– Wygrałoby PiS, przegrała Platforma, a rządzić będzie... SLD. Bo to prawdopodobnie głównie od partii Leszka Millera będzie wkrótce zależała możliwość stworzenia jakiejkolwiek koalicji. Wówczas Polska może stać się małą kopią Serbii, gdzie karty w polityce rozdaje ugrupowanie, które nie osiągnęło w wyborach nawet 15 proc. – komentuje dla naTemat najnowszy sondaż CBOS politolog, dr hab. Rafał Chwedoruk.
Nowy sondaż CBOS to kolejne potwierdzenie, że potężne trzęsienie ziemi na polskiej scenie politycznej to tylko kwestia czasu. Gdyby wybory parlamentarne odbywały się dziś, Platforma musiałaby się wyjątkowo mocno zmobilizować, jeśli chciałaby utrzymać się u władzy.
W najnowszym badaniu wyborczych preferencji Polaków, PiS może bowiem liczyć na 26 proc. poparcia, gdy na rządzącą Platformę Obywatelską swój głos oddałoby jedynie 23 proc. glosujących. Tak źle notowania PO nie wyglądały od 2005 roku, gdy partia przegrała jednocześnie wybory prezydenckie i parlamentarne.
O tym, czy PiS ma szansę na wielki triumf jak wówczas i na ile Platforma może jeszcze odwrócić karty rozmawiamy z politologiem dr. hab. Rafałem Chwedorukiem z Instytutu Nauk Politycznych UW.
Według CBOS, PO przegrywa dziś z PiS i notuje najniższe poparcie od 2005 roku. Media donoszą, że to szok, ale może powinniśmy byli się tego od dawna spodziewać?
Rafał Chwedoruk: Chyba bylibyśmy raczej zaskoczeni, gdyby te wyniki wyglądały zupełnie inaczej. Ponieważ mamy w Polsce wreszcie do czynienia z kryzysem gospodarczym, jego kolejną falą. I jak pokazują doświadczenia podobnych zjawisk, które występowały w naszym kraju, pierwszą reakcją obywateli jest zwykle absencja wyborcza. A wycofywanie się z polityki obywateli uderza właśnie w Platformę, bo to ona w poprzednich wyborach potrafiła zapewnić sobie duże poparcie osób rzadko chodzących na wybory, niezainteresowanych na co dzień polityką.
Oni związali się z PO bez jakichkolwiek emocji, które występują w elektoracie PiS. Nie ma tu też żadnych względów historycznych występujących na przykład w przypadku żelaznego elektoratu Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Jednak dziś przede wszystkim o spadku poparcia dla Platformy decyduje podwyższenie kosztów życia i problemy związane z bezrobociem.
W sondażu CBOS kolejny raz potwierdza się zjawisko, które można było zaobserwować w innych krajach w czasie pierwszej fali kryzysu finansowego. Mianowicie patria rządząca, która jest w świadomości społecznej obarczana za pogarszającą się sytuację, traci znaczną część dotychczasowego poparcia, ale nie znika ze sceny politycznej.
To badanie potwierdza kolejny raz, że może Platforma nie będzie numerem jeden w najbliższych wyborach. Jednak sądzę, że dalecy od prawdy są też ci, którzy twierdzą, że ta partia rozleci się w stylu Akcji Wyborczej Solidarność, czy Unii Wolności, z których PO powstała.
Jak wyglądałaby więc scena polityczna po takim trzęsieniu ziemi?
Ten sondaż w całości najlepiej można podsumować stwierdzeniem, że wygrałby PiS, przegrała Platforma, a rządzić będzie... SLD. Bo to prawdopodobnie głównie od partii Leszka Millera będzie wkrótce zależała możliwość stworzenia jakiejkolwiek koalicji. Wówczas Polska może stać się małą kopią Serbii, gdzie karty w polityce rozdaje ugrupowanie, które nie osiągnęło w wyborach nawet 15 proc., czyli Partia Socjalistyczna.
Skoro wyniki dzisiejszych sondaży przypominają tez z roku 2005, może powinniśmy liczyć się jednak z powtórką z tamtych czasów i długo oczekiwanym na prawicy powrotem Jarosława Kaczyńskiego na fotel premiera?
Trzeba pamiętać, że wówczas mieliśmy do czynienia z równoległymi wyborami prezydenckimi, które ze względu na drugą turę naturalnie sprzyjają bipolaryzacji. I wówczas PiS w mistrzowski sposób udało się tej bipolaryzacji dokonać wedle osi Polska liberalna - Polska solidarna. To pozwoliło Lechowi Kaczyńskiemu zyskać nie tylko elektorat konserwatywny, ale także wyborców Samoobrony i zneutralizować cześć wyborców SLD, którzy nie chcieli poprzeć Donalda Tuska.
Teraz PiS zapewne wygra wybory, ale będzie się to odbywało przy niskiej frekwencji wyborczej i dzięki mobilizacji twardego elektoratu tej partii. To będzie sukces wyraźny, ale nie błyskotliwy. By rządzić, Jarosław Kaczyński musiałby więc liczyć na rozłam a Platformie, albo sojusz z Sojuszem, a to możliwe chyba tylko w świetle postawienia Polski przed widmem jakiegoś naprawdę wielkiego kryzysu.
Pytanie tylko, kiedy te wybory? Prawica coraz chętniej mówi o przedterminowych wyborach. Coraz więcej osób wierzy, że są one realne. Czy PO popełni ten sam błąd, co PiS w 2007 roku i odda władzę w świetle narastających problemów i coraz gorszych notowań?
Gdyby Donald Tusk mógł rozwiązać parlament w tej chwili i doprowadzić do wyborów, na pewno by to zrobił. Ponieważ takie wyniki sondażowe przeniesione na liczbę mandatów sprawiają, że PO ma wielką szansę współrządzić z SLD. Po kolejnych latach kryzysu, w czasie wyborów w zaplanowanym terminie, sytuacja Platformy może być tymczasem dużo gorsza.
Jednak dziś na polskiej scenie politycznej być może jeszcze tylko Leszek Miller jest chętny na wybory. Wszyscy pozostali tymczasem na pewno nie. Bo PiS może spodziewać się, że notowania będą tylko rosły, a nie malały. Tymczasem Polskie Stronnictwo Ludowe musiałoby stanąć przed widmem politycznej śmierci, a Ruch Palikota w ogóle wypadłby z polityki. Takie wyniki wyborów oznaczają też, że wielu posłów PO nie będzie miało szans na utrzymanie mandatu. A w sytuacji walki Donalda Tuska z Grzegorzem Schetyną, był marszałek Sejmu z łatwością może te lęki drugiego i trzeciego rządu posłów Platformy wykorzystać przeciwko premierowi. A do rozwiązania Sejmu trzeba znaleźć bardzo wyraźną większość.