"Wdż" to "świetny program", na który uczniowie po prostu… nie chodzą. Tak "świetny", że uczennice panikują przy pierwszej miesiączce i nie wiedzą, jak dochodzi do zapłodnienia. Ma jednak swoich zaciekłych obrońców.
Uczniowie listy piszą
Nawet jeśli rzeczywiście polski, wychowujący do wstrzemięźliwości program nauczania o życiu w rodzinie jest najlepszy na świecie, to są spore problemy z jego realizacją – taki przynajmniej wniosek można wyciągnąć czytając opinie uczniów. W 2009 roku kilka ich głosów przytoczono w portalu Gazeta.pl.
Młodzi ludzie zwracali uwagę, że przedmiot traktowany jest po macoszemu, że prowadzącym brakuje merytorycznego przygotowania, a lekcje często mają więcej wspólnego z kościelnym kazaniem o chrześcijańskiej moralności, niż z rzetelną wiedzą o ludzkiej seksualności.
“Genetycznie skazany na porażkę”
O tym, że cytowane przez portal opinie nie są odosobnione, przekonana jest Małgorzata Kot – koordynatorka Grupy Edukatorów Seksualnych Ponton. Organizacja ta nie tylko przeprowadzała wśród uczniów ankiety dotyczące lekcji wychowania do życia w rodzinie, ale i na co dzień zbiera ich opinie zgłaszane w licznych e-mailach czy podczas telefonów wykonanych na specjalny numer zaufania.
– Pomimo wielu lat obecności tego przedmiotu w szkołach, młode osoby które się z nami kontaktują na telefonie zaufania, forum czy mailowo, nie mają nawet elementarnej wiedzy na temat swojej seksualności, ciała i jego fizjologii, nie wiedzą, jak dochodzi do zapłodnienia – przekonuje Małgorzata Kot przytaczając przykład dziewcząt, które dostając pierwszej miesiączki spanikowane dzwonią z pytaniem “co się dzieje?”.
Małgorzata Kot twierdzi, że wiele informacji zawartych w podręcznikach jest nieprawdziwych lub niezgodnych z obecnym stanem naukowej wiedzy – młodzież informuje się np., że pigułka awaryjna jest środkiem wczesnoporonnym. Ale zarzutów jest więcej: brakuje rzetelnych podręczników (w podstawówce nie ma ich wcale) i wyspecjalizowanych nauczycieli, promuje się też płciowe stereotypy.
Małgorzata Kot zwraca także uwagę, że prawne umocowanie przedmiotu jest tak skonstruowane, że z definicji traktowany jest on po macoszemu. Nie jest obowiązkowy – rodzice mają prawo wypisać z niego swoje dziecko, więc dla wygody odbywa się na “zerowej” lub ostatniej lekcji, a czasem nawet… w soboty. To m.in. dlatego Małgorzata Trojak, pedagog szkolny z III LO w Łodzi, napisała w swoim artykule, że “organizacyjnie ‘wdż’ jest skazany na porażkę w sposób, rzec by można, genetyczny”.
Ta “porażka” ma też swoje odbicie w liczbach: wedle danych ze sprawozdania rządowego z wykonania ustawy o planowaniu rodziny za rok 2011 wynika, że w zajęciach wychowania do życia w rodzinie nie uczestniczy ok. 30 proc. gimnazjalistów i 70 proc. licealistów.
“Wdż spełnia światowe standardy”
Nie wszyscy jednak są równie sceptyczni wobec “wdż”. Jedną z tych osób jest dr Leszek Putyński – psycholog kliniczny, adiunkt Zakładu Psychopatologii i Psychologii Klinicznej Uniwersytetu Łódzkiego i autor podręczników do Wychowania do życia w rodzinie. – Program spełnia światowe standardy. Co więcej, idzie z duchem międzynarodowych trendów w tej dziedzinie – ocenia dr Putyński.
Zdaniem psychologa nie ma też nic złego w tym, że w programie przedmiotu stawia się duży nacisk na wartości rodzinne: – To są podstawowe wartości, nie mające nic wspólnego z przemycaniem jakichś politycznych treści – przekonuje dr Putyński zapewniając, że to, co oferuje dziś szkoła, to obiektywna wiedza.
Doktor nie zgadza się też z oskarżeniem o brak kompetentnej kadry: – Choć z realizacją “wdż” jest różnie, tak samo zresztą jak z innymi przedmiotami, przeszkolonych nauczycieli nie brakuje – twierdzi dr Putyński kwestionując statystyki stowarzyszenia Ponton, które mówią o tym, że jednemu na czterech nauczycieli wychowania do życia w rodzinie brakuje kompetencji do jego nauczania.
Skoro jest tak dobrze, to dlaczego tak niewielu uczniów bierze udział w lekcjach? – Odpowiedź jest prosta. Zajęcia nie są obowiązkowe, więc organizuje się je na pierwszej lub ostatniej godzinie. Uczniowie wolą w tym czasie być w domu – odpowiada dr Putyński. Nie uważa jednak, że powinno się zamknąć furtkę, jaką jest możliwość wypisania dziecka z lekcji: – Rodzice mają prawo ingerować. Absolutnego kanonu wiedzy o ludzkiej seksualności nauczyciele mogą przecież uczyć na innych lekcjach, choćby na biologii – argumentuje dr Putyński. Przyznaje jednak, że to sprawa uznaniowa i wszystko zależy od woli konkretnego pedagoga.
Owa uznaniowość nie podoba się z kolei przedstawicielom stowarzyszenia Ponton, które od lat postuluje wprowadzenie jednego, obowiązkowego i kompleksowego przedmiotu edukacji seksualnej. Dlatego też Małgorzata Kot krytycznie ocenia najnowszy pomysł minister Kluzik-Rostkowskiej.
– Możliwość wyboru “liberalnego” lub “konserwatywnego” programu lekcji jest bezzasadna. To tak, jakby nauczać dwie grupy uczniów równolegle dwóch różnych interpretacji wydarzeń historycznych – mówi Kot.
Gimnazjum. Lekcje WDŻ prowadziła kobieta, która pod koniec roku szkolnego każdej dziewczynce biorącej udział w lekcji dała kartkę. Przedstawiona była na niej szczęśliwa kobieta wyskakująca z pudełka prezentowego, a pod spodem widniał napis: "Jestem prezentem dla mojego męża, którego nikt nie dotykał i nie używał". Kazała nam to pokolorować i w przyszłości dać mężowi po ślubie. CZYTAJ WIĘCEJ
W ramach ankiety do raportu „Jak wygląda edukacja seksualna w polskich domach” Ponton otrzymał wypowiedź młodego mężczyzny, który w wieku dopiero sześciu lat z przerażeniem stwierdził, że koleżanka nie posiada penisa (co więcej, nie posiada go połowa ludzkości). Inny chłopiec został ukarany przez mamę za zainteresowanie grafiką jajników, którą znalazł w encyklopedii dla dzieci. CZYTAJ WIĘCEJ