- 24 grudnia, czyli w wigilię żeby było weselej, zamierzam przerwać ciążę, a jest bardzo wiele sposobów abym to zrobiła - mówi w rozmowie z naTemat Katarzyna Bratkowska, która przed kilkoma dniami oświadczyła, że jest w ciąży. - A co? Przyjdzie policja i mnie zaaresztuje? Sprawdzi mnie? - pyta retorycznie Bratkowska, która od lat walczy o prawa kobiet.
Na antenie Polsat News powiedziała pani, że jest w ciąży i zamierza ją przerwać. Jakie opinie do pani od tamtej pory docierają?
Katarzyna Bratkowska: Oczywiście zależy z której strony. Wiem natomiast, że ktoś się za mnie modli...
Tak, w serwisie Fronda.pl ukazał się artykuł pt."Modlę się za Katarzynę Bratkowską i jej nienarodzone dziecko, które chce usunąć".
Nie wierzę w uczciwość tej modlitwy, z pewnością nie jest to modlitwa za mnie, tylko jeśli już, modlitwa za zarodek. Bo bez względu na to, co bym myślała o dziecku które by się urodziło, to jednak w tej fazie ciąży poprawne określenie to zarodek. Dzieckiem, fasolką, maleństwem - ma prawo nazwać swój zarodek wyłącznie kobieta w ciąży. To po prostu wyraz emocji. Natomiast te modlitwy za "nienarodzone dziecko" mają kobietom narzucić emocje tych rzekomo modlących się osób. Oni uważają, że ich odczucia względem mojej ciąży mają być ważniejsze od moich.
Planowała pani przed programem, że powie o zamiarze usunięcia ciąży, czy to wyszło w rozmowie?
Nie planowałam tego. Gdy szłam do programu, nie miałam tego w głowie. To był mój wyraz rozpaczy, bo miałam wrażenie, że siedzę naprzeciwko człowieka (Jacka Żalka – red.) który jest impregnowany na argumenty. Rozmowa dotyczyła kwestii legalizacji prawa do przerywania ciąży, a nie aborcji jako takiej, do niej można mieć stosunek bardzo różny.
To wszystko nie jest takie proste, jak niektórym się wydaje. A podczas rozmowy z takimi osobami jak poseł Żalek staje się oczywiste, że one żadnych argumentów nie słyszą. Myśmy powiedziały już wszystko na ten temat, krowa by zmieniła zdanie, gdyby to usłyszała, ale nie oni. Zresztą nie wierzę w szczerość ich poglądów, uważam, że to wrogie wobec kobiet i cyniczne zagrywki polityczne.
Postanowiłam więc skonfrontować tzw. poglądy tego pana, z ich konsekwencjami. Jeśli ktoś opowiada się za jakimkolwiek zakazem aborcji, nie ważne czy podtrzymuje rzekomy kompromis, czy postuluje zaostrzenie ustawy, musi sobie zdać sprawę, że ten zakaz jest tak naprawdę nakazem. To nie polega na tym, że czegoś nie wolno, to jest przymuszenie do danej czynności.
Do jakiej?
Czasem zadaję pytanie różnym osobom, co zrobisz w momencie, gdy naprzeciwko ciebie pojawi się osoba która powie jestem w ciąży i chcę ją przerwać.
I dokładnie to pani zrobiła.
Tak, i taka osoba powinna podjąć decyzję, czy bierze odpowiedzialność za całe życie tego człowieka, który jest w ciąży i całe życie tego człowieka, który się urodzi. Czy jest gotów powiedzieć: "musisz urodzić, to rozkaz, twoje zdanie nie ma tu najmniejszego znaczenia, zrobisz tak, jak ja każę". Jeśli powie, że nie, to nie ma prawa wypowiadać się za zakazem aborcji. Ostatecznie taki ktoś okazuje się albo totalitarnym despotą, albo hipokrytą.
Czy powie pani o swoich powodach tej decyzji?
Kobieta powinna mieć prawo do aborcji na żądanie, bez podawania powodów. Dlatego że te powody mogą być tak różne, tak płynne, że nie powinny być poddawane jakiejkolwiek ocenie. Jeśli zakładamy, że kobieta ma prawo decydować o swoim ciele, to nie musimy za każdym razem pytać jej, dlaczego tym razem nie chce pani skorzystać ze swojego prawa. A jeśli już tak odgórnie, ustawowo ingerujemy w integralność ciała, to zacznijmy robić to także w innych sytuacjach.
Co ma pani na myśli?
O pozostałe sytuacje, gdy chodzi o ratowanie życia. Bo podobno o ratowanie życia - tylko, że cudzym kosztem akurat - tu chodzi. Jak ktoś chce prawnie przymusić kobiety, żeby poświęciły własne ciała, by ratować to życie, powinien sam ustawić się w kolejce do szpitala i oddać jedną z dwóch zdrowych nerek. Choć bardziej konsekwentne byłoby przegłosowanie ustawy zmuszającej ludzi z dwiema zdrowymi nerkami do oddania jednej osobom potrzebującym. Choćby prawny przymus oddania organów swojemu dziecku. Kompromisowy, jak obecna ustawa zmuszająca kobietę do rodzenia wbrew jej woli - możesz oddać tylko jedną nerkę, nie musisz od razu dwóch. To dokładnie ta sama sytuacja, a z jakiegoś powodu tego się nie robi.
Czyli zarówno pani, jak i wszystkie inne kobiety mają prawo poddać się aborcji niezależnie od powodów?
Ja mogę właśnie podać panu 150 powodów, dla których kobiety przerywają ciążę. Niezależnie od tego, który jest moim powodem. Może pan napisać, że 24 grudnia, czyli w wigilię żeby było weselej, zamierzam przerwać ciążę, a jest bardzo wiele sposobów abym to zrobiła. Mogę połknąć jakąś substancję, mogę to zrobić "przez nieuwagę", mogę się potknąć i spaść z czegoś, mogę wziąć za gorącą kąpiel, mogę wziąć środki przeczyszczające itd. W każdym razie 24 grudnia zamierzam przerwać ciążę.
Nie boi się pani tak otwarcie mówić o tym w naszym kraju?
A co? Przyjdzie policja i mnie zaaresztuje? Sprawdzi mnie? Ustalmy, gdzie są granice. Teraz nakażemy rodzić dzieci z gwałtów, dzieci ciężko upośledzone, a to jest często krótkie życie, pełne cierpienia dla tych dzieci. Czym innym jest przerwanie ciąży w odpowiednim momencie, a czym innym jest urodzeni, patrzenie, cierpienie itd. Ale mnie interesuje ten rzekomo kompromisowy nakaz rodzenia - czy to jest skuteczne, czy chodzi tylko o prześladowanie kobiet.
Do tej pory znane osoby kilkakrotnie przyznawały się do tego, że usunęły ciąże. Pani zaś mówi głośno o tym, że ma zamiar to zrobić i to za kilka dni.
Czy jeśli powiem, że chcę usunąć ciążę, to ktoś będzie w stanie mnie skontrolować, czy nie? Czy ten zakaz jest picem na wodę, który polega na tym, że my będziemy swoje gadać i wam szkodzić? W ten sposób spowodujemy, że aborcje będą gorszej jakość i będą stanowić zagrożenie dla naszego zdrowia i być może życia. Nie chodzi o zmniejszenie liczby aborcji, to można osiągnąć w bardzo prosty sposób, i nie antykobiecy.
Moim zdaniem za tym prawem i za przemowami takich osób jak poseł Żalek, stoi bardzo wroga intencja. Oni nie chcą ratować życia, oni chcą gnębić kobiety. W praktyce oczywiście nikt nie jest w stanie zmusić mnie do urodzenia, jeśli będę chciała, to przerwę ciążę. Zakaz nie działa w praktyce, nie zmniejsza się liczba aborcji, natomiast zmusza się kobiety do niepotrzebnego cierpienia, a także do późniejszych aborcji. Czym innym jest połknięcie tabletki wczesnoporonnej, kupionej na womenonweb.org i przeżycie potem trochę boleśniejszej menstruacji, czym innym piąta rozpaczliwa próba jakiejś biednej nastolatki, która usiłuje się pozbyć się płodu w piątym miesiącu ciąży.
I występuje pani w imieniu tych kobiet?
Tu chodzi tak naprawdę o ciążę polityczną. To, czy ja jestem w ciąży czy nie jestem, czy ją przerwę czy nie przerwę, to niech pozostanie w sferze domysłów. Ale chodzi o to, że ten zakaz nie działa. Że kobieta, która będzie chciała przerwać ciążę zrobi to. To musi być dla tych panów bardzo frustrujące, że tak naprawdę tego nie skontrolują.
Tym bardziej chcą zaostrzyć zakaz. "Kobiety, więcej cierpienia!" – mogliby sobie takie hasło na sztandarze wypisać, bo tylko takie będą konsekwencje. Obecna ustawa antyaborcyjna mówi tyle: skoro nie możemy was realnie skontrolować, to przynajmniej będziecie więcej cierpieć.
Powtórzę jeszcze raz: ktoś, kto opowiada się nawet tylko za obecnym kompromisem z definicji jest a) szalonym despotą, który myśli, ze może kogoś do czegoś zmusić, b) hipokrytą, który chce przysporzyć kobietom cierpień - wie, że zakaz nic nie da, ale zawsze może poznęcać się nad kobietami. Wreszcie c) cynicznym politykiem, który myśli tylko o promocji swojej partii.
Niech Pan weźmie pod uwagę, że kobiety walczące o prawo do aborcji poświęcają na to swój wolny czas, nie zarabiają, tylko dopłacają i nie tylko nie mogą na tym zrobić kariery, wręcz może to ich pracy zarobkowej zaszkodzić. I takie osoby zazwyczaj spotykają się w studio z politykami, którzy maja bardzo konkretne interesy do ugrania.
"Gość Niedzielny" napisał na swojej stronie internetowej, że skompromitowała pani seksedukację, skoro jest pani w ciąży.
Rozumiem, że te osoby uważają, że należałoby poprawić jakość edukacji seksualnej w naszym kraju? Tak, aby była skuteczna i kobiety nie zachodziły w niechciane ciąże? Odwoziłam na zabieg przyjaciółkę, która stosowała potrójne zabezpieczenie. Gdyby nie zdecydowała się na przerwanie ciąży, nie byłaby w stanie utrzymać swoich dwóch synów, przełożyła dobro dwóch przedszkolaków nad życie zarodka. Odwoziłam też na poród przyjaciółkę, która zdaniem lekarza była zupełnie niepłodna.
Ani edukacja, ani antykoncepcja niczego nie zagwarantują. Niemniej mogą radykalnie zmniejszyć liczbę aborcji, podobnie jak poważne zabezpieczenie socjalne. Jednak nikt ze środowisk głoszących przymus porodu, ukryty pod hasłem ochrony życia, nie próbuje o to walczyć. Przeciwnie, walczą z edukacją seksualną, walczą z antykoncepcją, w nosie mają ubóstwo.