Czy festyny i pikniki są w stanie przekonać Polaków, by ograniczyli używanie [url=https://bitly.com/shorten/]samochodów[/url]?
Czy festyny i pikniki są w stanie przekonać Polaków, by ograniczyli używanie [url=https://bitly.com/shorten/]samochodów[/url]? Fot. Shutterstock.com

22 września w całym kraju kolejny już raz świętowany będzie Dzień Bez Samochodu. Pikniki, pokazy, dni otwarte i darmowe bilety mają zachęcić Polaków do przesiadania się z aut do środków komunikacji miejskiej. Tymczasem statystyki wskazują, że liczba samochodów w Polsce wciąż rośnie, a duże miasta są nimi nasycone bardziej niż Paryż, Londyn czy Monachium. Skąd polskie przywiązanie do czterech kółek?

REKLAMA
– Mam dwadzieścia dwa lata i ciągle nie mam prawa jazdy, lecz dzięki temu jeżdżę autobusami, tramwajami, ukochanym metrem, bo nie stać mnie na taxi – rapował przed laty Bartek “Fisz” Waglewski w utworze “Bla, bla, bla”. Dodawał też, że takie podróże mogą być czystą przyjemnością, choćby dlatego, że można posłuchać, o czym rozmawiają ludzie.
Liczni entuzjaści komunikacji miejskiej, którzy z okazji Europejskiego Tygodnia Zrównoważonego Transportu i Dnia Bez Samochodu zachęcają Polaków do porzucenia, choć na chwilę, ich ukochanych czterech kółek, podają jeszcze inne argumenty: ekologia, zdrowie, oszczędność. A wszystko opakowane w bardzo atrakcyjną formę.
Za i przeciw
Z okazji obchodzonego 22 września święta już od piątku w miastach całej Polski odbywać się będą liczne imprezy. We Wrocławiu chętni dostaną szansę poprowadzenia pod okiem instruktora tramwaju i zwiedzania zajezdni. W Szczecinie piątek świętuje się jako “Park(ing) Day”, podczas którego miejsca parkingowe mają się zmienić w parki. W stolicy zaś odbędą się gry, rodzinne konkursy oraz pokazy zabytkowego taboru.
W wielu miejscach w Polsce w tych dniach będzie też można za darmo jeździć komunikacją miejską. Czy jednak takie jednorazowe inicjatywy są w stanie kogokolwiek przekonać do zmiany zdania w sprawie codziennego używania samochodu?
– Gdyby w Warszawie była dobra sieć metra, to pewnie bym z niego korzystała. Ale dziś musiałabym jeździć przede wszystkim autobusami, które nie wszędzie dojeżdżają albo po prostu rzadko jeżdżą, np. raz na 20 minut. Metro w innych miastach jeździ co 3-7 minut – ocenia Beata, mieszkanka Warszawy. W rozmowie z naTemat tłumaczy, że autobusowe przesiadki kosztują ja bardzo dużo czasu, więc woli korzystać z samochodu. – Jeśli komunikacją miejską z Wilanowa do Żoliborza jedzie się ponad godzinę, a z Dolnego Mokotowa na Górny nie mogę dojechać jednym autobusem, to o czym my rozmawiamy? – pyta retorycznie.
Zupełnie inaczej o warszawskim transporcie publicznym wypowiadała się w rozmowie z Krzysztofem Majakiem Dorota Wellman, która przekonywała o licznych zaletach podróży autobusami i tramwajami. – Mieszkam pod Warszawą i dojeżdżam do pracy pociągiem. Bardzo lubię bezkolizyjne środki transportu, szczególnie metro i tramwaj, są po prostu najszybsze – mówiła prowadząca "Dzień dobry TVN". Wtórował jej też Tomasz Kammel.
Tomasz Kammel

Nie jestem politykiem, ani oligarchą. Od moich decyzji nie zależą losy ani kraju, ani społeczeństwa. Nie potrzebuje ochrony. Nie ma więc powodu, żeby nie korzystać z komunikacji miejskiej jak tylko się da. CZYTAJ WIĘCEJ


Wciąż kochamy auta
Powyższe opinie to tylko pojedyncze głosy konkretnych osób. A jak sprawa wygląda z lotu ptaka? Czy Polacy są skłonni przesiąść się z aut na rowery lub do autobusów? Do odpowiedzi na to pytanie mogą przybliżyć nas dane dotyczące liczby zarejestrowanych w Polsce samochodów. Cytuje je “Gazeta Wyborcza”, w której przeczytać możemy, że o ile w 2003 w Polsce było 11,2 mln aut, to w roku 2012 liczba ta zbliżała się do 19 mln. Także w ujęciu per capita nastąpił ogromny wzrost: udało się nam już nawet przeskoczyć unijną średnią.
– W Polsce poziom motoryzacji dobija już do poziomu Niemiec i Francji – mówi dr Michał Beim, ekspert ds. transportu z Instytutu Sobieskiego. Zauważa jednak, że zagęszczenie aut w naszym kraju jest bardzo nierównomierne: w dużych miastach jest ich bardzo dużo, a na prowincji – niewiele. Dr Beim dodaje, że pod względem “zmotoryzowania” naszych miast znacznie bliżej niż do zachodnich stolic, jest nam do metropolii greckich, portugalskich czy hiszpańskich.
dr Michał Beim
ekspert ds. transportu z Instytutu Sobieskiego

To zupełnie odwrotnie, niż w Europie Zachodniej, gdzie w miastach ludzie przerzucają się na inne środki komunikacji, a na wsi samochód jest podstawowym środkiem transportu. W Poznaniu i Warszawie na 1000 mieszkańców przypada ponad 500 aut. W Paryżu, Londynie czy Monachium te liczby kształtują się na poziomie 350-420 na 1000 mieszkańców.


W zgodzie z opinią eksperta Instytutu Sobieskiego zdają się być wynik badań agencji PMR. Wynika z nich, że wśród osób pracujących w miejscowości zamieszkania, do pracy autem jedzie aż 45 proc. osób. Komunikację miejską wybiera zaś 28 proc. Jeszcze większa przewaga auta rysuje się w grupie osób dojeżdżających do pracy w innej miejscowości.
Auto symbolem statusu, czy koniecznością?
Wśród wytłumaczeń tego, jak bardzo Polacy są przywiązani do swoich samochodów, od lat pojawia się teoria kulturowych uwarunkowań. W naszym kraju auto wciąż wydaje się wielu osobom podstawowym symbolem statusu, a np. rower uznawany jest za pojazd "niepoważny".

Im lepszy samochód, tym bardziej jego właścicielowi rośnie ego. Mam wrażenie, że widać to zwłaszcza po niektórych kierowcach Mercedesów, BMW czy sportowych Subaru. CZYTAJ WIĘCEJ


Tę opinię potwierdza dr Beim, przywołując przykład wzięty z popkultury: – Porównajmy choćby “Magdę M.” z “Seksem w wielkim mieście”. O ile w tym drugim serialu bohaterki nawet do najbardziej eleganckich sklepów idą pieszo lub jadą metrem, o tyle w polskich produkcjach nawet do Lidla trzeba podjechać samochodem – śmieje się dr Beim.
Z drugiej strony nie można też zapominać o tym, że w Polsce bardzo często transport publiczny pozostawia wiele do życzenia. Dla wielu osób samochód pozostaje wygodniejszą, a czasem jedyną możliwością dotarcia do pracy czy na uczelnię. Dotyczy to zwłaszcza lokalnego transportu na wsi i w mniejszych miejscowościach, który w ostatnich latach jest przez władze zaniedbywany, a nawet – z premedytacją “zwijany”.
Piotr Kazimierowski z magazynu “Transport i komunikacja” mówił z goryczą w rozmowie z naTemat, że władze zupełnie ignorują np. kwestię dojazdów pociągami do dużych aglomeracji. I jeśli to się nie zmieni, to żadne pikniki i festiwale ani ekologiczne argumenty nie przekonają Polaków, by ograniczyli korzystanie z samochodów.