Plażing, smażing, grilling, piwing, piszing, spacering – można wymieniać w nieskończoność. Wśród części polskiej młodzieży zapanowała niezdrowa moda na nadmierne "ingowanie" swoich wypowiedzi. Zwłaszcza w internecie, ale podobnych "kwiatków" nie brakuje też w rozmowach na żywo. Po co? Szczerze nie wiem, zwłaszcza, że niektórzy pewnie nawet nie wiedzą, skąd się to wzięło.
Tak się czasami zastanawiam, czy Mikołaj Rej i inni wielcy twórcy w tej chwili nie przewracają się w swoich grobach. Zwłaszcza, kiedy do języka potocznego wkrada się coraz więcej obcych słów. Zazwyczaj pochodzenia angielskiego. Widać to nie tylko na przykładzie "starych" już LOL i ROTFL, ale ostatniej mody na "ingowanie".
Oczywiście mieliśmy w historii naszego języka różne okresy, kiedy obce słowa wkraczały do naszego słownictwa. Przed nami kłaniają się siedemnastowieczni szlachcice z Janem Chryzostomem Paskiem na czele. Z tą różnicą, że oni wprowadzali do języka polskiego słówka łacińskie. Dlatego – bawiąc się konwencją – mogliby napisać coś w rodzaju „pijus piwus”, natomiast my współcześnie napiszemy, że uprawiamy „piwing”.
Nie będę pokazywał palcem kto zaczął. Zresztą ciężko byłoby wskazać konkretnie. Jednak chyba każdy zdążył zauważyć, że szlagierem tego lata stało się dodawanie do słów końcówki „ing”. Istny ponglish, czyli mieszanka języka polskiego z angielskim. Zamiast pójścia na piwo mamy „piwing”, zamiast leżenia na kocu „kocing”. Zamiast plażowania – "kultowy" już – smażing i plażing. Dodam tylko, że pisząc ten tekst uprawiam kawing. Piszing ten tekst, miałem powiedzieć.
To, co mnie śmieszy, to fakt, że często "ingują" osoby, które marnie mówią po angielsku. Albo ludzie w ogóle nie posługujący się tym językiem. Spora część z nich pewnie nawet nie wie, skąd się owe "ingowanie" bierze.
Nie przeczę, że język w naturalny sposób musi się rozwijać. Jednak czasami przez zwykłe nadużycie, jak w przypadku ostatniego ingowania, polski się psuje. Żeby osoby, które nadingują zrozumiały napiszę, że dochodzi do psujingu. Fajnie, jest przez moment się z tego pośmiać, ale trzeba znać umiar. A niektórzy robią to do przesady. Wystarczy zerknąć na niektóre profile na Twitterze czy Facebooku.
Nie nalegam, by wprowadzać policję językową, czy też wskrzeszać Reja. To mijałoby się z celem, bo nie można być nadgorliwym. Jednak dobrze byłoby czasami starać się dbać o naszą mowę. Piszę to z pozycji osoby dwujęzycznej, której jakby podwójnie ciężko nie wprowadzać do swojego słownictwa angielskich słów. Jednak jakoś daję radę. Zatem jeżeli ja mogę, to i inni też mogą. Przestańmy się ingować i anglicyzować!