
"Międzynarodówka", myślenie życzeniowe, wyraźnie widoczne podziały i klimat niczym w czasach PZPR, tylko miejsce nowe. Tak w skrócie można podsumować niedzielny Kongres Lewicy, który z inicjatywy Leszka Millera odbywa się na Stadionie Narodowym. A tak wielu wierzyło, że będzie początek nowego rozdziału w historii lewicy...
Kanapowa lewica
Czy liderów polskiej lewicy poróżniło zapatrywanie na kształt reformy emerytalnej, system świadczeń medycznych, wspieranie walki z bezrobociem, a może wspieranie edukacji młodzieży niezamożnej? Nie, pokłócili się o to, kogo z nich ma poprzeć Kwaśniewski, bo wcześniej skłócili się na tyle, że wszystkich razem poprzeć nie może. CZYTAJ WIĘCEJ
Zabrakło tymczasem Aleksandra Kwaśniewskiego, który zapewnił lewicy dwie kadencje prezydentury, czy Janusza Palikota, którego ugrupowanie wciąż trafia do młodych wyborców o wiele lepiej niż sztuczne starania rzecznika SLD, Dariusza Jońskiego. Nie zabrakło natomiast ducha przeszłości i to tej nie do końca dla polskiej lewicy wiążącej się z sukcesami. To zaledwie 32-letni nowy sekretarz generalny Sojuszu, Krzysztof Gawkowski pierwszy wyrwał się do zaintonowania "Międzynarodówki".
Sekretarz Gawkowski zaproponował wspólne zdejmowanie krawatów przy słowach Międzynarodówki. Zdjął też marynarkę. Dziwne miejsce CZYTAJ WIĘCEJ
Na tle tego wszystkiego, jak myślenie życzeniowe mogły więc tylko wypaść słowa Leszka Millera, który na Stadionie Narodowym oznajmił, iż właśnie rozpoczyna wielki marsz lewicy i za dwa lata zamierza zakończyć go wyborczym sukcesem. - Jesteśmy zainteresowani zwycięstwem i zmienianiem Polski, a nie rolą przystawki - przekonywał szef SLD.
Sondaż CBOS wróży polityczne trzęsienie ziemi. "PiS na pewno wygra, ale rządzić może... SLD"


