Pogoń za sensacją w mediach przekroczyła kolejne granice? Wydaje się, że tak stało się podczas relacjonowania wczorajszego tragicznego wypadku na przejeździe kolejowym w Kozerkach. Okazuje się bowiem, że ratownik medyczny, który pierwszy pojawił się na miejscu wypadku zapamiętał wszystko zupełnie inaczej niż później relacjonowały to stacje informacyjne, a z nimi wiele portali.
Cała Polska od rana żyła wczorajszym tragicznym wypadkiem na przejeździe kolejowym w Kozerkach pod Grodziskiem Mazowieckim. Kobieta z dwójką córeczek wjechała tam pod pociąg na strzeżonym przejeździe, który powinien być zamknięty, a z wciąż niewyjaśnionych przyczyn zamknięty nie był. Matka wioząca dzieci do szkoły zmarła na miejscu, a jej córeczki trafił do szpitali w Warszawie. Obok wraku auta na miejscu wypadku szybko rozstawiły się kamery wszystkich najważniejszych stacji. TVN24 wysłał nawet swój słynny helikopter. Pod szpitalami, gdzie trafiły dziewczynki również pojawił się tłum z mikrofonami i obiektywami.
Choć szybko rodzina poszkodowanych poinformowała, że nie zamierza dzielić się ze światem swoim dramatem, informacje na temat wypadku pojawiały się w kolejnych mediach. Gdy tymczasem strażacy powoli sprzątali już wrak i na tory wracał normalny ruch, reporterzy w Kozerkach dzielili się z widzami kulisami akcji ratowniczej. Na przykład tym, jak ratownicy musieli rozcinać auto, by wydobyć z niego ofiary. Początkowo mówiło się także o śmierci matki i jednej z córek, co policja później zdementowała.
Czasem tragedię trzeba podkręcić...
Normalna robota w mediach, która często polega na gonieniu za sensacją? Wczoraj ta pogoń przekroczyła jednak kolejną granicę. Nikt, by jednak tego nie zauważył, gdyby akcji ratunkowej na miejscu nie prowadził ratownik medyczny z przeszłością w dziennikarstwie Aleksander Hepner. Ten, gdy po pracy zobaczył relacje z Kozerek uznał, że chyba był na miejscu innego wypadku.
Kuriozalne? Nic więc dziwnego, że Hepner dodaje dziś na Facebooku, że kolejny raz czuje zadowolenie, iż odszedł z dawnego zawodu. I zwraca uwagę, że pogoni za sensacją tym razem dali się ponieść nie tylko reporterzy, którzy co godzinę muszą zrobić dynamiczną relację z miejsca zdarzenia, ale nawet... rzecznik PKP. "Poważnie rozważam, czy dziś nie poinformować o masowych zwolnieniach w PKP. Albo chociaż o awarii jakiejś lokomotywy" - ironizuje ratownik.
ratownik medyczny, który prowadził akcję ratowniczą w Kozerkach
Mój zespół był dziś (a właściwie już wczoraj) jako pierwszy na miejscu wypadku na przejeździe kolejowym w Kozerkach. To my udzielaliśmy pomocy najpierw najciężej poszkodowanej matce, a później starszej dziewczynce. Teraz na spokojnie obejrzałem Fakty, Wiadomości, poczytałem portale informacyjne.
Dżizas! Większych bzdur dawno nie widziałem. Wycinanie kobiety z samochodu? Nic takiego nie miało miejsca. Dziecko było w śpiączce? Bzdura. A już PKP, które ustami rzecznika poinformowało o zgonie dziecka (dzięki Bogu dziewczynka żyje) a wydawcy bez potwierdzenia puścili to w eter to szczyt wszystkiego. CZYTAJ WIĘCEJ