Postawa Sandry jak tupanie dziecka, ale może jej wyjść na zdrowie
Zuzanna Ziomecka
06 maja 2013, 19:56·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 06 maja 2013, 19:56
Przeczytałam z uwagą pretensję przedstawicielki młodego pokolenia nie znajdujących dla siebie nadziei w naszym kraju. Choć jej marudzenie jest jak tupanie nóżką dziecka wściekającego się na złą pogodę, czuję, że postawa autorki może wyjść jej na zdrowie.
Reklama.
Sandra Borowiecka ("Opuszczam nasz kraj z poczuciem porażki. Będę zmywała gary") pisze do polskich mediów o tym, jak bardzo zawiodła się obecnym rynkiem pracy. Nie okazał się jej Ziemią Obiecaną. Nawołuje, by młodzi przestali się godzić na niskie pensje i niegodziwe warunki zatrudnienia oraz opisuje po kolei miejsce, w których pracowała i odeszła: restauracja, sklep z odzieżą i księgarnia. Wszędzie płacą za mało, pracuje się ciężko a inni pracownicy boją się walczyć o lepsze warunki. Autorka odrzuca pracę w dużych firmach, bo trzeba zacząć od bezpłatnego stażu, który nie daje pewności zatrudnienia. Załamana Sandra oznajmia, że zabiera swoje polskie łono, zainwestowane lata w edukacje oraz młodzieńczy zapał do pracy i jedzie szukać szczęścia w Londynie.
No żesz kurdwa mać, Sandro! Gdyby przedstawiciel ponad 50% bezrobotnych młodych ludzi z Hiszpanii lub Grecji przeczytali Twój apel, gorzko by się zaśmiali, a następnie ruszyliby spakować walizki i przyjechać do nas, podjąć się jednej z tych prac, które Ty odrzuciłaś. Zanim oni się tu jednak zjawią w większych liczbach, spotkasz ich w Londynie, gdzie już gorliwie naprawiają angielską kanalizację obok coraz bardziej rozżalonego ich obecnością przysłowiowego polskiego hydraulika.
Ok, racja - 1200 złotych za jakąkolwiek prace nie jest kwotą, za którą można się utrzymać w komforcie w najdroższym mieście w kraju. A nawet i w mniejszym. Fakt, brak umów dających bezpieczeństwo jest problemem naszych czasów. Ale jeśli sądzisz, że praca ekspedientki czy kelnerki w innych krajach da Ci stabilność i komfort, w którym stworzysz rodzinę, to śnisz.
Tak się składa, że wiem, o czym mówię. Po studiach humanistycznych, w 1999 r. pojechałam do San Francisco gdzie znalazłam prace w księgarni. Nie miałam stałej umowy ani ubezpieczenia. Nikt nie miał. Dostawałam około 960 usd. Z tego jednak płaciłam 550 usd za pokoik w mieszkaniu z 5 innymi młodziakami. W praktyce zostawało mi na fajki i okazjonalną marchewkę, a piwo to już stawiali ziomale. Żeby się jakoś utrzymać musiałam rzucić usługi dla lepiej płatnej branży. Zaczęłam na darmowym stażu w firmie internetowej, która po odpowiednim rozkochaniu się w hiper pracowitej pannie Zuzannie, zaoferowała mi zatrudnienie. Twoje oczekiwanie, że będziesz wykonywać najprostszą pracę pokopaniu rowów na budowie i żyła z tego na godnym poziomie w stolicy, jest dziecinne nie tylko w naszym kraju i nie tylko w czasach kryzysu.
Dorastałaś podczas transformacji kiedy było więcej roboty i możliwości niż czasu, by z nich skorzystać. W porównaniu do szalonych lat 90, kiedy na przykład media brały każdą duszę humanistyczną z ulicy i błagały by dla nich pracowała, młodzi dziennikarze tacy jak Ty mają teraz nieporównywalnie trudniej. Wszystko się teraz pozmieniało - branże zapełniły i uformowały standardy a rozwój zamienił się w lęk przed recesją i nastała religia oszczędzania. Sytuacja młodych na rynku jest faktycznie niełatwa. Nie odmawiam ci też racji w krytyce wobec wsparcie jakiego młodzi przedsiębiorcy NIE dostają od państwa. Rozumiem też, że każda młoda dusza, pełna rozmachu, apetytu i żądzy by zawojować świat jest skazana w takich okolicznościach na frustracje.
Jednak chciałam Cię uprzedzić przed dopatrywaniem się przyczyn Twoich trudności w rzeczywistości polskiej lub braku sprzeciwu rówieśników. W Stanach od jakiegoś czasu mówi się o pokoleniu boomerangów, które wraca po studiach do domu rodzinnego bo ma trudność w znalezieniu pracy. W Japonii trwa histeria – nazywają młodych pasożytnymi singlami. W Hiszpanii i Włoszech zjawisko młodych na garnuszku rodziców ma bardzo szeroką skalę. To co doświadczasz jest błędem całego zachodniego systemu wobec Twojego pokolenia.
Jednak, choć bunt jest naturalnym żywiołem dla młodych i potrafi doprowadzić do potrzebnych zmian, frustracja może, na dłuższą metę, zrujnować życie nawet bardziej niż rynek pracy. Nie wiemy, jak sytuacja ekonomiczna się potoczy. Wszyscy musimy tym trudnym czasom stawić czoło i uważać, by nie wpaść w pułapki emocjonalne, które nam grożą. Wam młodym najbardziej.
Dlatego chcę podzielić się z Tobą, oraz moimi i Twoimi rówieśnikami, zestawieniem pięciu żalów, do jakich najczęściej przyznają się ludzie, gdy patrzą wstecz na łożu śmierci. Spisała je australijska pisarka Pani Bronnie Ware (http://www.huffingtonpost.com/bronnie-ware/top-5-regrets-of-the-dyin_b_1220965.html),która przez wiele lat pracowała w hospicjum z umierającymi. Odchodzący najczęściej żałowali że:
1. nie mieli odwagi, by żyć w zgodzie ze sobą zamiast spełniać ambicji innych
2. pracowali za dużo, przegapiając ważne chwile z bliskimi
3. nie mieli odwagi wyrazić swoich prawdziwych uczuć
4. nie utrzymywali kontaktu z przyjaciółmi
5. nie pozwolili sobie być szczęśliwszymi
Choć nie mam skłonności szukać wskazówek życiowych w banalnych poradnikach, ostatni punkt tej wyliczanki dał mi domyślenia. Autorka rozwija go wyjaśniając, że rzadko zdajemy sobie sprawę, że bycie szczęśliwym jest wyborem. Pozwalamy, by lęk przed konfrontacją i zmianami zmusił nas do ukontentowania się życiem, które przestało nas cieszyć. Ja bym do przyczyn dodała frustracje, czyli przekonanie, że świat jest przeciwko nam i zabiera nam możliwość spełniania się.
Cieszę się, że chcesz wyjechać do Londynu w poszukiwaniu swojego szczęścia, Sandro. Chwalę cię za wyrażenie tego, co wielu młodych ludzi czuje. Mam nadzieje, że wrócisz kiedyś do Polski, tak jak ja to zrobiłam. I że pozwolisz sobie być szczęśliwa, nawet jeśli dorosłe życie okaże się o wiele trudniejsze, niż byśmy wszyscy chcieli.