Student z Lublina postanowił napisać list do redakcji "Gazety Wyborczej". W pełnym goryczy i zażenowania mailu, żali się, że podczas obrony pracy dyplomowej, członkowie komisji egzaminacyjnej... zadawali mu pytania. Co się stało ze studentami? - pytają dziennikarze. Z kolei mi zastanawiamy się, czy może obrona pracy dyplomowej nie powinna być tylko formalnością i zakończeniem pięciu żmudnych lat studiów.
O tym, że na uczelniach źle się dzieje, media piszą od lat. Niemal co roku, we wrześniu i październiku, na pierwsze strony gazet powraca temat jakości polskich studiów i podejścia do nauki polskich studentów. Ostatnią głośną burzę o studiach wywołał w ubiegłym roku prezes PZU Andrzej Klesyk. Stwierdził, że uczelnie są „fabrykami bezrobotnych”.
Studenci nie myślą samodzielnie
Tłumaczył, że absolwentów szkół wyższych pracodawcy muszą uczyć zawodu od zera, nawet tych po studiach kierunkowych - od recepcjonistów po menedżerów.
Wielu pracodawców podpisało się wkrótce pod jego słowami.
To ma być formalność Po jego wypowiedzi zawrzało. Rektorzy uczelni zapewniali, że wszystko się zmieni. Na zapewnieniach jednak poprzestaliśmy, czego przykładem jest lubelski student.
Co napisał w liście do redakcji Gazety? „Na uczelniach wyższych w Polsce obrona jest jedynie czystą formalnością, np. stosuje się jedno pytanie od promotora oraz 2 losowane z bazy pytań (około 100-150), w innych uczelniach trzeba jedynie opowiedzieć o przygotowanej pracy. Natomiast na polibudzie: Nie dość, że trzeba opowiedzieć o pracy, to jest się dodatkowo o nią szczegółowo dopytywanym (podczas gdy wcześniej była ona już sprawdzona i przez promotora, i przez recenzentów), a potem losuje się jeszcze aż 3 pytania z bazy ponad 100 pytań”.
Czy rzeczywiście chodzi tylko o formalność? Czy studentowi, który przez dwa lata studiów magisterskich i wcześniej trzech licencjackich, należy się obrona dyplomu bez szczególnej walki?
Student oburzony czy świadomy praw?
Zdaniem dr Artura Czesaka polonisty z Uniwersytetu Jagiellońskiego, sprawa studenta z Lublina nie jest tak śmieszna jak przedstawiają ją w internecie. – Najprawdopodobniej to, czego student doświadczył na obronie, było dalekie od tego jak tę obronę zapowiadano mu wcześniej. Nie ma bowiem ustalonej zasady zdawania obron – mówi.
Na części wydziałów jest to formalność, gdzie indziej trudny egzamin. – Gdy wczyta się w list tego studenta okazuje się, że nie chodzi mu o pretensje do pytań, tylko o to, że zasady zdawania tego egzaminu nie są jasne – zastanawia się dr Czesak. Rzeczywiście, jak się okazuje uczelnie nie mają sprecyzowanych konkretnych zasad obrony prac dyplomowych.
Tu ciężko, tam łatwo
Karol z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, wspomina, że jego obrona była kurtuazyjnym spotkaniem. – Kupiłem wykładowcom kwiaty. Wszedłem na salę, gdzie siedziała komisja, przywitałem się i od razu wyszedłem z piątką. Nie miałem żadnego pytania. Ale może to dlatego, że miałem dobrą pracę? – dedukuje.
Są też oczywiście obrony znacznie trudniejsze. Nierzadko zdarza się, że na Akademii Sztuk Pięknych obrony odbywają się przy gremium całego roku a nawet całej społeczności akademickiej. – To była rzeczywiście ciężka sprawa z tą obroną. Pełna sala studentów i komisja, która drążyła i dopytywała. Ale jestem z siebie dumna. To rzeczywiście można nazwać obroną, a nie jakimś kolejnym egzaminem – wspomina Weronika swoją obronę na ASP w Krakowie.
A historie można mnożyć. Michał wspomina, że na obronie licencjackiej znał trzy pytania na kilka tygodni przed egzaminem. Natomiast na magisterce usłyszał, żeby "się nie stresować, damy panu trzy krótkie pytanka, chwilę sobie porozmawiamy". Jego imiennik wspomina z kolei historię z Politechniki, gdzie uznaje się, że jeśli ktoś dotarł do obrony, to jest to tylko formalność i nie ma potrzeby narzucać studentowi ostatniego egzaminu.
Będzie jeden system?
Uczelnie starają się usystematyzować zasady podchodzenia do obrony pracy dyplomowych. Maciej Myśliwiec, doktorant z Wydziału Humanistycznego Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie wyjaśnia, że obrona pracy dyplomowej, to tylko jeden z czynników zaliczenia studiów. – Czytając list studenta z Lublina można przypuszczać, że ma żal do wykładów o pytania. W końcu długo pracował nad tekstem swojej magisterki i wydaje mu się, że ocena z tego zwyczajnie mu się należy. Tymczasem egzamin kończący studia ma dotyczyć całego okresu studiów – wyjaśnia.
To ostatni poważny egzamin
Na AGH podjęto próbę rozwiązania tej sprawy, ale na razie tylko na poziomie pracy licencjackiej. – Studenci obowiązkowo zdają egzamin, który dopiero później dopuszcza ich do obrony. Egzamin odbywa się przed tą samą komisją i wszyscy mają ten sam zestaw pytań. To praktyka, która ma za zadanie ograniczyć głosy studentów o nierównym traktowaniu. Niektórzy myślą, że nie obronili pracy nie dlatego, że nie posiadali wiedzy, tylko dlatego, że mieli „trudniejszy zestaw pytań”, albo „gorszą komisję” – opowiada Myśliwiec.
Zdaniem Karola ujednolicenie zasad obron prac dyplomowych wyszłoby z pożytkiem dla studentów i dla egzaminatorów. – Ja wolałbym, żeby to był ostatni poważny egzamin, a nie kurtuazja – zdradza.
Roszczeniowe podejście
Z czego wynika, że część studentów do egzaminów podchodzi jak do formalności? Prof. Tadeusz Gadacz, dyrektor Instytutu Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Pedagogicznego mówi, że studenci traktują uniwersytet jak pasaż. – Przez niego się przechodzi, ale w nim się nie zostaje. Powinniśmy to zmienić – opowiada prof. Gadacz.
Doktorant Maciej Myśliwiec zauważa, że studenci mają coraz częściej roszczeniowe podejście. – Może im się wydawać, że coś im się należy. Tymczasem powinniśmy traktować uczelnie nie tylko jako urząd w którym przychodzimy jak petenci, ale też jako przestrzeń na której nam zależy. Dr Artur Czesak sądzi natomiast, że studenci powinni się upominać o swoje prawa, a zasady panujące na uczelni powinny być jasne.
W szkołach nikt ich nie uczy selekcjonowania informacji, analizowania ani weryfikowania. Mają dostęp przez internet do najnowszej wiedzy, ale nie potrafią jej wykorzystać. Brakuje im umiejętności społecznych, nie potrafią pracować w grupie, źle się komunikują. Pracodawcy jakoś się ratują. Na stanowisku speca od finansów zatrudniają np. biologa albo fizyka, a dyrektorem ds. eksportu zostaje niedoszła lekarka. Szukamy myślących samodzielnie, uczciwych i odważnych. Polska szkoła takich nie wypuszcza.