Czemu reszta Polski nie lubi Warszawiaków?
Czemu reszta Polski nie lubi Warszawiaków?

Janusz został pobity w Świnoujściu. Kiedy policjant, któremu zgłoszono pobicie, zobaczył, że Janusz jest z Warszawy, zaczął krzyczeć. - Darł się, że pewnie kozaczyłem i zaczepiałem i sam sobie jestem winien - mówi mi 26-latek. Janusz był zszokowany, że po tym, jak został pobity, jeszcze ktoś wytyka mu miejsce urodzenia.

REKLAMA
Niestety, takie podejście jest powszechne w całej Polsce. Warszawiak to lansiarz, dupek, nadęty burak, w najlepszym wypadku zwykły cham patrzący na innych z góry. Taki stereotyp jest nadal żywy, a mieszkańcy stolicy mają przez to ciężko w całym kraju i spotykają się z powszechną niechęcią. Niechęcią, która często ujawnia się nie tylko w słowach, ale rownież w czynach.
Krzysztof Skiba
Lider Big Cyca

Przede wszystkim ludzie uważają, że w stolicy nie ma szczerej postawy. Raczej wyścig szczurów, zadzieranie nosa, udawanie światowców. "My wszystko wiemy, wszystko znamy, a reszta to coś gorszego". Takie przekonanie rodzi pewną niechęć. CZYTAJ WIĘCEJ


Nie ufaj Warszawce
– Ja miałem problemy w knajpie. Siedzieliśmy z kumplem przy barze, dwóch studentów, przeciętna sytuacja. Gdy w rozmowie z barmanką przyznaliśmy się, że jesteśmy z Warszawy, podeszło do nas paru łysych panów. Chcieli wyciągać nas przed klub. Gdy poprosiliśmy managera o pomoc, ten tylko nas wyśmiał i powiedział: "warszawiaki niech sobie radzą same" – opowiada mi 30-letni Waldemar, przedsiębiorca.
To jednak, jak podkreśla mój rozmówca, błahostka, bo gorzej jest, gdy uprzedzenia dochodzą do głosu w biznesie - a to też się zdarzało. – Kiedy moi kontrahenci dowiadywali się, że jestem ze stolicy, klimat rozmów od razu się zmieniał. Po prostu jak by tracili do mnie szacunek. Po jakimś czasie przestałem się przyznawać, bo niektórzy robili z tego powodu problemy w interesach, byli podejrzliwi i nieufni – opowiada 30-latek.
Uciemiężeni warszawiacy
Ja sam spotkałem się nie raz i nie dwa - w knajpach, sklepach i wielu innych miejscach - z pogardliwym traktowaniem warszawiaków. Niektórzy traktowali mnie gorzej, a niektórzy tylko rzucali niewybredne uwagi na temat pochodzenia i tego, jacy to warszawiacy są beznadziejni.
Nasz bloger i autor akcji "Okno na Warszawę" Jarek Zuzga także przyznaje: z całą pewnością warszawiacy mają poza stolicą ciężko. Choć on sam nie ma w tej kwestii przykrych doświadczeń. - Kiedy wyjeżdżam poza Warszawę, staram się zachowywać godnie, to znaczy nie "kozaczyć", pamiętać, że poza stolicą i swoim rodzinnym miastem jestem gościem. Także po to, by to patrzenie na warszawiaków ulegało zmianie - podkreśla Zuzga.
Jego projekt "Okno na Warszawę" też ma, między innymi, pokazywać, że warszawiacy to nie buraki. – I że nas też można polubić - śmieje się mój rozmówca.
Dziennikarz serwisu 300polityka Michał Kolanko, który urodził się w Krakowie, ale pracuje w Warszawie, dodaje zaś: - Stereotyp jest jeden: mieszkaniec Warszawy obnosi się ze swoim sukcesem materialnym i cały czas udowadnia swoją wyższość.
Warszawa mrozi atmosferę
- Jako krakus mieszkający na stałe w stolicy tylko raz miałem do czynienia z niemiłą sytuacją. W pewnej krakowskiej knajpie staliśmy przy barze i kolega rzucił uwagę, że ja już jestem z Warszawy. Temperatura w lokalu od razu spadła o kilka stopni - opowiada Kolanko. I dodaje: - Dla mnie to była o tyle dziwna sytuacja, że urodziłem się w Krakowie, ale bardzo lubię stolicę, mimo jej wad a także mimo dostrzegalnych i prawdziwych wad jej mieszkańców.
Dziennikarz zaznacza jednak, że w jego odczuciu takie sytuacje należą do rzadkości. - Czasami warszawiacy sami lubią myśleć o tym, że ich nikt nie lubi. I budują konstrukcje polegające na przekonaniu, że cały kraj się na nich uwziął, choć wcale tak nie jest - podkreśla Kolanko.
Również Jarek Zuzga twierdzi, że buractwo w Warszawie nie jest powszechne. - Takie przypadki chamskiego zachowania nie pochodzą raczej od rodowitych warszawiaków. Oni najczęściej nie mają kompleksów i nie muszą się z niczym obnosić - podkreśla Zuzga.
Dlaczego nikt nie lubi Warszawy
Jarek Zuzga dodaje, że przyczyną problemów warszawiaków może być zwykła zazdrość: o lepsze życie, wyróżnienie jako stolicę, o to, że to w stolicy skupia się życie polityczne i kulturowe. - Spotykam się z takimi opiniami, że "Was, warszawiaków, to na wszystko stać". I jest to mówione niby-normalnie, ale słychać w tym jakiś żal. I ten żal może czasem eskalować - wyjaśnia nasz bloger.
Waldek z kolei wskazuje, że w latach '90 do Warszawy zjeżdżało się bardzo dużo ludzi, którzy szukali tu swojej szansy. - Zostali, zasymilowali się, uznali, że są miejscowi. I tak też się przedstawiali, ale słoma wciąż im z butów wystawała. Po prostu wiele osób w Warszawie, w latach '90 i na przełomie wieków, łatwo się dorobiło i pieniądze uderzyły im do głowy. Szpanowali wszędzie, żeby pokazać jacy to oni nie są. I taki stereotyp już został, choć to tylko mały promil mieszkańców - odkreśla przedsiębiorca.
Warszawa to nie Nowy Jork - przez "słoiki"!

Głęboko prowincjonalny charakter naszej stolicy ujawnia się przy okazji zasiedlania jej przez „słoiki”. Bo w Nowym Yorku „słoików” nie ma! Rację miał chyba niedościgły mistrz polskiej publicystyki Cat-Mackiewicz, kiedy określał Warszawę, jako „małe żydowskie miasteczko na granicy niemieckiej”. CZYTAJ WIĘCEJ


Pruszków i Wołomin
30-latek przypomina też, że Warszawie (nie)sławę zapewnili swojego czasu gangsterzy z Pruszkowa i Wołomina. - To była spora grupa bogaczy, nawet nie z Warszawy, ale tak się przedstawiali. No i oczywiście szastali pieniędzmi, zachowywali się jak chamy, a że ich wybryki były znane od Tatr po Bałtyk, to łatkę buraków z kasą przypięto wszystkim warszawiakom - wspomina z żalem Waldemar.
Zdaniem Michała Kolanko trudno jest jednak wskazać jeden powód, dla którego tak się dzieje. - Na pewno w jakimś sensie przyczynił się do tego fakt, że niektórzy - podkreślam, niektórzy – ludzie osiągający sukces w stolicy chcą za wszelką cenę, w każdym miejscu Polski udowodnić, że tylko stolica się liczy - ocenia dziennikarz.
- To doprowadziło do stygmatyzacji setek tysięcy ludzi, którzy tak się nie zachowują i zwykle bardzo ciężko pracują. Doszło do paradoksalnej sytuacji, w której to „warszawka” – czyli mniejszość – stała się reprezentacją większości w kraju. Przez to stolica stała się niemal synonimem zapatrzenia w siebie. Ale w końcu tak się tworzą stereotypy - podsumowuje Kolanko.
Czytaj także: