Jeszcze na dobre nie rozpoczął się urlop, a już słychać charakterystyczny dźwięk otwieranej puszki piwa. A nie zawsze tylko na piwie się kończy. Pierwszy alkohol wlewamy w siebie tuż po tym, jak usadowimy się na kanapie, w samochodzie lub samolocie. Robią tak i młodzi, i starzy. To efekt tego, że nie wyrośliśmy jeszcze z czasów, gdy picie było powszechną rozrywką i nikt nie wyobrażał sobie, by wolne spędzać inaczej.
"Tu jest Polska, tu się pije" – to odpowiedź wielu z nas na pytanie, czy z naszym podejściem do alkoholu na pewno jest wszystko w porządku. Szczególnie w ciepłe, letnie dni, gdy polskie picie nabiera tempa. Sytuacja z piątkowego poranka. Godzina 9.00, na stacji benzynowej grupka mężczyzn w wieku 25-30 lat, którzy ewidentnie zaczęli wcześniej weekendowy wyjazd. W koszykach kilka "małpek", ale było widać, że to nie pierwsze dzisiaj.
Pijemy, bo nie ma alternatywy?
Patologia? Raczej powszechna norma. Nie trzeba być zbytnio spostrzegawczym, by zauważyć, że kiedy tylko większość z nas ma odrobinę wolnego, najchętniej zaczyna ten czas od wychylenia czegoś głębszego. A potem chętnie sięga po kolejny kufel lub kieliszek, a potem kolejny... W efekcie urlopowy lub weekendowy wyjazd to jedna wielka alko-impreza, która kończy się dopiero w dniu powrotu do pracy.
– Nie czuję się alkoholikiem, nie mam problemu, by przez długi okres bawić się bez alkoholu. A tak jest zwykle, gdy jadę na dłuższy urlop w jakąś podróż. Tymczasem weekendy rzeczywiście z przyjaciółmi często zaczynamy i kończymy imprezą. Zakrapianą, bo kilka dni to za mało na "wyłączenie się" bez wspomagaczy – mówi mi 29-letni Janek, początkujący menadżer w jednej z korporacji w Trójmieście.
Słynny już "spływ Monciakiem" w Sopocie to dla niego i jego przyjaciół stały punkt każdego piątkowego popołudnia. Plan na sobotę jest zwykle podobny.
– Bywało, że impreza przeciągała się do poniedziałkowego rana – przyznaje szczerze. Jednocześnie podkreśla, że odpoczynku połączonego z upijaniem się, nie ocenia w kategoriach problemu, a raczej "wpasowania się w normy kulturowe". – Ma ktoś lepszą alternatywę? – pyta. I przypomina, że na urlop zawsze jedzie w ciekawą podróż i wtedy nie potrzebuje alkoholu, by psychicznie odpocząć.
Jest wolne, się pije
Wielu z nas podchodzi do sprawy zupełnie inaczej. O czym świetnie przekonują się każdego dnia pracownicy lotnisk i linii lotniczych. – Sądzisz, że przeciętny polski turysta zaczyna pić jak tylko wsiądzie na pokład? Śmiem twierdzić, że połowa wszystkich lecących wczasowiczów śmierdzi wódą już przy wejściu. To jest plaga – mówi mi znajoma stewardessa. Najczęściej zdarza jej się obsługiwać Niemców, Austriaków i Włochów, ale to wylatujący na wakacje Polacy rzucają się w oczy. – Wszyscy lecący na urlop zwykle sięgają drinka, ale tylko nasi rodacy próbują się nawalić – dodaje.
Podobne wrażenia mieli też dziennikarze "Newsweeka", którzy niedawno postanowili wziąć udział w typowej wyciecze Polaków korzystających z oferty all inclusive. Picie w samolocie, picie na plaży, picie w hotelu – relacjonowali.
"W tym miesiącu wracałem do Polski z Dubaju, wylot o 7 rano, a nasi współpasażerowie walą piwo i wódę do śniadania" – komentował wówczas jeden z czytelników naTemat.
"Zwyczaj, by się zamulić"
– Bo to jest mocno zakorzenione w naszej świadomości kulturowej. Nie wyrośliśmy jeszcze z tych czasów, gdy picie to była powszechna rozrywka. I nikt sobie inaczej spędzania czasu wolnego właściwie nie wyobrażał. W dużej mierze tak wciąż jest i dziś – mówi Krzysztof Brzózka, dyrektor Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych.
Kto najwięcej pije na urlopie?
Większość Polaków, bo aż 43% wskazała na Rosjan. Co ciekawe, Polacy wymienili siebie samych na drugim miejscu – dla prawie jednej czwartej ankietowanych, to właśnie my sami najbardziej używamy alkoholu. W dalszej kolejności wskazaliśmy na Anglików (18 procent), Niemców (13 procent) oraz Holendrów (2 procent głosów). CZYTAJ WIĘCEJ
źródło: voyage.pl
Ekspert przyznaje, że problem Polaków ze zorganizowaniem sobie wolnego bez alkoholu widać zwłaszcza teraz, gdy pogoda dopisuje. – I zawsze wtedy, gdy nie musimy następnego dnia iść do pracy. To taki polski zwyczaj, by "zamulić się", spróbować zapomnieć o problemach i ważnych sprawach. A to oczywiście oszukiwanie samego siebie – stwierdza Brzózka. Problemy od tego nie znikną.
– Raczej dojedzie nam tylko trauma niestosownych zachowań z zakrapianej imprezy – dodaje. Zmarnowane weekendy lub wyjazdy można pewnie wymieniać w nieskończoność. A za zmarnowany można w tym przypadku uznać wyjazd, z którego niewiele pamiętamy.
Specjalista od uzależnień podkreśla jednak, że choć wciąż pijemy w bardzo "wschodni sposób", to coraz mniej Polaków ma wciąż wschodnie zdrowie do alkoholu. – Jak już pijemy, to dużo i naraz. Tymczasem taka intoksykacja nie pozostaje bez śladu na naszym zdrowiu – tłumaczy. I dodaje, że myli się ten, kto sądzi, że zapijając każdy weekend, albo wakacje nie ma problemu z alkoholem.
Przyznali to niedawno amerykańscy specjaliści, którzy wykreślili z swojego słownika pojęcie uzależnienia. Nie dzielą już więc pijących na tych, który piją okazjonalnie i uzależnionych od alkoholu. – Stosunek do picia i granice między rodzajami są bardzo płynne. Bardzo trudno je dla każdego z osobna ustalić. Poza tym, im więcej się pije, tym organizm uodpornia się na dużą ilość alkoholu we krwi. Nie każdy uzależniony jest więc od razu chory – wyjaśnia Krzysztof Brzózka.
To ta "wschodnia dusza, więc lepiej nie będzie
Nasz rozmówca nie pozostawia wielkiej nadziei pytany o to, jak zmieniają się nawyki alkoholowe młodego pokolenia. W młodych wciąż żyje ta "wschodnia dusza" do picia. – Po tym naszym zachłyśnięciu się wolnością przez wiele lat było tylko gorzej, ale od 2004 roku popularność alkoholu wśród młodych zaczęła spadać i to dość istotnie. Niestety ostatnie badania sprzed dwóch lat wskazują, że teraz takich zmian znaczących już nie było – słyszymy.
Dlaczego? – Wiele zdarzeń z naszego życia społecznego i politycznego pokazuje, że stosunek dorosłych do alkoholu jest fatalny. A to oczywiście odbija się na zachowaniach młodzieży. Bo przykład to jeden z najważniejszych czynników kształtujących młodego człowieka – przekonuje ekspert.
A tymczasem zaczyna się weekend. Zobaczymy, jak będzie.
Alkohol rzecz ludzka, nie mam podstaw, by coś złego na ten temat powiedzieć. Ale może jednak jakieś ograniczenia byłyby korzystne. Jeśli słyszę młodzież wracającą o 6 rano z imprezy, zaglądającą do Planety, by jeszcze jedno piwo dokupić, to myślę sobie, że młodzież nie robiłaby tego, gdyby Planety nie było. I może lepiej, gdyby tego nie robiła, skoro niewątpliwie już swoje przez całą noc wypiła. CZYTAJ WIĘCEJ