
Zbiórka odzieży, pomóż chorym dzieciom – takie ulotki jedna z Czytelniczek znalazła w swoim bloku. Wielkie logo fundacji przekonuje, by oddać swe używane ubrania i rzeczy potrzebującym. Wszystko sugeruje zbiórkę dobroczynną. I tylko małym druczkiem dopisane jest, że tylko "część środków zostanie przekazana na dzieci". Część zazwyczaj oznacza tyle co nic. Kto na tym zarabia? Prywatna firma. I to naprawdę sporo.
Na wspomnianej ulotce dopisano bowiem małym druczkiem: "Część środków pozyskanych ze sprzedaży zebranych rzeczy zostanie przeznaczone na leczenie chorych i niepełnosprawnych dzieci". Co oznacza owa tajemnicza "część"? Czy jest to 20, 50, czy może 1 proc.? Tego, niestety, nie wiadomo.
Ile dokładnie dostają dzieci – nie wiadomo. Fundacja bowiem nie chce, zasłaniając się tajemnicą umowy z ową firmą, powiedzieć nam, ile dokładnie dostaje pieniędzy od zbieraczy. Nie chce również powiedzieć, ile procent z pieniędzy, które firma zarobiła na zbiórce, trafia potem do fundacji. Czyli – my dajemy swoje rzeczy, po czym prywatna firma gdzieś je zabiera, sprzedaje, a potem jakąś część z tego – nie wiadomo jaką – przekazuje fundacji.
Gdy skonsultowaliśmy to z firmami zajmującymi się handlem używaną odzieżą, dowiedzieliśmy się, że podczas takiej zbiórki można spokojnie na jedną ciężarówkę załadować od 250 do 500 kg ubrań. Przy czym pracownicy tych firm podkreślali, że przy zbiórkach na cele charytatywne obywatele najczęściej oddają ubrania dobrej jakości i niezniszczone – w przeciwieństwie do tego, co wrzucają do kontenerów stojących na co dzień. W zależności od tego, komu sprzedaje się ubrania – czy za granicę, do Afryki lub Azji, czy np. do polskich sklepów, można dostać za kilogram ciuchów od 8 nawet do 30 zł.
Już w 1998 roku rozpoczęła się współpraca Polskiego Czerwonego Krzyża z firmą Wtórpol ze Skarżyska - Kamiennej. Według umowy Wtórpol dostarczał pojemniki, zajmował się segregacją ubrań, a następnie sprzedawał je do sklepów z odzieżą używaną za granicą lub przetwarzał. PCK użyczał swojej nazwy, by promować akcję. W zamian otrzymywał część ubrań gromadzonych w pojemnikach oraz konkretną sumę pieniędzy.
W sierpniu 2008 roku umowa została zerwana. Firma usunęła oznaczenia PCK, pozostawiając jednak charakterystyczny czerwony napis. Pomimo tego, że umowa nie jest już ważna, kontenery pozostały. CZYTAJ WIĘCEJ
Zakładając, że ubrania ze zbiórki sprzedawane są nawet po niskiej cenie 8zł/kg, to z jednej zbiórki daje to dochód 4 tysięcy złotych przy 500 kg. A jak firma sama przyznała, organizuje takie zbiórki codziennie. Zakładając nawet, że będzie to robić co drugi dzień albo dostanie tylko 250 kg odzieży z jednej zbiórki – i tak daje to od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy miesięcznie. Przypomnijmy, że dzieciom w ciągu ROKU przekazanych zostało – podobno – 80 tysięcy złotych. Co z resztą pieniędzy? Nie wiadomo. Wiadomo, że nie trafiają do dzieci.
Niewykluczone też, że owa firma w ogóle nie ma pozwolenia na prowadzenie takiej działalności. Po pierwsze bowiem, według ustawy o zbiórkach publicznych:
Wszelkie publiczne zbieranie ofiar w gotówce lub naturze na pewien z góry określony cel wymaga uprzedniego pozwolenia władzy. CZYTAJ WIĘCEJ
Czy takie pozwolenie owa firma ma – nie wiadomo. Niestety urząd miasta nie był w stanie odpowiedzieć na to pytanie od razu. Urzędnicy podkreślali jednak, że znają tę spółkę i, cytuję, "rozrzuca ona ulotki gdzie chce i tam stawia kontener". Dodatkowo w urzędzie poinformowano nas, że rodzaj zbiórki, w której wystawia się kontener i zbiera stare, używane przez innych rzeczy wymaga rejestracji wśród firm mogących zbierać odpady. Oczywiście, w wykazie takich firm nie ma naszej sprytnej spółki.
Niestety, oszustów nie brakuje w całej Polsce. Opisywany przypadek to tylko jeden z wielu. To samo dzieje się w Szczecinie, Trójmieście czy Łodzi. Ba, nawet w malutkich miejscowościach, jak Dopiewo, prywatni spryciarze wyciągają od ludzi używane fanty i przerabiają je na swój zysk.

