co ciekawe projekt tak samo trafia do ludzi starszych, jak i bardzo młodych. Wszyscy niezależnie od wieku mają silną potrzebę opowiedzenia swoich historii, ale też zrobienia wspólnej fotografii, która będzie miała namacalny efekt. W dobie cyfrowych zdjęć to rarytas – tłumaczy mi fotografka.
Zdjęcia, które wykonują artystki w swoim obwoźnym atelier są naprawdę wyjątkowe. Wydrukowane na kartoniku, ręcznie opisane i opatrzone pieczątką rzeczywiście wyglądają jak pamiątki z przeszłości. Fotografie dostaje każdy, kto zdecyduje się wziąć udział w projekcie, można też oglądać je na blogu dziewczyn. Zmieniają się tła, bohaterowie i nastrój, to co jednak łączy je wszystkie to ciężka, bordowa kurtyna, która jest poniekąd znakiem firmowym Tymczasowego Zakładu Fotograficznego.
– Kurtyna jest elementem, który spina cały projekt – mówi Justyna. – Początkowo myślałyśmy o zrobieniu tła, o scenografii nawiązującej do takich, jakie można znaleźć w starych zakładach fotograficznych, ale wydało nam się to sztuczne. Kurtyna działa na wyobraźnię, jest świetną ramą dla zdjęcia oraz genialnym elementem łączącym te wszystkie miejsca. Fotografia dzięki niej nabiera odświętnego, ale też trochę magicznego charakteru – dodaje artystka.
"Cygańskie" życie fotografa
Magiczna jest nie tylko przestrzeń, którą stwarzają dziewczyny, ale też atmosfera towarzysząca projektowi. Artystki nie tylko robią portrety, ale też przeprowadzają wywiady z mieszkańcami, zbierają ich pamiątki i spisują wspomnienia. Efekt ich pracy będzie można obejrzeć podczas dużej wystawy na zakończenie projektu. Będą na nią składały się zarówno portrety, jak i materiały wideo i przeróżne instalacje. Być może, że powstanie również album, który będzie opowieścią o całym projekcie.
Tymczasowy Zakład Fotograficzny, to jednak nie jedyny tego typu projekt fotograficzny. Latem na Podlasiu otwarto Wędrowny Zakład Fotograficzny, który jeździ po tamtym rejonie Polski i dokumentuje jego mieszkańców. Jak widać w mobilności tkwi siła.
– Tymczasowość naszego zakładu daje nam dużą wolność. Przez to, że jesteśmy mobilne, wciąż zmieniamy tła, bohaterów i miejsca, jesteśmy bliżej ludzi – tłumaczy mi Justyna. – Odwiedzamy ich, podchodzimy blisko, po to żeby ich ośmielić, ale też spotkać na ich gruncie. Oczywiście przenoszenie się z miejsca na miejsce z dużą ilością rzeczy bywa męczące, ale ma w sobie dużo, takiego "cygańskiego" uroku, który jest niepowtarzalny. Póki co, realizujemy nasz projekt tylko w Śródmieściu, ale gdybyśmy mogły, to zapakowałybyśmy się z aparatami do busa, i ruszyłybyśmy w Polskę. Fotografia dla nas to spotkania z ludźmi – mówi artystka.
W ten weekend mobilne atelier stacjonuje w Warszawskim Towarzystwie Wioślarskim. Wkrótce dziewczyny rozstawią kurtyny na Starym Mieście i na Muranowie. Wszystkich, którzy mają ochotę zrobić sobie sentymentalny portret namawiam do śledzenia bloga artystek, na którym można znaleźć zdjęcia, ważne informacje i historię miejsc, które kolektyw wybiera jako tło swoich fotografii. Warto śledzić ich ruchy, bo może to być ostatnia okazja do zrobienia sobie wspólnej fotografii. Podobno z rodziną wychodzi się dobrze, tylko na zdjęciu. Dobrze byłoby to sprawdzić.
Projekt finansowany przez m.st. Warszawa – dzielnicę Śródmieście