Zygmunt Bauman wystąpił kilka dni temu w Sopocie podczas Europejskiego Forum Nowych Idei na panelu o kulturze zorganizowanym przez Totalizator Sportowy. Choć jego rolą miało być komentowanie tego co mówili inni uczestnicy panelu, to profesor tak naprawdę wygłosił wykład o kulturze, Europie i biznesie. Poniżej jego zapis tekstowy oraz wideo. Nie redagowaliśmy go, a jedynie spisaliśmy. Większość profesor wygłosił po angielsku, fragmenty po polsku.
Zacznę od pewnego wyznania. Pierwotnie, kiedy zaproszono mnie do udziału w tym panelu, nie byłem zbyt skłonny przyjąć tego zaproszenia. Zniechęcał mnie bowiem tytuł tego panelu a mianowicie „Czy kultura uratuje europejską gospodarkę?” Ponieważ ja sam głoszę coś zupełnie przeciwnego: w pojedynkę i w odosobnieniu, sama kultura nie jest w stanie ocalić czegokolwiek przed czymkolwiek i nie służy żadnemu celowi, bo jest celem sama w sobie. Freud już dawno zauważył, i trzeba mu przyznać absolutną rację, że „kultura nie służy żadnemu celowi, ale żadna cywilizacja nie może się bez niej obyć.” Przed nim Kant zdefiniował nawet doświadczenie kulturalne, doświadczenie artystyczne jako akt bezinteresowności. Kultura to tylko mała część, jakiś element ludzkiej egzystencji w świecie, który stanowi też o różnicy pomiędzy światem zwierząt a światem ludzi.
Zygmunt Bauman: Wykład o kulturze - Wideo
Poza tym, kultura sama w sobie jest niepokorna, nieprzewidywalna i z tego względu uprzednie wyznaczanie jakichkolwiek celów kulturze, zestawu pożądanych cech, zadań, jakie kultura miałaby pełnić w społeczeństwie jest zupełnie bezużyteczne i nie daje żadnych pozytywnych wyników.
To nie pierwszy raz, kiedy pojawia się pytanie o przydatność i użyteczność kultury w szerszym niż ona sama kontekście: w kontekście podporządkowanym innej logice, innym zasadom rozwoju i powielania. Przecież wszystkie reżimy totalitarne, jak powszechnie wiadomo, usiłowały podporządkować kulturę innym, określonym przez siebie celom. I tym celem nie było tworzenie kultury dla kultury, ale np. zapewnienie trwania danego systemu. Współcześni mecenasowie kultury, mam tu na myśli przede wszystkim rynek konsumencki, są zaś zainteresowani tym, aby kultura przynosiła finansowy zysk. Prawda? To przecież właśnie robią rynek i konsumenci, czyż nie? Wszyscy spodziewamy się, że rynek i konsumenci właśnie tego oczekują, zysku, prawda?
Ale wracając do tematu i nawiązując do tego, co powiedziałem wcześniej, takie próby osiągnięcia stanu, w którym kultura wspiera wyznaczone wcześniej cele są skazane na porażkę. Po pierwsze prowadzą bowiem do sytuacji, w której to kultura potrzebuje ratunku. Trzeba ją ratować przed systemem. Kultura nie może przetrwać i rozwijać się według narzuconych reguł ze względu na jej naturę i cechy inherentne, którymi są tworzenie alternatywy dla zastanego porządku rzeczy, otwieranie perspektyw, poszerzanie horyzontów, po prostu przekraczanie, wychodzenie poza otaczającą nas rzeczywistość i obowiązujące status quo. I tutaj taka ogólna uwaga, o której można podyskutować a nawet powinno się szerzej omówić: że dzisiaj, po zmianach, jakie zaszły ostatnio w świecie, w którym mieszkamy - kultura postawiona jest w sytuacji, w której musi starać się przypodobać potencjalnym mecenasom.
W jaki sposób sztuka czyniła się atrakcyjną dla reżimów totalitarnych? Cóż, poprzez głoszenie glorii i chwały danego reżimu i próbę przekonania ludzi do życia w nim i i popierania go. Jak ma się to do współczesnego sponsorowania kultury? A no tak, że odpowiada to bezpośrednio sytuacji, w której sponsorowanie i wspieranie kultury przekłada się bezpośrednio na ogromny zysk wizerunkowy i pieniężny dla instytucji, które tę kulturę sponsorują. Tak wygląda nasza rzeczywistość. Tak to obecnie funkcjonuje. Kultura jest uzależniona od takiego stanu rzeczy. Czego jednak nie bierzemy pod uwagę to, że powinniśmy tworzyć okoliczności, które pozwoliłyby kulturze rozwijać się według właściwych jej zasad, spontanicznie, pod działaniem bodźców, jakie sama sobie wybierze, według tylko jej znanych i – powtarzam – nieprzewidywalnych zamiarów i ścieżek.
A skoro na tej konferencji staramy się ująć tę kwestię w szerszym, europejskim kontekście a konferencja dotyczy zachowania pozycji Europy, kultura może odegrać ogromną rolę – trochę wbrew temu, co przed chwilą mówiłem – ogromną rolę przy ratowaniu Europy a raczej pomóc zachować pozycję Europy na świecie. Ale w odpowiedzi na pytanie, czy Europa zachowa swoją pozycję w szybko zmieniającym się, globalizującym się, wieloaspektowym świecie, gdzie interesy są rozproszone należy powiedzieć jasno: jeśli tak, to nie odbędzie się to w znany nam, utarty i „tradycyjny” sposób z wykorzystaniem wojsk i broni, czy poprzez gospodarczą dominację. Nie w momencie, gdy wokół raz po raz wyrastają Europie potężni konkurenci. W tych okolicznościach to mało prawdopodobne, aby Europa raz na zawsze zapewniła sobie wysoką pozycję i przewagę gospodarczą i ekonomiczną.
Jednak wyjątkowym i bezcennym wianem, jakie Europa może wnieść do globalizującego się świata w tej sytuacji jest ni mniej, ni więcej tylko europejska kultura. Kultura, która rozwinęła się i nadal rozwija w warunkach, które Hans Gadamer bardzo zwięźle opisuje jako „codzienne życie z obcymi”. Ci obcy, to sąsiedzi mieszkający z tobą drzwi w drzwi. Europa, jak i inne kontynenty, to śmietnik, wysypisko nękane problemami, które narodziły się w kontekście globalnym. A jednocześnie, jest to niezwykłe laboratorium, w którym wymyśla się, opracowuje i testuje w praktyce sposoby na recykling i ponowne wykorzystanie tych, nazwijmy to, odpadków z procesów globalizacyjnych. Kultura jest tak naprawdę o tym, co skomplikowane między ludźmi, o dialogu, o rozbieżności zdań, ale też o wzajemnym zrozumieniu i porozumieniu. To są cechy opisujące pewien sposób życia i one są absolutnie konieczne, niewyobrażalnie ważne, ważniejsze niż cokolwiek innego zarówno dla przyszłości Europy, jak i świata w ogóle. Europa ma szerokie doświadczenie w tworzeniu właśnie takich postaw i jeśli ... jeśli, dajmy na to, Unia Europejska, ten najważniejszy, największy sponsor i mecenas i jego odpowiednie organy uznają to i dostosują swoje podejście tak, aby rozwijać właśnie te aspekty kultury, jeśli postawią właśnie na wzajemne zrozumienie, na wiedzę o sobie nawzajem, na opracowanie modus co-vivendi, modelu współżycia z obcymi i to takiego, na którym wszyscy korzystają nie wbrew temu, co ich dzieli, ale właśnie dzięki istniejącym między nimi różnicom w tradycji, kulturze i zachowaniu, wtedy Europa może przyczynić się do istotnej zmiany w sposobie i kierunku, w jakim zdaje się podążać współczesny świat.
Wspomniał Pan, że był Pan we Wrocławiu na Europejskim Kongresie Kultury zorganizowanym przez polskie Ministerstwo Kultury, gdzie przedstawiłem utopijny co prawda, ale pomysł na to, co mogłaby zrobić Unia Europejska, przywołałem przykład największego i najsilniejszego w historii imperium, które przetrwało 600 lat, Imperium Rzymskiego. Imperium Rzymskie przetrwało tak długo między innymi dzięki bardzo mądrej, spójnej strategii, która pozostawała niezmienna, bez wzgledu na to, jaki cesarz był akurat przy władzy. Chodzi mi tutaj o strategię, która stanowiła o tym, że po podboju i przyłączeniu do Cesarstwa nowego terytorium, jego mieszkańcom nadawane było obywatelstwo Cesarstwa a bogowie, jakim ci mieszkańcy oddawali cześć byli włączani w rzymski Panteon. W ten sposób, podbite narody nie czuły się wcale zgnębione i pokonane, ale miały wręcz poczucie dokonania pewnego postępu, poczucie uzyskania nowego, wyższego statusu, poczucie włączenia w ówczesny establishment poprzez dostęp do najwyższych wówczas stanowisk. Pewnym wyrazem tej strategii była słynna biblioteka aleksandryjska, czyli biblioteka, w której gromadzono osiągnięcia i dzieła każdej nacji, każdego narodu zamieszkującego terytorium Cesarstwa Rzymskiego.
My nie robimy tego, co Rzymianie. Nawet najbardziej uzdolnieni językowo spośród nas, którzy czytają literaturę mogą co najwyżej zaznajomić się z tradycją literacką trzech, czterech narodów, nie więcej. Gdy tymczasem UE liczy już ponad dwadzieścia, dwadzieścia osiem krajów członków. A będzie ich więcej. Większość dołączających do UE krajów posługuje się więcej niż jednym językiem a tym samym już i tak ogromna liczba języków UE jeszcze wzrośnie. Już teraz nie potrafię podać ich liczby, musi ich już być kilkadziesiąt a więc kulturowe dziedzictwo Europy zapisane jest w kilkudziesięciu językach. Nie znamy się więc nawzajem. Ja nie potrafię czytać po węgiersku. I jest mi z tego powodu niezwykle przykro, bo zdaję sobię sprawę z tego, jak doskonała jest węgierska literatura. A gdzie miejsce, w którym możnaby było złożyć wszystkie te rzeczy? Gdybyśmy stworzyli coś na kształt biblioteki aleksandryjskiej, coś w podobnej formie przekazując na ten projekt jakąś część funduszy europejskich, gdybyśmy te fundusze wykorzystali na coś jeszcze niż dopłaty rolnicze, wykorzystali też na finansowanie kultury, na dzielenie się wspólnym dziedzictwem kulturowym, to byłby to niezwykle ważny krok ku wspólnej przyszłości, którą wszystkim tutaj siedzącym i ludziom tam, na zewnątrz przyjdzie ze sobą dzielić.
Odpowiedź, jakiej mogę Panu udzielić na to niezwykle celne pytanie jest taka, że – no cóż – ani kultura nie jest częścią gospodarki, ani gospodarka nie jest częścią kultury. Zarówno kultura, jak i gospodarka są pewnymi aspektami ludzkiej obecności w świecie, aspektami, które rządzą się różnymi zbiorami zasad, które są do pewnego stopnia kierowane a do pewnego samodzielne w wytyczaniu kierunków własnego rozwoju, są samonapędzające się i samozarządzające. Na wielu, wielu płaszczyznach pozostają jednak w bardzo ścisłym związku z innymi aspektami świata ludzkich działań. Teraz, pytanie o komunikację i powiązania pomiędzy nimi zawsze wzbudza gorące dyskusje, jest takim „gorącym ziemniakiem”, którym się przerzucamy, naprawdę. Linia dzieląca te dwa aspekty, granica biegnąca pomiędzy nimi i podkreślająca ich niezależność i autonomię od siebie nawzajem jest tematem zażartych sporów, kwestią niezwykle kontestowaną i zależy od stosunku sił, jaki w konkretnym momencie panuje w danym społeczeństwie. Kto narzuca język, w którym formułowane są oceny zdarzeń, przesięwzięć i działań? To niezwykle istotne.
Rozmawiamy tutaj i wszyscy w pewnym momencie musimy odwołać się i odnieść do pewnych kryteriów, do języka, który powstał na potrzeby gospodarki i ekonomii. Mamy więc sytuację, w której świadomie bądź nieświadomie, ludzie działający w obszarze kultury są de facto zmuszeni, bo nie mają przecież innego wyjścia, do posługiwania się ukształtowanym i stworzonym przez ekonomię modelem świata i rzeczywistości. Widać to chociażby w języku, jakim posługujemy się na co dzień. Bez względu na ogrom i wagę pracy wykonanej przez dyrektora Festiwalu Edynburskiego, bez względu na wagę jego wkładu w kulturę i twórczość, myślę, że próbowaliśmy tu rozmawiać i spierać się z wykorzystaniem terminów i terminologii, które są naturalne, normalne i użyteczne, ale tylko przy prowadzeniu ekonomicznych wyliczeń, kalkulacji. Niestety, wpływ kultury wykracza daleko poza rachunek ekonomiczny, idzie daleko dalej podczas, gdy myślenie ekonomiczne sprowadza się do myślenia o wielkości zapotrzebowania na pewne dobra, zdolności do prowadzenia udanych kampanii marketingowych, promowania nowego produktu i tym podobnych, zyskach, jakich się oczekuje z poczynionej inwestycji w relatywnie krótkim czasie.
Rynek konsumencki i jego analitycy postrzegają ludzkie zachowania w kategoriach, które określam jako „kawę rozpuszczalną” – natychmiastowego efektu. Sami wiecie, wystarczy dolać wrzątku i gotowe, mamy gotową ogromną zmianę w kulturze ... A te wszystkie kategorie nie przystają. I tu jest pies pogrzebany. Dlatego rozpocząłem swoje wystąpienie na tym panelu od przeprosin, przeprosin za niezdolność do empatii, zrozumienia i wczucia się w tego rodzaju podejście do sprawy. Pytanie czy poezja, czy literatura mogą przysłużyć się komunizmowi, czy kultura może uratować gospodarkę, czy może jej się przysłużyć... Tak czy inaczej, to po prostu złe pytanie. To pytanie, które nie powinno paść.
Na samym początku wspomniałem o niepokorności, o nieprzewidywalności kultury, które oznaczają, że kultura wymyka się i nie poddaje drobiazgowemu planowaniu ... Zgadzam się, że edukacja ma do odegrania ogromną rolę. To nie podlega żadnej wątpliwości. Ale edukacja daje jedynie możliwość dostępu do pewnych zdarzeń i wydarzeń kulturalnych, do pewnych wartości i wzorców kulturowych, z których można czerpać inspirację i tym podobne. Jednak edukacja nie może w żaden sposób planować rozwoju kultury. Kiedyś rozmawiało się o takich kwestiach w kategoriach Opatrzności. Człowiek ... każdy z nas działa według własnych planów, ma swoje cele do spełnienia, ale to Los, Palec Boży decydował o tym, komu się je uda osiągnąć a komu nie. Teraz już się w tych kategoriach nie myśli i nie mówi. Rzadko. Teraz mówi się za to o Niewidzialnej Ręce Rynku. A ja nie wierzę, wcale nie wierzę w to, że Niewidzialna Ręka Rynku jest w stanie decydować o rozwoju kultury. Sytuacja kultury przypomina mi trochę - chcę tu przywołać metaforę, którą posłużył się kiedyś wielki, estoński filozof Yuri Lotman a mianowicie metaforę pola minowego. Wyobraźmy sobie, że w ziemi zakopana jest ogromna ilość materiałów wybuchowych i wszyscy wiedzą, są praktycznie pewni, że w pewnym momencie gdzieś dojdzie do eksplozji. To nieuniknione. Ale nie można w żaden dostępny sposób przewidzieć gdzie i kiedy to nastąpi. W identycznej sytuacji znajduje się kultura właśnie. Jeśli spojrzeć na historię kultury właśnie, to pewien porządek, pewno następstwo i ciągłość myśli, zdarzeń i zjawisk można dostrzec, kiedy patrzy się wstecz, można zidentyfikować je w retrospektywie. Z tego co mi wiadomo, nikomu jeszcze nigdy nie udało się ich przewidzieć i trafnie prognozować, w jakim kierunku podąży kultura.
Cytując Vaclava Havla, osobę o dużo większej wiedzy niż ja sam w zakresie rozmaitych aspektów życia w różnych warstwach społecznych, od najniższych po najwyższe.. który był politykiem, był ofiarą polityki, otóż Havel podsumował swoje długie i niezwykle bogate w doświadczenia życie i odniósł się do rozwoju polityki – co jednak ma zastosowanie do prognozowania rozwoju kultury – mówiąc, że aby go przewidzieć, trzeba wiedzieć, jakie pieśni naród gotów jest śpiewać. Natychmiast jednak dodał, że największym problemem jest, że nie sposób przewidzieć, jakie rzeczy wpłyną na to, co wybiorą sobie i będą śpiewać za rok. To, obawiam się, dotyczy również kultury. Nie ma tu gazu, nie ma ropy, Pan wspomniał o ropie, o paliwie. Paliwo jest potrzebne a paliwem w tym przypadku będzie tworzenie szans, szans dla rozwoju kreatywności. Ale kreatywności nie da się ukierunkować. Kreatywność polega na tym, że rzuca wyzwanie, że nie podąża za żadnym planem i wyliczeniem. W tym tkwi wielkość kultury.
Kwestię, jaką tu podniesiono bardzo szeroko i dogłębnie zanalizował Theodor Adorno w swoim słynnym eseju o kulturze i administracji, kulturze i zarządzaniu. On zauważył, a ja nie mogę go ani w tej sprawie poprawić ani się z nim nie zgodzić, bo kim ja jestem, żeby się sprzeciwiać temu, co on napisał, że w pewnym sensie sytuacja jest skazana na zawiśniecie w nierozstrzygalnej ambiwalencji. Chodzi o to, że pod rządami administracji, albo według innych reguł na przykład rynkowych, nieważne, wszystko jedno, pod rządami kogokolwiek innego niż ona sama, kultura znajduje się tak naprawdę w stanie zagrożenia, bo zagrożona może być właśnie spontaniczność jej rozwoju. I dlatego, jak sugeruje Teodor Adorno, administracja i organy rządowe powinny zatrudniać wysoko wykwalifikowanych specjalistów w zakresie sztuki i kultury. Tacy specjaliści będą w stanie doradzić im co sponsorować a co nie. Z drugiej strony, bez odpowiedniego zarządzania kultura szczerzy tylko nagie dziąsła, nie jest w stanie dotrzeć do szerokiej publiczności, do zwykłych ludzi. To bowiem udaje się tylko przy odpowiednim wsparciu ze strony administracji. A więc obie strony ponoszą koszta, kosztami obarczona jest każda z tych dwóch sytuacji. Nie ma tutaj idealnego rozwiązania.
Pewnie wiadomo Państwu, że Francja jako pierwszy kraj na świecie powołała ministerstwo kultury. To we Francji stara, stara instytucja powołana w ramach zakrojonego na szeroką skalę projektu wdrożonego przez generała de Gaulle’a podczas trwania jego kadencji jako prezydenta Francji. Działa ona do dzisiaj, ale Marc Fumaroli, badacz kultury, opublikował książkę pt „Państwo kulturalne, religia nowoczesności” (tytuł oryginału: „L’Etat Culturel”), w której szczegółowo prześledzą historię i następstwo decyzji i działań francuskiego ministerstwa kultury i dochodzi do wniosku, że jedyny program kulturalny, jaki posiada i próbuje wdrożyć ta instytucja, to nakaz podejmowania działań i wysiłków, które pozwolą na uniknięcie oskarżenia o stronniczość, o posiadanie jakiejkolwiek polityki kulturowej, narzucanie modelu kultury francuskiej. Ktokolwiek się tam zjawia, w dowolnej sprawie, jest podobno traktowany i rozpatrywany w sposób absolutnie neutralny i bezstronny, bez uprzedzeń. Czy to w ogóle możliwe, wdrożenie takiego podejścia w praktyce, praktycy kultury - j a nie jestem jednym z nich za to siedzą tu liczni wśród słuchaczy, ja jestem tylko badaczem i interpretatorem – oni mają większe prawo niż ja wypowiadać się w tej kwestii, ale moim skromnym zdaniem idealna odpowiedź i idealne rozwiązanie dla poruszanego tutaj problemu nie istnieją, nie istnieją. Każda podjęta w tym zakresie decyzja będzie się wiązać z zyskaniem czegoś i jednoczesną stratą czegoś innego.