23-letniej studentce z Krakowa Annie Kubicz za “nielegalne zorganizowanie imprezy masowej” grozi 8 lat więzienia. Dzięki założonemu przez nią na Facebooku wydarzeniu, w kwietniu na ognisku na krakowskim Zakrzówku bawiło się ponad 20 tys. osób. Dziś Anna po raz pierwszy publicznie zabiera głos w tej sprawie. – Nigdy bym nie pomyślała, że to będzie miało taką kontynuację. Organizowałam spotkanie znajomych, a nie imprezę masową. Wyrok skazujący będzie ograniczeniem wolności na Facebooku – mówi w wywiadzie dla naTemat.
Anna Kubicz: Dostałam pismo, że sprawa została przekazana z prokuratury do sądu. Nie otrzymałam odpisu aktu oskarżenia z sądu ani wyznaczonego terminu rozprawy. Jeśli chodzi o wcześniejsze wydarzenia, to już w maju byłam przesłuchiwana na policję, a miesiąc temu wezwała mnie prokuratura. Przedstawiono mi zarzuty, odmówiłam jednak składania wyjaśnień i nie przyznałam się do winy zgodnie z przyjętą linią obrony.
Przez te sześć miesięcy przyszło ci do głowy, że sprawa może mieć taką kontynuację?
Jak już wylądowałam na przesłuchaniach to spodziewałam się, że to się może skończyć w sądzie. Wcześniej nigdy bym o tym nie pomyślała.
To opowiedz, jak wyglądała od samego początku organizacja imprezy i jak to się stało, że uznano cię za organizatorkę. Przy wydarzeniu "Ognisko kwietniowe" na Facebooku jesteś właśnie oznaczona jako osoba organizująca.
Jestem tam widoczna jako inicjatorka, bo utworzyłam to wirtualne wydarzenie. Według mnie jest ono tylko facebookowym szablonem do przekazywania informacji, a niekoniecznie do organizowania imprez masowych. Tego typu szablony służą nie tylko do informowania o wydarzeniach, mimo że są tak nazwane - tutaj można umawiać się np. na pomoc zwierzętom, mimo, że przecież nie każda osoba klikająca "wezmę udział" jest uczestnikiem rzeczywistej akcji. Ja w ten sposób chciałam jak co roku umówić się ze znajomymi i przekazać im informację, gdzie się spotykamy i co będziemy robić.
Czułaś się w jakimś sensie "organizatorką"?
W sensie koleżeńskim wśród znajomych faktycznie czuję się pomysłodawczynią tego spotkania, które kontynuujemy już od 5 lat. Ale podkreślam, że zainicjowałam spotkanie, a nie wielką imprezę. Wiesz, to było na takiej zasadzie, jak ognisko z graniem na gitarze. Różnica jest taka, że słuchamy innej muzyki i był nam do tego potrzebny inny sprzęt. Ale nie przyszło mi do głowy, że spotkanie przy gitarach może być odebrane jako zorganizowana impreza masowa z programem artystycznym.
W artykułach o prokuratorskich zarzutach, jakie ci postawiono, przewija się zdanie: "to jej podpis widnieje na większości dokumentów". O jakie dokumenty chodzi?
Podpisałam jedynie umowę na wypożyczenie sprzętu muzycznego. Nie powiem, co to było dokładnie, bo się na tym nie znam. Ale wydaje mi się, że taki sprzęt mogłam sobie wypożyczyć we własnym zakresie, żeby posłuchać muzyki ze znajomymi. Później okazało się, że na na używanie tego typu sprzętu trzeba mieć zezwolenie, więc od razu to wyłączyliśmy. Innych dokumentów nie było.
Czyli nie "dokumenty", ale jeden dokument.
Tak. Didżeje, którzy mieli grać, to byli po prostu znajomi lub znajomi znajomych, którzy też chcieli sobie pograć na świeżym powietrzu. I oczywiście nie były przewidziane żadne wynagrodzenia.
"Bezsporne jest to, że podejrzana miała pełną świadomość liczby osób deklarujących uczestnictwo w imprezie, co nie zmotywowało jej do podjęcia kroków zmierzających do jej zalegalizowania" – stwierdziła pani prokurator. Liczba zadeklarowanych uczestników, ponad 20 tys., nie zmieniła twojego postrzegania tej imprezy?
Oczywiście miałam świadomość, że ta liczba ciągle rośnie, ale ja nie chciałam organizować imprezy masowej, bo dla mnie wciąż to było przede wszystkim coroczne spotkanie ze znajomymi. Dopisałam więc po prostu w treści wydarzenia formułkę: "MY NIE ORGANIZUJEMY żadnej imprezy i nie ponosimy odpowiedzialności za to, co będzie się działo w trakcie ogniska oraz za to, ile osób zjawi się na Skałkach Twardowskiego". I właśnie, to też rzecz warta podkreślenia: wydarzenie nie odbyło się na Zakrzówku, jak podają media, ale na Skałkach Twardowskiego, czyli w zupełnie innym miejscu! Poza tym deklarowanie udziału na Facebooku a faktyczna obecność to dwie różne rzeczy. Uczestników takich facebookowych wydarzeń jest zazwyczaj wielokrotnie mniej niż to wynika z deklaracji.
Jeszcze jedna wątpliwość. W komentarzach sporo osób zarzuca ci, że ustawiłaś status wydarzenia na "publiczny". Dlaczego?
Właściwie to nie zastanawiałam się nad tym, żeby to zmieniać, bo wydarzenie automatycznie robi się publiczne. Zresztą często na ognisku było tak, że moi znajomi przychodzili z jakimiś tam swoimi znajomymi i nie chciałam ich ograniczać - każdy mógł zaprosić kogoś od siebie. Na początku nie miało to jednak takich rozmiarów jak w tym i poprzednim roku, gdzie ta liczba rosła w ciągu tygodnia do kilku tysięcy. Prawdę mówiąc z zaciekawieniem i trochę niedowierzaniem obserwowałam jak ludzie dołączają. Ale nie blokowałam tego, ponieważ jestem zdania, że tego typu informacja w internecie nie jest łamaniem prawa ani organizowaniem imprezy masowej.
Jak dziś do tego podchodzisz? Z dystansem czy raczej przerażeniem, bo może grozić ci nawet więzienie?
Trochę nie chce mi się wierzyć, że sprawa toczy się w ten sposób. Bardziej niż przerażona jestem zaciekawiona i czekam na rozwój wydarzeń. Wydaje mi się, że mam silne argumenty. I mam nadzieję, że uda mi się obronić przed karą. Pozbawienie czy ograniczenie wolności za wpis w internecie wydaje mi się trochę absurdalne.
Dopuszczasz w ogóle myśl o takim wyroku?
Gdybym wylądowała w więzieniu z tego powodu, to byłoby bardzo niesprawiedliwe. Cały czas uważam, że nie zorganizowałam imprezy masowej tylko poinformowałam innych, gdzie i jak będę spędzać czas, a to, że tego typu wydarzenie się odbyło, to siła portalu społecznościowego. Zrzucanie odpowiedzialności na jedną osobę jest nieporozumieniem i niezrozumieniem w kwestii działania internetu.
A jak reagują twoi znajomi, rodzina?
Rodzice oczywiście wspierają mnie cały czas. Tak samo znajomi, którzy są w dodatku trochę oburzeni pojawiającymi się w mediach informacjami. Czasem można przeczytać kompletne bzdury, jak na przykład, że podpisałam kilka dokumentów, że impreza odbyła się na Zakrzówku, że zostawiliśmy po sobie śmietnik.
Twoim zdaniem wyrok inny niż uniewinniający będzie miał szersze konsekwencje, choćby dla użytkowników Facebooka?
Oczywiście, według mnie jakikolwiek wyrok skazujący byłby ograniczeniem wolności. Nie tylko na Facebooku, ale ogólnie w internecie.