
Od tamtego momentu minęło niemal dokładnie 18 lat, a ja pamiętam jakby to było dziś – mała, wypełniona po brzegi, telewizyjna salka w ośrodku wypoczynkowym na Mazurach, a w niej od początku meczu wielkie emocje i huśtawka nastrojów. Od wielkiego niepokoju gdy Szwedzi strzelili bramkę na 1-0, przez wielką radość, gdy kwadrans przed końcem efektownym szczupakiem z 11 metrów wyrównał najniższy na boisku Leszek Pisz, aż po wielką euforię po bramce zdobytej przez Jacka Bednarza w ostatniej minucie meczu. Tego dnia wszystko było wielkie. Tak jak wielka była Legia. Legia, którą dwa dni później, los skazał na grupowe pojedynki z mistrzami Anglii, Rosji i Norwegii. Na pierwszy ogień poszedł ten ostatni. 13 września 1995 roku do Warszawy przyjechał Rosenborg Trondheim. Ten mecz i kolejne dwa spotkania Legii w Lidze Mistrzów oglądałem już z trybun stadionu przy Łazienkowskiej.
Początek meczu zaplanowano na 20.30 jednak w połowie lat 90. na polskich stadionach nikt nie słyszał o czymś takim jak numerowane miejsca. Na wszystkich trybunach obowiązywała więc zasada: kto pierwszy ten lepszy. A zresztą... nawet gdyby nie obowiązywała pewnie i tak przyjechalibyśmy z ojcem (tak, od zawszę chodzę na mecze z tatą) dwie i pół godziny przed pierwszym gwizdkiem. Byle być na miejscu jak najwcześniej, poczuć atmosferę wielkiej europejskiej piłki, wielkiego futbolowego święta…Do końca życia będę pamiętał chwilę, gdy pierwszy raz usłyszałem na żywo hymn Ligi Mistrzów. Nie ma co ukrywać - najzwyczajniej w świecie się wzruszyłem! Jestem zresztą przekonany, że podobne emocje targały większością ze zgromadzonych na stadionie 15 tysięcy osób.
To dopiero było wydarzenie! 17 października, 10 dni po moich 15 urodzinach, do Warszawy przyjechał mistrz Anglii, Blackburn Rovers! Zainteresowanie meczem było ogromne. W kasach zabrakło biletów, jednak my byliśmy w gronie szczęśliwców, którym się udało. Po dobrych kilku godzinach stania w kolejce zdobyliśmy drogocenne wejściówki! Musieliśmy co prawda przesiąść się z ulubionej Trybuny Krytej Górnej na Trybunę Krytą Dolną, ale byliśmy na meczu! Meczu, podczas którego sam Alan Shearer nie miał najmniejszych szans z naszymi obrońcami. Meczu, w którym świetnie zagrał Marek Jóźwiak. Meczu, podczas którego Cezary Kucharski zdecydował się na szalony rajd lewym skrzydłem zakończony precyzyjnym dośrodkowaniem na głowę Jerzego Podbrożnego. Gol! 1-0, niemożliwe stało się faktem. Legia lepsza od mistrza Anglii! Niesamowite.
Tego meczu nie da się wspominać ciepło – 6 grudnia 1995 roku o 20.30 temperatura spadła do bodajże -20 stopni Celsjusza. Na stadionie byliśmy oczywiście dwie godziny przed pierwszym gwizdkiem, ale nie mogło być inaczej – Legia grała mecz decydujący o awansie do następnej rundy. Tego dnia zimno było nie tylko nam. Do dziś pamiętam piłkarzy Spartaka biegających po boisku w czerwonych czapeczkach i Jerzego Podbrożnego, który grał w opasce i nie trafił do pustej bramki mniej więcej z odległości metra! Jego wyczyn powtórzył zresztą chwile później Cezary Kucharski.
Jak wiadomo w ćwierćfinale nie było już tak różowo. Pierwszy mecz z greckim Panathinaikosem rozegrany na naszym stadionie, na boisku, które bardziej przypominało zamarznięte kartoflisko zakończył się remisem 0-0 jednak w rewanżu Grecy nie pozostawili nam złudzeń. Łatwe 3-0 zakończyło piękną przygodę Legii w Lidze Mistrzów.
- denominacja złotego
- koniec prezydentury Lecha Wałęsy
- otwarcie pierwszej linii warszawskiego metra
- powstanie portalu internetowego Yahoo!
- premiera filmu "Braveheart - Waleczne serce"
18 lat poza Ligą Mistrzów to dużo, zdecydowanie zbyt dużo! Oby już niedługo było nam dane znowu przeżywać na stadionie takie wzruszenia i radości, a jak będzie trzeba to i mrozy, jak w 1995 roku! Do boju!