Szok? Nie, smutna prawda. Doktorant chwali się na Facebooku, że "właśnie upier*****" 50 proc. studentów we wszystkich grupach". Cieszy się także, że na nowy semestr dostanie drugie tyle "żywego towaru". Doskonała zabawa. Potwierdza się teza, że najgorsi nie są wcale starzy profesorowie, którzy "najlepsze czasy" mają za sobą, ale właśnie młodzi, którzy dopiero "dorwali się" do władzy.
Reklama.
Zaskoczenie? Tak. Ale nie samym faktem, że wykładowca "upier***** 50 proc. studentów". To akurat nic nietypowego. Znam historie, również z autopsji, gdzie prowadzący nie przepuścił jeszcze większej ilości żaków. Nierzadko robił to z nieskrywaną satysfakcją. Dziwi natomiast sposób w jaki opisywana wykładowca się tym chwali. Wrzucił na Facebooka przeróbkę reklamy TAK-TAK-a, która jest dodatkowo uzupełniona jego zdjęciem.
Serio?! Jak bardzo naiwnym trzeba być, żeby sądzić, że w dobie internetu, Facebooka, Twittera coś takiego nie wyjdzie dalej (wyszło co prawda ze sporym opóźnieniem, bo zdjęcie jest jeszcze z poprzedniej sesji). Nie trzeba być też specjalnie domyślnym, żeby wiedzieć, że studenci sprawdzają swoich wykładowców. Także na Facebooku. Gdzie dzieją się takie cuda? Na Politechnice Wrocławskiej. A dokładnie w Katedrze Radiokomunikacji i Teleinformatyki. Jakby tego było mało, cały fotomontaż jest okraszony zdjęciem samego zainteresowanego.
Sprawę szybko wyłapano, z doktoranckim dowcipnisiem skontaktowała się rzeczniczka uczelni, a zdjęcie w końcu zniknęło. Sam zainteresowany przekonuje, że to żart kolegów, który bardzo mu się spodobał, ale teraz jest mu głupio. Ciekawe, czy równie dobrze bawili się studenci, którzy "właśnie upier*****". Swoją drogą, skoro fotomontaż to żart kolegów, znaczy, że doktorant musiał się swoim wyczynem komuś "pochwalić". A skoro opublikował go publicznie, można się domyślać, że jest z tego dumny. Jeszcze lepiej!
Problem w tym, że w całej sytuacji (poza faktem publicznej radości) nie ma nic dziwnego. Każdy, kto studiował wie, że wykładowcy mają swoje fanaberie. Zaliczenie często zależy od humoru czy widzi-mi-się prowadzącego. Do tego dochodzi jednak coś innego. Czasami dzika wręcz radość i satysfakcja z faktu wstawiania takiej ilości dwój. Nie zdziwiłbym się, gdyby między sobą rozmawiali o tym, który ilu studentów "uwalił".
Zauważyłem jednak pewną prawidłowość. Zdecydowanie częściej dotyczy to młodych prowadzących. Starsi profesorowie (choć oczywiście też potrafią "szaleć) lata, kiedy byli postrachem studentów mają już za sobą. Gorzej jest, jeśli władzę nad studentem dostaje ktoś młodszy. Wtedy się zaczyna. Osoba, która teoretycznie powinna doskonale rozumieć studenckie realia – sama przecież niedawno była studentem – zaczyna urządzać im prawdziwą jatkę. W końcu dostała odrobinę władzy. Można być surowym, wymagającym i widzę studentów egzekwować skutecznie w inny sposób. I nie trzeba wcale być przy tym mściwym... kimś.
Smutne, że w opisywanym przypadku nie mówimy nawet o prawdziwym wykładowcy, a jedynie doktorancie, czyli na dobrą sprawę – cały czas studencie (z tego miejsca pozdrawiam Panią Paulinę, która – i piszę to naprawdę bez cienia ironii – była genialnym wyjątkiem od tej reguły).
Ja wiem, że studenci lubią się nie przygotować i lać wodę. Ale chwalenie się publicznie, że "właśnie upier***** się" połowę z nich nie jest okej.