Jest takie miejsce w Warszawie, gdzie liczba żywych mieszkańców jest siedem razy mniejsza niż martwych. To jeden z największych masowych grobów w tej części Europy. Mieszkam w tym miejscu. Dziś chcę opowiedzieć jego historię.
Moje mieszkanie to betonowe pudełko upakowane w gierkowskim bloku. Siedem pudełek na piętrze, razy cztery kondygnacje. W każdym pudełku żyje od jednej do trzech osób. Razem daje to prawie 60 sąsiadów.
Jednak to nie wszyscy mieszkańcy. Pod moimi nogami, zaledwie cztery piętra niżej, leżą szczątki ludzi. 70 lat temu, w latach 1940 – 43, rozstrzelano tu i pochowano ponad siedem tysięcy osób, Żydów i Polaków.
To moi kolejni sąsiedzi. Mam siedem tysięcy sąsiadów.
Zbiorowy grób na stadionie
W przeddzień 25. rocznicy ekshumacji części ich grobów, która odbyła się 13 grudnia 1988 roku, kilka osób zapali martwym mieszkańcom świeczkę. W uroczystościach wezmą udział urzędnicy, księża, rabini, przedstawiciele fundacji Nissenbaumów i gminy żydowskiej.
Jednak to mało. To o wiele za mało. Dlatego chcę przypomnieć historię, która działa się tu dziesiątki lat temu. Bo o ile hitlerowskie zbrodnie w innych miejscach Warszawy są szeroko znane, to historia ulicy Gibalskiego, leżącej prawie w centrum stolicy, jest często zapomniana i pokryta kurzem. Dziś Gibalak kojarzy się bardziej z falą mafijnej przestępczości z lat 90. niż z okupacyjnym terrorem. A jest to jedno z nielicznych miejsc, gdzie ludzie wciąż mieszkają na grobach.
W miejscu, w którym stoją dziś bloki budowane w technologii ramy H – żelbetonowe konstrukcje wypełnione cegłą – najpierw był stadion. Powstał w 1926 roku. Boisko należało do Sportowego Klubu Robotniczo-Akademickiego. Stadion Skry zajął prostokąt wytyczony ulicami Okopową, Mireckiego i murami cmentarzy: żydowskiego i ewangelicko-augsburskiego.
W październiku 1940 roku stadion znalazł się w granicach warszawskiego getta. Niemcy zabronili uprawiania jakiegokolwiek sportu. Boisko stało puste. Aż w końcu, w jednej z hitlerowskich, urzędniczych głów, zakiełkowała myśl: po co taki dobry stadion ma się marnować?
Przez trzy lata przez murawę stadionu przewinęły się tysiące ludzi. Kobiety i mężczyźni, Polacy i Żydzi, młodzi i starzy. Każdy dostawał wyrok śmierci wykonywany na miejscu. Każdy zostawał tam na długie lata. Ciała – nagie, lub w postrzępionych, brudnych łachmanach – chowane były na boisku lub w zbiorowej mogile na sąsiednim cmentarzu żydowskim. Grzebano tu też Żydów zamordowanych w innych częściach getta.
„Brak już ziemi do chowania nieboszczyków”
Emanuel Ringelblum, kronikarz i twórca podziemnego Archiwum Getta Warszawskiego, 20 maja 1940 roku tak pisał o tej okolicy:
Trzy miesiące później Ringelblum notował:
Z kolei Franz Blättler (a właściwie Franz Mavick, bo tak brzmiało jego prawdziwe nazwisko), szofer szwajcarskiej misji lekarskiej tak opisał to miejsce dwa lata później, w 1942 roku:
Zdjęcia z przeszłości
Dziś my, żywi mieszkańcy tej okolicy, możemy nie ruszając się sprzed komputera sięgnąć wzrokiem kilkadziesiąt lat wstecz i spojrzeć na stadion Skry.
Na wojskowych zdjęciach lotniczych sprzed wojny, z 1935 roku, widać stadion w pełnej okazałości. Boisko do piłki nożnej, obok bieżnia lekkoatletyczna. Wokół drzewa porastające oba cmentarze: ewangelicki (na zdjęciu po lewej, na wschód od stadionu) i żydowski (u góry, na północ).
W 1945 roku, tuż po zakończeniu wojny, radzieccy lotnicy ponownie sfotografowali to miejsce. Po większości cmentarnych drzew nie pozostał nawet ślad. Na zdjęciu oglądać można ograbione, puste przestrzenie otaczające ruiny stadionu. Jest w tym widoku coś wstydliwego – goła, odarta z pni i liści ziemia przypomina nagie, martwe ciało. Jednak o wiele straszniejszy jest obraz ruin stadionu utrwalony na ziarnistym, czarno białym zdjęciu. Widać na nim dziewięć dołów – siedem świeżo rozkopanych i dwa częściowo przysypane ziemią. Pamiątka, jaką zostawili po sobie Niemcy.
12 ton ludzkich prochów
Dziś w tym miejscu przebiega ulica Edwarda Gibalskiego, a na dawnym boisku Skry stoją wybudowane w latach 60. i 70. bloki. Według danych urzędu dzielnicy Wola m.st. Warszawy jest w nich zameldowanych 1076 żywych mieszkańców. Na każdego żywego przypada więc siedmiu martwych.
Ofiar, które spoczęły pod ulicą Gibalskiego jest zresztą więcej niż siedem tysięcy. Podczas procesu szefa Gestapo Warszawy Ludwiga Hahna wyszło na jaw, że w stolicy istniało specjalne Sonderkommando 1005 nadzorowane przez SS-manów i policjantów z batalionu III/SS-Polizei Regiment 23. Oddział, znany w Warszawie jako Leichenverbrennungskommando (oddział kremacyjny) miał za zadanie zacieranie nazistowskich zbrodni. W tym celu jego członkowie ekshumowali i palili tysiące ciał pomordowanych ofiar.
W Warszawie oddział zarządzał siecią krematoriów rozsianych po całej Woli. Jedno z nich było właśnie tu – przy stadionie Skry. W miejscu spaleń, na otwartym powietrzu, pracowało od 6 do 8 palenisk. Zwożono tu ciała z całej okolicy - trafiały tu ofiary egzekucji ulicznych, rozstrzeliwań na terenie getta, czy zmarli z głodu i chorób.
Ile popiołów pomordowanych ludzi wniknęło w tę ziemię? Setki kilogramów? Tysiące? Nie wiadomo.
Wiadomo – dla porównania - ile prochów zostało na ulicach. W 1945 roku, po rzezi Woli, z ulic tej dzielnicy zebrano popioły ludzi zamordowanych i spalonych przez Niemców. Było ich 12 ton. Tyle waży dziś miejski autobus wypełniony ludźmi w godzinach szczytu.
Koparka wydobywa szczątki
Po wojnie, w 1945 roku, wykopano część grobów ze Skry, a zmarłych przeniesiono na Cmentarz Powstańców Warszawy. Jednak nie wszystkich. O wielu, wielu za mało. Potem o grobach się już nie mówiło. Wybudowano bloki, wytyczono ulice. Aż nadszedł rok 1988.
Pamiętam ten dzień, był październik, siedziałem wtedy na lekcji w pobliskiej szkole podstawowej. Tego dnia łyżka potężnej koparki pracującej na budowie kolejnego budynku mieszkalnego odsłoniła setki spoczywających w glebie ludzkich kości. Budowę wstrzymano, a zmarłych wydobyto na powierzchnię. Udało się w ten sposób ocalić szczątki około 300 osób – Polaków i Żydów.
13 grudnia 1988 roku złożono ich w betonowej katakumbie umieszczonej pomiędzy blokami. Ceremonia odbyła się z zachowaniem rytuału judaistycznego i rzymsko-katolickiego. We wspólnej modlitwie wzięło udział 21 rabinów przybyłych do Warszawy ze wszystkich stron świata oraz duchowni katoliccy z księdzem biskupem Henrykiem Muszyńskim na czele.
Rok później stanął tu Pomnik Wspólnego Męczeństwa Polaków i Żydów. To właśnie pod nim 12 grudnia br. odbędzie się uroczystość upamiętniająca spoczywające tu ofiary.
Tego ilu bezimiennych mieszkańców wciąż spoczywa w nieodkrytych mogiłach pod chodnikami, parkingami i fundamentami bloków nie wie nikt. I tak już zostanie. Pamiętajmy jednak o tych ludziach. Ja staram się nie zapomnieć.
Reklama.
Emanuel Ringelblum
Zmarłych grzebie się nocą, między godziną pierwszą a piątą nad ranem, bez całunu w białym papierze, który się potem zabiera, w masowych grobach. Na początku układano zwłoki w oddzielnych grobach, jedne obok drugich, obecnie zaś w jednym grobie. Brak już ziemi do chowania nieboszczyków. (...) Szczególne zainteresowanie wywołuje szopa, w której leżą w ciągu dnia dziesiątki nieboszczyków. Byłem dziś w tej szopie. To po prostu makabra. Pod osłoną z czarnego papieru leży mnóstwo trupów, okrytych strzępami odzieży, prawie jak w jatce. Nieboszczycy to kościotrupy, widzi się tylko kości obciągnięte cienką skórą.
Emanuel Ringelblum
W upale zieje od tych masowych grobów tak silny odór, że nie sposób przejść obok nich, nie zatykając nosa.
Franz Blättler
Obok starego cmentarza żydowskiego (.....) jest jeden z największych grobów masowych, jakie kiedykolwiek istniały, wypełniony Żydami ze wszystkich części Europy. Zwłoki przywozi się dwukołowymi taczkami. Kobiety i mężczyźni grzebani są w oddzielnych grobach. Gdy podjeżdżają kolejne taczki, podchodzi do nich kilku Żydów, którzy dzięki tej pracy pozostają chwilowo jeszcze przy życiu. Każdy z nich chwyta jakieś zwłoki za głowę i za nogi i zależnie od płci, wrzuca je jednym zamachem do dołu po prawej lub lewej stronie. Rozlega się wówczas nieprzyjemny dźwięk, który powstaje na skutek uderzenia pustego brzucha o ziemię, jakby rezonans pudła skrzypiec – w najprawdziwszym sensie okropna melodia śmierci.