
Reklama.
Założenie, że płacę, więc mam prawo wymagać to podstawa świadomości konsumenckiej. W coraz bardziej konsumpcyjnym świecie wdziera się ona jednak na obszary, którymi dotąd kierowały zupełnie inne zasady. Tak jest na uczelniach, gdzie specyficzna świadomość konsumencka części studentów wprawia w nie lada konsternację wykładowców, a nawet innych studentów. Na kilka dni przed rozpoczęciem nowego roku akademickiego wszyscy żyją wciąż historią z Politechniki Lubelskiej, której student postanowił poskarżyć się mediom, bo był zdziwiony, iż na obronie pracy zadano mu pytania.
Pół Polski zastanawiało się, o co mu chodzi? Przecież to studia wyższe! Studia, studiami, ale gdy nie wiadomo o co chodzi, to na pewno w grę wchodzą pieniądze. I tak jest też w tym przypadku. Im więcej o kuriozalnych pretensjach studenta zaczęło się mówić, tym więcej zaczęło pojawiać się głosów, że skoro uczelnie dostają subwencję od każdego studenta, to powinny każdego z nich szanować jak najlepszego klienta. Czyli dawać taryfę ulgową, bo student jest dziś zbyt cenny.
Zaliczają, bo boją się bankructwa
– Coś się dzieje z nami niedobrego – mówi mi Paweł, student ostatniego roku prawa na Uniwersytecie Gdańskim. – Kuriozalne robi się to, że ludzie wierzą, iż skoro uczelnie dostają na każdego z nas państwowe pieniądze, to w takim razie wykładowcy nie mogą sobie pozwolić na wysokie wymagania, bo uczelnia zbankrutuje. Znajomy, który pracuje na uczelni usłyszał podczas letniej sesji właśnie taką pretensję. Dziewczyna trzeci raz przyszła zaliczać przedmiot, trzeci raz nic nie umiała, ale zwymyślała ćwiczeniowca, że przez takiego jak on, uniwerek zbankrutuje. Swoje pretensje uzasadniała dodatkowo tym, że ona płaci za trzyletnie studia uzupełniające – opowiada.
– Coś się dzieje z nami niedobrego – mówi mi Paweł, student ostatniego roku prawa na Uniwersytecie Gdańskim. – Kuriozalne robi się to, że ludzie wierzą, iż skoro uczelnie dostają na każdego z nas państwowe pieniądze, to w takim razie wykładowcy nie mogą sobie pozwolić na wysokie wymagania, bo uczelnia zbankrutuje. Znajomy, który pracuje na uczelni usłyszał podczas letniej sesji właśnie taką pretensję. Dziewczyna trzeci raz przyszła zaliczać przedmiot, trzeci raz nic nie umiała, ale zwymyślała ćwiczeniowca, że przez takiego jak on, uniwerek zbankrutuje. Swoje pretensje uzasadniała dodatkowo tym, że ona płaci za trzyletnie studia uzupełniające – opowiada.
Student twierdzi, że takie myślenie charakteryzuje szczególnie najmłodsze roczniki. – To ludzie, którzy myślą tak, jak kiedyś ci z uczelni prywatnych – przekonuje. A co myślą sobie studenci, którzy słono płacą za każdy semestr? – Nasza szkoła ma już prawie dwudziestoletnią historię. Pracuję tu od początku i nie pamiętam już ile było w dziekanacie kłótni o to, że ktoś zapłacił kilka tysięcy, a jednak nie zaliczył – słyszę na jednej z renomowanych prywatnych uczelni w Gdańsku.
Jednak pracownica dziekanatu przyznaje, że tajemnicą poliszynela jest, iż kilka lat temu rektor dał do zrozumienia, że trzeba nieco odpuścić. – Słynęliśmy ze świetnie przygotowanych absolwentów, ale też z tego, że u nas można ze studiów wylecieć. Młodzi wybierali więc inne uczelnie, o których mówiono, że wystarczy płacić w terminie, a trója gwarantowana – tłumaczy moja rozmówczyni.
Studenci mają dość... studentów
Edukacja to potężny rynek, więc studenci uczą się na nim twardo grać. – I państwo nie reaguje? To po cholerę to wszystko?! – bulwersuje się Marta, świeżo upieczona absolwentka ekonomii na Uniwersytecie Jagiellońskim. – Gdy słyszę, że nowe roczniki żądają, by cenić samą ich obecność na uniwersytecie i że wykładowcy zaczynają na to przystawać, to czuję się zwyczajnie oszukana. Po co mi były te zarwane noce, nerwy przy warunkach – pyta zbulwersowana.
Edukacja to potężny rynek, więc studenci uczą się na nim twardo grać. – I państwo nie reaguje? To po cholerę to wszystko?! – bulwersuje się Marta, świeżo upieczona absolwentka ekonomii na Uniwersytecie Jagiellońskim. – Gdy słyszę, że nowe roczniki żądają, by cenić samą ich obecność na uniwersytecie i że wykładowcy zaczynają na to przystawać, to czuję się zwyczajnie oszukana. Po co mi były te zarwane noce, nerwy przy warunkach – pyta zbulwersowana.
I tłumaczy, dlaczego studenci, którzy chcą się uczyć i do nauki podchodzą poważnie powinni stanowczo reagować na kuriozalne żądania swoich kolegów. – Przecież kiedyś taki bumelant, który wymusił ocenę przyjdzie z takim samym dyplomem jak mój i może zabierze mi pracę – mówi Marta.
Trochę inaczej widzą to jednak ci, którzy muszą ciężko pracować, by na studia zarobić. – Wiesz... Pracujesz cały tydzień po dwanaście godzin, by między innymi bulić za studia. Na dobrej uczelni to nie są przecież małe pieniądze. Oczekujesz więc, że coś za nie dostaniesz. To chyba jest jednak dość normalne? – pyta Adam, student III roku na popularnej ostatnimi czasy prywatnej uczelni w Gdyni.
Dyplom jak z bazaru
Zdaniem dr. hab. Michała Gajlewicza z Instytutu Dziennikarstwa UW, w tego typu oczekiwaniach nie ma niestety nic normalnego. – Są ludzie, którzy nigdy nie powinni studiować. Bo jeśli im się da taką możliwość, to osiągną tylko poziom, który inni mają po szkole średniej – przekonuje doświadczony wykładowca. Zdaniem dr. Gajlewicza, to właśnie oni powinni zdać sobie z tego sprawę i przy okazji oszczędzić swoje pieniądze i nerwy innych. – Bo to, że płacę nie oznacza, iż na pewno dostanę produkt w postaci dyplomu. Uczelnie działają na innej zasadzie. Tu produktem jest wyedukowany człowiek. Między piekarzem a uczelnią jest bowiem znacząca różnica – dodaje.
Zdaniem dr. hab. Michała Gajlewicza z Instytutu Dziennikarstwa UW, w tego typu oczekiwaniach nie ma niestety nic normalnego. – Są ludzie, którzy nigdy nie powinni studiować. Bo jeśli im się da taką możliwość, to osiągną tylko poziom, który inni mają po szkole średniej – przekonuje doświadczony wykładowca. Zdaniem dr. Gajlewicza, to właśnie oni powinni zdać sobie z tego sprawę i przy okazji oszczędzić swoje pieniądze i nerwy innych. – Bo to, że płacę nie oznacza, iż na pewno dostanę produkt w postaci dyplomu. Uczelnie działają na innej zasadzie. Tu produktem jest wyedukowany człowiek. Między piekarzem a uczelnią jest bowiem znacząca różnica – dodaje.
Dr Michał Gajlewicz tłumaczy jednak, że tego typu przeświadczenie wśród młodych wzięło się z irracjonalnej konkurencji między uczelniami. Najpierw prywatnymi, a w czasach niżu demograficznego także najbardziej renomowanymi uniwersytetami. – Odpuszczanie studentom w obawie przed problemami finansowymi przypomina sprzedawanie dyplomów na bazarze – mówi wprost.
I wspomina swój pobyt w Kanadzie, gdzie rektor jednej z tamtejszych uczelni tłumaczył mu na czym polegają płatne studia za oceanem. – Z dumą opowiadał mi, że studenci płacą wysokie czesne, ale na zaliczenie robią projekty, które muszą się na uczelni spodobać. Inaczej wylatują. I on o to tym opowiadał z nieukrywaną dumą, a nie ze strachem, że jak to się rozniesie to zabraknie chętnych. Bo na dobrych uczelniach płaci się za co innego niż się wszystkim dziś w Polsce wydaje - podsumowuje Gajlewicz.