Studencki dress code, czyli róbta co chceta
Studencki dress code, czyli róbta co chceta Fot. naTemat.pl
Reklama.
Coraz trudniej będzie uczynić z Polski drugie Węgry. Zwyczaje tam panujące coraz bardziej zaskakują. Rektor Uniwersytetu w Kaposvárze postanowił podnieść jakość nauczania zaczynając od podstaw, czyli wyglądu samych studentów. Mając dosyć kolorowego tłumu, postanowił przywrócić na uczelni klasyczny dress code. Studenci z Kaposváru powinni więc przychodzić na zajęcia tak, jak zwykle pojawiali się ubrani na egzaminach.

Fragment komunikatu rektora Uniwersytetu w Kaposvárze.

Od 1 października, nie ma też miejsca na uniwersytecie dla spódniczek mini, klapków, mocnego makijażu, nieodpowiednich akcesoriów modowych, oraz zaniedbany paznokci i włosów. CZYTAJ WIĘCEJ


Wykładowca Mateusz Klinowski śmieje z pomysłu Węgrów i mówi wprost – nie tędy doga. Nie wiem, jaki jest cel wprowadzania dress code'u na uczelni. Być może Węgrzy mają jakąś fascynację uniformizacją w związku z dominacją prawicowych ruchów politycznych? – zastanawia się krakowski wykładowca.
Grupa studentów uniwersytetu zdecydowała się zaprotestować przeciw uczelnianym normom i całkowicie zrezygnowała ze strojów. – Byliśmy odpowiednio ubrani, ale w sali było tak gorąco, że zdjęliśmy trochę ubrań, co jest przecież dozwolone – stwierdzili studenci w rozmowie z węgierskimi mediami.

Polak-Węgier dwa bratanki, ale polska brać studencka raczej nie będzie solidaryzować się z kolegami z Kaposváru. Żak znad Wisły z pewnością nie pozwoliłby sobie na tak dużą ingerencję w swoją wolność osobistą. Aby sprawdzić, jak wyglądają polscy studenci, wybraliśmy się w okolice Uniwersytetu Warszawskiego.
Jest kolorowo
Spotkaliśmy Kasię z kulturoznawstwa, która przykuła naszą uwagę ekscentrycznym kapeluszem. Twierdzi, że jej nakrycie głowy nie jest niczym dziwnym, bo na jej wydziale ludzie ubierają się wyjątkowo fantazyjnie. – Właściwie bycie "oryginalnym" jest tu na porządku dziennym, tak bardzo, że powoli przestaje być oryginalne; staje się "popem". Chyba najbardziej wyróżniają się ci, którzy przychodzą na zajęcia w zwykłych dżinsach i sweterku – słyszymy od studentki.
logo
Kasia - studentka kulturoznawstwa. Twierdzi, że ekscentryczne stroje studentów nie robią dziś wrażenia na wykładowcach. Fot. naTemat.pl

Kasia mówi nam, że wykładowcy nie są zainteresowani wyglądem swoich studentów. Podobnie reagują wszyscy zaczepieni przez nas młodzi ludzie w okolicach kampusu, nawet ci najbardziej rzucający się w oczy. Zarówno dziewczyna w długich, zakrywających plecy dredach, jak i zeszłoroczna maturzystka, farbująca włosy na niebiesko twierdzą, że nigdy nie spotkały się na uczelni z komentarzami na temat niestandardowego wizerunku.
Wygląda na to, że na Uniwerku sporo się zmieniło i rzeczywiście wygląd studenta nie ma dla wykładowcy XXI wieku żadnego znaczenia. Może ewoluowało znaczenie słowa "oryginalność", bo kiedy koleżanka słyszy, że szukamy studentów o wyrazistym, niecodziennym wyglądzie i wspominamy o dziewczynie w dredach, dziwi się: dredy? Przecież to wcale nie jest takie oryginalne.
logo

Naruszenie studenckiej godności
Zapytaliśmy studentów, z jakimi uwagami dotyczącymi wyglądu na uczelni spotkali się na uczelni. Wśród odpowiedzi najczęściej pojawiał się wątek makijażu: "pomalować to się pani zdążyła, ale przygotować już nie"; biżuterii: "proszę zdjąć ten naszyjnik, bo jak się pani rusza, to dzwoni", a nawet wagi "pani to już chyba nie powinna pić coli". Jeżeli jakiś komentarz pił do formalności stroju, to raczej pojawiał się w kontekście egzaminów.
Jednak Ryszard Tadeusiewicz, biocybernetyk z AGH uważa, że niekiedy godność studenta bywa naruszona przez nadmiernie nonszalancki, czy też prowokacyjny strój. – Nie wypraszałem nigdy studentów, ale zwracałem im uwagę gdy przychodzili w niegodnym stroju. Mam na myśli dekolty do pasa, czy też spódniczki, które kończą się zanim się jeszcze zaczęły – mówi Tadeusiewicz.
Innego zdania jest Mateusz Klinowski z Katedry Teorii Prawa UJ. – Mnie nie obraża student, który w lecie przychodzi na zajęcia w hawajskiej koszuli lub ubrany w sandały, czy japonki. Nie jest to dla mnie żaden problem – mówi bloger naTemat.
Gdzie jest granica?
Mateusz Klinowski pracuje na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego i jak twierdzi, do studentów bardzie pasuje słowo overdress, niż dress code. – Wszystko poszło do przodu a moda jest czymś ważnym dla młodych ludzi. Studenci prawa najczęściej nie narzekają na brak pieniędzy i bywają o wiele lepiej ubrani, niż wykładowcy – mówi Klinowski.
Wykładowca UJ zwraca uwagę, że większym problem niż wygląd studentów, jest ich zachowanie. – W gruncie rzeczy strój nie ma znaczenia. Bardziej martwi mnie brak kultury wśród studentów – mówi prawnik, który wpuszcza na zajęcia wszystkich studentów, niezależnie od ich stroju. – Nawet gdyby ktoś wpadł na zajęcia przebrany za stracha na wróble, będzie mi miło, że wpadł – dodaje.
Ryszard Tadeusiewicz również zdaje sobie sprawę z tego, że uniformizacja na wzór węgierski nie zyskałaby aprobaty także wśród polskich studentów. – To co zrobili na uniwersytecie w Kaposvárze z pewnością będzie kontestowane i nie zyska aprobaty. Ale dobrze by było odtworzyć pewien zwyczaj, który funkcjonował za moich czasów – mówi bloger naTemat.
Co ma na myśli? – Ja z dumą nosiłem czapkę akademicką, a fakt jej posiadania mnie nobilitował. Ten element wyróżniałby studenta i przypominał, że wyższa uczelnia to nie dyskoteka i pewne stroje nie przystoją – mówi Ryszard Tadeusiewicz.
Współpraca: Katarzyna Sołowiej