
W razie potrzeby sama jeździ do Włoch i zamawia towar do swoich lokali. Przekonuje, że w dobie kryzysu ludzie nie zrezygnują z dwóch rzeczy – jedzenia i alkoholu. I choć nazwa knajpy brzmi anglojęzycznie, to klimat jest jak najbardziej włoski. – We Włoszech klient kupuje część produktów, następnie siada i pije lampkę wina. U nas jest podobnie – mówi w rozmowie z naTemat Katarzyna Miziołek, właściciela sklepów Heritage Shop & Wine
REKLAMA
PROMO
Podobno pani odnosi sukces w dobie kryzysu?
W takich sytuacjach, jak ta którą mamy obecnie ludzie zawsze będą wydawali pieniądze na dwie rzeczy – jedzenie i alkohol. Z tych dwóch rzeczy nie zrezygnują. W moich sklepach można dostać jedno i drugie, więc byłam pewna, że będę miała klientów. W listopadzie otworzyłam swój pierwszy sklep na Solcu, a teraz swoją działalność zaczyna drugi, przy placu Zbawiciela.
W takich sytuacjach, jak ta którą mamy obecnie ludzie zawsze będą wydawali pieniądze na dwie rzeczy – jedzenie i alkohol. Z tych dwóch rzeczy nie zrezygnują. W moich sklepach można dostać jedno i drugie, więc byłam pewna, że będę miała klientów. W listopadzie otworzyłam swój pierwszy sklep na Solcu, a teraz swoją działalność zaczyna drugi, przy placu Zbawiciela.
Rozumiem, że brała Pani kredyt, by szybko ruszyć z drugim lokalem? Wiadomo, że ludzie mają większe zaufanie do sieci.
Może to Pana zdziwić, ale nie. Inwestycja na Solcu dosyć szybko się zwróciła. Potem zyski były na tyle dobre, że miałam fundusze, by zainwestować w drugi sklep. W najbliższej przyszłości mam zamiar także otworzyć trzeci lokal.
Ma pani doświadczenie w prowadzenie sklepów, że ma pani zysk?
Można tak powiedzieć. Przez 10 lat pracowałam w branży tekstylnej. Sprowadzałam do Polski tkaniny z Włoch. Miałam hurtownię, współpracowałam z kilkoma polskimi firmami, jak chociażby Monnari. Problem był jednak taki, że koszta produkcji w Polsce są dosyć wysokie, więc firmy z którymi handlowałam miały pewne problemy finansowe. Wiadomo, że skoro oni mieli kłopoty, to nie mieli mi z czego zapłacić. Po kilku niezapłaconych fakturach oraz pozwach w sądzie postanowiłam, że pora zawinąć manatki i zrobić coś innego. Trafiłam na pewną niszę na rynku, i dlatego odnoszę sukces.
Ma pani doświadczenie w prowadzenie sklepów, że ma pani zysk?
Można tak powiedzieć. Przez 10 lat pracowałam w branży tekstylnej. Sprowadzałam do Polski tkaniny z Włoch. Miałam hurtownię, współpracowałam z kilkoma polskimi firmami, jak chociażby Monnari. Problem był jednak taki, że koszta produkcji w Polsce są dosyć wysokie, więc firmy z którymi handlowałam miały pewne problemy finansowe. Wiadomo, że skoro oni mieli kłopoty, to nie mieli mi z czego zapłacić. Po kilku niezapłaconych fakturach oraz pozwach w sądzie postanowiłam, że pora zawinąć manatki i zrobić coś innego. Trafiłam na pewną niszę na rynku, i dlatego odnoszę sukces.
Tą niszą był sklep? Rozumiem, że podróże biznesowe do Włoch stały się inspiracją do otworzenia „Heritage Shop & Wine”?
Dokładnie. Sporo jeździłam i podpatrywałam. Zauważyłam, że w Warszawie brakuje tradycyjnych włoskich sklepów.
Ale w stolicy jest wiele miejsc, gdzie mogę kupić tamtejsze produkty...
Ale nie są to tradycyjne włoskie sklepy. Tu są takie minimarkety z włoskim jedzeniem. Z kolei w „Heritage Shop & Wine” można usiąść i na miejscu skonsumować produkty, które się kupiło. Tak wygląda tamtejsze życie. Wchodzi klient, kupuje część produktów, następnie siada i pije lampkę wina. U nas jest podobnie. Sprzedajemy wina, ale zanim ktoś będzie chciał kupić butelkę może sobie zamówić kieliszek czerwonego. Kosztuje ono w granicach 8-10 złotych. To chyba nie dużo w porównaniu z restauracjami? No chyba, że serwują tanie wina stołowe, ale nie będę wspominała z czego one są zrobione. Oczywiście można wypić całą butelkę. Trzeba tylko zapłacić „korkowe”, które wynosi 15 złotych. To podatek nałożony na lokale nie prowadzące działalności gastronomicznej, które pozwalają na spożywanie na terenie sklepu alkoholu.
Ale nie są to tradycyjne włoskie sklepy. Tu są takie minimarkety z włoskim jedzeniem. Z kolei w „Heritage Shop & Wine” można usiąść i na miejscu skonsumować produkty, które się kupiło. Tak wygląda tamtejsze życie. Wchodzi klient, kupuje część produktów, następnie siada i pije lampkę wina. U nas jest podobnie. Sprzedajemy wina, ale zanim ktoś będzie chciał kupić butelkę może sobie zamówić kieliszek czerwonego. Kosztuje ono w granicach 8-10 złotych. To chyba nie dużo w porównaniu z restauracjami? No chyba, że serwują tanie wina stołowe, ale nie będę wspominała z czego one są zrobione. Oczywiście można wypić całą butelkę. Trzeba tylko zapłacić „korkowe”, które wynosi 15 złotych. To podatek nałożony na lokale nie prowadzące działalności gastronomicznej, które pozwalają na spożywanie na terenie sklepu alkoholu.
Co mogę tu spożyć poza winem?
Klienci często wpadają tu właśnie na tosty z włoskimi wędlinami i serami, które zagryzają do wina. Dlatego też widzi Pan, że ustawiliśmy tostery. Część naszych produktów zostaje więc skonsumowana na miejscu. Zresztą staramy się zadowolić wszystkie potrzeby konsumentów. Dlatego na wzór włoski na miejscu robimy kanapki. Klient przychodzi, pokazuje jakie chce składniki, a ekspedientka je przygotowuje. Nasze kanapki cieszą się sporą popularnością wśród osób młodych. Często wpadają tu przed pracą, by je kupić.
To kiedy jest największy ruch? Rano?
Rano, a także wieczorem. Na początku dnia ludzie wpadają po kanapki do pracy, ale wieczorami przychodzą do nas i tu je spożywają. Zawsze kilka osób się znajdzie, które będzie chciało tu posiedzieć przy winie, lub kawie.
Skoro ma Pani tylu klientów, to nie zamierza Pani wprowadzać jakichś gorących dań?
Skoro ma Pani tylu klientów, to nie zamierza Pani wprowadzać jakichś gorących dań?
Nie. Z założenia jesteśmy sklepem w którym można skosztować produktów. Nie mamy zamiaru otwierać restauracji. Dużo jeździłam do Włoch i spodobał mi się pomysł, że można zrobić zakupy i przy okazji napić się kawy, wypić lampkę wina. Uznałam, że warto spróbować skopiować ten model w Polsce.
Czyli na przykład ten olbrzymi stół, który tu stoi, to coś co znajdziemy we włoskich sklepach?
Czyli na przykład ten olbrzymi stół, który tu stoi, to coś co znajdziemy we włoskich sklepach?
Nie, absolutnie nie. W tamtejszych sklepach znajdziesz raczej kilka stolików, aniżeli taki jeden duży stół.
To może postawiła go Pani, by goście się integrowali?
Też nie. W sklepie mamy jeden stół tylko dlatego, że spółdzielnia nie zgodziła się na większą liczbę stolików. Kiedy otwierałam sklep i przedstawiałam im swój koncept to powiedziano mi, że u mnie może stać tylko jeden stoliczek. Tak więc stoi tu taki jeden „stoliczek”.
A dlaczego spółdzielnia była przeciwna temu, by miała Pani więcej stołów? Przecież im więcej stoliczków, tym pewniejszy zysk z czynszu.
Tam rządzą osoby starsze, które niekoniecznie są otwarte na nowe pomysły. Boją się, że powstanie tu coś w stylu klubokawiarni. Myślą, że stanie się to miejsce, gdzie młode osoby do wczesnych godzin porannych hałasowały przy alkoholu. Dlatego też nie mogę mieć tutaj ogródka. Nawet wystąpiłam o to, by wynajęli mi dwóch miejsc parkingowych i na nich stworzyć ogródek. W zamyśle miałam, by ludzie mogli sobie spokojnie usiąść i napić się czegoś w ciągu dnia. Chciałam na maksa wykorzystać potencjał tej lokalizacji. Niestety wygrały obawy o uczynieniu z tego miejsca knajpy, więc ogródka nie będzie.
Ma pani jakiś plan na to, by zrekompensować klientom jego brak?
Tak. Zamierzam zrobić tak, by część lokalu wydawała się być na zewnątrz. Planuję pozbyć się tego okna i w jego miejsce wstawić taką olbrzymią szybę. Od sufitu do podłogi. Dzięki temu klient w jakimś tam stopniu poczuje, że siedzi w ogródku, a nie w knajpie.
Ma pani jakiś plan na to, by zrekompensować klientom jego brak?
Tak. Zamierzam zrobić tak, by część lokalu wydawała się być na zewnątrz. Planuję pozbyć się tego okna i w jego miejsce wstawić taką olbrzymią szybę. Od sufitu do podłogi. Dzięki temu klient w jakimś tam stopniu poczuje, że siedzi w ogródku, a nie w knajpie.
Jednak brak ogródka chyba nie zaszkodził Pani w interesach, skoro otwiera się drugi lokal?
No tak, na szczęście nie okazałam się stratna. Na pewno ogródek zwiększyłby moje zyski. Jednak przychody sklepu są i tak duże. Wystarczające, by pokryły koszta otwarcia drugiego sklepu przy placu Zbawiciela. Zresztą w nowej lokalizacji będę miała ogródek, więc się okaże czy dzięki temu zyski są większe.
Czyli sklep przy Placu Zbawiciela będzie lepszy?
No tak, na szczęście nie okazałam się stratna. Na pewno ogródek zwiększyłby moje zyski. Jednak przychody sklepu są i tak duże. Wystarczające, by pokryły koszta otwarcia drugiego sklepu przy placu Zbawiciela. Zresztą w nowej lokalizacji będę miała ogródek, więc się okaże czy dzięki temu zyski są większe.
Czyli sklep przy Placu Zbawiciela będzie lepszy?
Nie wiem, czy lepszy. Na pewno inny. To ze względu na jego układ, w kształcie litery „L”. Lokal zajmuje mniej więcej tę samą powierzchnię co ten w którym siedzimy na Solcu, ale kształt powoduje, że jest nieco bardziej...
Klaustrofobiczny?
(śmiech) Nie no, może nie klaustrofobiczny. Jest po prostu inny układ ścian, który powoduje, że tamten sklep wydaje się mieć mniejszą przestrzeń. Mam nadzieję, że trzeci sklep będzie miał i ogródek i fajną przestrzeń.
Rozumiem, że planuje Pani otworzyć całą sieć?
Tak, choć może nie jakąś dużą. Chcę utworzyć sieć sklepów „Heritage Shop & Wine” na terenie Warszawy. Usłyszałam, że optymalnie jest mieć 10 lokali. Tyle człowiek jest w stanie kontrolować. Powyżej tej liczby można popaść w niezłe tarapaty. Nie będę wymieniała nazw firmy, ale na rynku widać jak niektóre sieci nie poradziły sobie z ekspansją. Cierpi na tym jakość. Wolę zbytnio się nie powiększać, by nie stracić nad wszystkim kontroli
Ale więcej sklepów chyba spowoduje, że będzie mogła Pani taniej sprowadzać rzeczy?
Ale więcej sklepów chyba spowoduje, że będzie mogła Pani taniej sprowadzać rzeczy?
Oczywiście nie mam takich zniżek, jak niektórzy importerzy, ale nie jest źle. Kiedy wymaga tego sytuacja wsiadam w samolot i lecę do Włoch. Na miejscu wynajmuję samochód i objeżdżam różne zakłady, składam zamówienia i wracam do kraju.
Opłaca się to Pani, nie łatwiej samemu pojechać samochodem i przywieźć?
Nie. O wiele taniej jest polecieć samolotem i zamówić transport. Można się przecież dogadać z firmami spedycyjnymi. Całkiem tanio dowiozą do Polski, a ja się nie muszę o nic martwić.
Opłaca się to Pani, nie łatwiej samemu pojechać samochodem i przywieźć?
Nie. O wiele taniej jest polecieć samolotem i zamówić transport. Można się przecież dogadać z firmami spedycyjnymi. Całkiem tanio dowiozą do Polski, a ja się nie muszę o nic martwić.
„Domowe” makarony, które zauważyłem, też sprowadza się z Włoch?
Są przygotowywane przez Włocha, z włoskich składników, ale robione w Polsce. Po prostu mamy umowę z jedną restauracją, która dostarcza nam pewne produkty. Sami jesteśmy na razie za mali, by pomyśleć o własnej linii produkcyjnej, ale może w przyszłości się nad tym zastanowimy.
Tyle mówimy już o tych Włochach, natomiast nazwa firmy brzmi obco, ale... anglojęzycznie.
Tyle mówimy już o tych Włochach, natomiast nazwa firmy brzmi obco, ale... anglojęzycznie.
No tak, „Heritage” to po angielsku dziedzictwo. Nazwa nie jest dziełem przypadku. Jest ona wynikiem tego, że na początku sklep miał się mieścić w dawnym budynku fabrycznym. Niestety, jak to chyba cały czas ma miejsce w Warszawie, fabryka została zburzona. Jednak zanim się dowiedziałam o tym, że budynek ma zostać rozebrany zdążyłam założyć działalność. Skoro już została nazwana, to nie planowałam tego zmienić. „Heritage” ma być czymś trwałym, tak jak tamta fabryka była przez ponad sto lat. Niestety została zburzona, ale mam nadzieję, że w przyszłości znajdę podobne miejsce, która będzie głównym sklepem sieci „Heritage Shop & Wine”. To będzie pewnego rodzaju dziedzictwo.
Czytaj także: