Spójrzcie na półki, przyjrzyjcie się etykietom. W większości są to certyfikowane ekologicznie produkty, przywiezione z niemieckich hurtowni. Czy to nie dziwne? (…) Dlaczego w tych rzekomych świątyniach zdrowia i dobrego samopoczucia tak mało serów zagrodowych, naturalnych soków owocowych, wędliwn z małych masarni, kasz i makaronów z lokalnych młynów, przetworów z okolicznych spółdzielni mleczarskich, pieczywa z wiejskich piekarni?
Odpowiedź na to pytanie, według Nowaka, jest prosta – ekologiczna żywność to biznes, w którym tryumfy święcą duże, wyspecjalizowane sieci handlowe, przy których mali producenci nie mają szans. "A ceny w nich (sieciach - przyp. red.) zupełnie utraciły kontakt z rzeczywistością" – pisze Nowak i dowodzi, że dla Polaków eko to "aspiracje do lepszego życia". Aspiracje, za które jesteśmy w stanie słono przepłacać. Ale czy naprawdę mamy do czynienia z eko-frajerstwem i naciąganiem?
Niewątpliwie prawdą jest, że ekologiczna żywność jest zdrowsza i bardziej wartościowa niż to, co możemy kupić w supermarketach. – Te produkty ekologiczne mają wyższą jakość, różnicę czuć też w smaku – mówi nam Grzegorz Łapanowski, dziennikarz kulinarny, nasz bloger, który zagadnieniem żywności ekologicznej interesuje się od wielu lat.
Oczywiście, jeśli produkt ma być prawdziwie eko, musi mieć certyfikat. Inaczej jest tylko "naturalny". I jest to istotna różnica. – Rolnictwo ekologiczne to nie tylko brak pestycydów. To cały proces, od producenta do konsumenta, w którym zachowywane są odpowiednie warunki. Kontrole u producentów odbywają się raz do roku. A jeśli klient zgłosi, że z jakimś produktem jest coś nie tak, to od razu przekazujemy to dalej i wydawca certyfikatu to sprawdza, jest kontrola – mówi nam Agnieszka Sienkiewicz, doradca dietetyczny i żywieniowy w sieci sklepów Organic.
I niezależnie od tego, czy mówimy o eko-mięsie, czy o eko-warzywach, to ich produkcja jest bardzo droga i dość restrykcyjna. Na tyle, że w Polsce ta gałąź rolnictwa jest jeszcze niezbyt rozwinięta. Dlatego też w ekologicznych sieciówkach jest sporo
Jak podkreśla w rozmowie z nami Grzegorz Łapanowski, w Polsce ogólnie brakuje edukacji żywieniowej. Jako konsumenci nie wiemy, które produkty są dobre, a które nie, a tym bardziej nie mamy świadomości ile powinniśmy za nie zapłacić. A niefrasobliwość polskich bogaczy powoduje, że sklepy mogą narzucać dowolne marże.
Czy to jednak powód, dla którego powinniśmy w eko-sieci płacić 15 złotych za kilogram pietruszki? – Różnica w cenie musi być, bo koszty produkcji takiej żywności są po prostu większe. Ale nadal są to ceny zbyt wysokie – ocenia Grzegorz Łapanowski. Podobnie stwierdza Katarzyna Miziołek, która w swoim sklepie sprzedaje certyfikowaną eko-żywność dwa razy taniej, niż robią to eko-sieci.
Jeśli nie wierzycie rolnikom z bazarku, a nie potrzebujecie eko-certyfikatu, być może warto rozejrzeć się za lokalnym Panem Ziółko. Pod tą nazwą kryje się małżeństwo sprzedające naturalne produkty za przystępną cenę. I chociaż dostępni są tylko w jednym miejscu, to niewątpliwie w każdym zakątku Polski znajdzie się jakiś "Pan Ziółko". CZYTAJ WIĘCEJ
Niestety, to tylko część prawdy. Drugą stroną medalu jest konkurencja, a w zasadzie jej brak. – Wcale jej nie ma – mówi nam Katarzyna Miziołek. – Dlatego sieci dyktują ceny i robią, co chcą. A na dodatek Polacy lubią sieciówki, mają do nich zaufanie, powiedzenie znajomym: "kupuję tu i tu" oznacza pewien prestiż – dodaje właścicielka Heritage Shop.
Na szczęście, dla sieciowych eko-sklepów są alternatywy. W postaci małych sklepów, takich jak Katarzyny Miziołek, gdzie żywność również jest certyfikowana, ale nie ma wysokich marż. Grzegorz Łapanowski przekonuje też: – Można chodzić na lokalne targi, gdzie kupuje się bezpośrednio od rolników. To najlepsze rozwiązanie dla klienta i dla rolnika.