Jeszcze parę długich lat temu coś takiego byłoby nie do pomyślenia. Tymczasem ostatnio zaskakująco wiele razy słyszę opinie, że współczesne seriale są lepsze niż filmy. Mają ciekawsze scenariusze, równie dobre efekty specjalne, grają w nich rewelacyjni aktorzy. Mówią o tym zarówno moi znajomi, którzy bez przerwy oglądają seriale, jak i dziennikarze czy eksperci od mediów. Czy rzeczywiście mają rację? I jeżeli tak, to dlaczego chętniej oglądamy seriale niż filmy?
Lata temu telewizyjne seriale kojarzyły się z nudą, kiczem, tanim blichtrem i porażającą głupotą. O milionowych budżetach się nawet nie myślało. Dzisiaj już nikt tak nie powie, wręcz przeciwnie – o współczesnych, wieloodcinkowych produkcjach telewizyjnych mówi się w samych superlatywach. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że współcześnie to telewizja daje wolność: seriale stały się jedną z ulubionych rozrywek całych pokoleń, więc producenci i reżyserzy stają na głowie, żeby tylko zrobić coś naprawdę dobrego. I zazwyczaj im się to udaje.
– Kiedyś seriale były uznawane za młodszego i głupszego brata kina, a teraz niektóre z nich są zdecydowanie lepsze w opowiadaniu określonego typu historii – mówi Marcin Zwierzchowski, dziennikarz kulturalny i bloger naTemat. Jego zdaniem twórcy seriali mają przede wszystkim większą swobodę artystyczną.
– Praktycznie nic ich nie ogranicza, a tym bardziej amerykański zapis o tym, że filmy muszą być do oglądania również dla nastolatków. HBO tak naprawdę może robić, co chce – dodaje.
Rzeczywiście, we współczesnych serialach poruszanych jest tak wiele problemów, że w kinie byłoby to często nie do przełknięcia. Weźmy na przykład popularne ostatnio „Mad Man”, „Breaking Bad”, "Dextera", "House of Cards" czy „Homeland” – czy te historie dałoby się opowiedzieć wyczerpująco kinie, przez półtorej-dwie godziny? Na pewno nie. Dlatego coraz więcej widzów, którzy lubią mocne wrażenia, woli oglądać seriale niż filmy.
Z tą opinią zgadza się również Marta Wawrzyn, naczelna serwisu serialowa.pl.
– Scenarzyści seriali nad swoim dziełem mogą pracować przez wiele, wiele lat, a reżyserzy mają więcej czasu, żeby zrealizować konkretne sceny – mówi Marta Wawrzyn, która zwraca uwagę, że seriale ciągną się przecież przez wiele sezonów i tym samym lat. Zaznacza również, że seriale częściej są lepiej przemyślane, bardziej odważne i pokazują rzeczy, których w filmie nie moglibyśmy zobaczyć.
– Mam wrażenie, że we współczesnych serialach wątki kryminalne są bardziej przerażające, a dramaty głębsze. Twórcy mają po prostu więcej czasu, żeby coś opowiedzieć – mówi. Podobnie jest z seksem, tylko wśród ostatnich produkcji można wymienić pięć najbardziej bezpruderyjnych z nich.
Długość ma znaczenie
I w tym miejscu pojawia się kolejna zaleta seriali – trwają zazwyczaj nie tylko po kilkanaście odcinków, ale i najczęściej po kilka sezonów. Dają przestrzeń na poruszenie wielu wątków i wzbogacenie fabuły w taki sposób, że z prostej historii robi się skomplikowana, często niezwykle tajemnicza opowieść. To oczywiście potrafi czasami drażnić, ale jest zdecydowanym plusem seriali.
Marcin Zwierzchowski zwraca jednak uwagę na fakt, że to, iż historia przedstawiana w produkcji jest długa, wcale nie musi znaczyć, że będzie ciekawsza. Wszystko zależy od tego, jak się ją zrealizuje. – Trzeba mieć odpowiedni temat, niektóre nadają się do kina, inne do seriali – mówi. Ale wyobraźmy sobie np. „Teorię wielkiego podrywu” lub „Przyjaciół” opowiedzianych w trakcie jednego seansu. Nie ma szans.
Warto też zwrócić uwagę na komfort oglądania seriali: w domu, z kubkiem gorącej herbaty w ręku można przygotować się na dłuższe oglądanie. – Fotele w kinach są wygodne, ale zazwyczaj przez 1,5 godziny – mówi Zwierzchowski. – Nic dziwnego, ze wiele osób „łyka” całe sezony od razu, szczególnie sit-comów lub lekkich komedii, które trwają po 20 minut. Bo dlaczego nie obejrzeć kolejnych dwudziestu minut, to przecież takie krótkie. I nagle z „20 minut” robi się cały weekend – mówi Zwierzchowski. Według Marty Wawrzyn serialowe komedie są często zdecydowanie bardziej skomplikowane niż te, które robią amerykańscy producenci. – Tak naprawdę często są dziwne i niesztampowe, a przez to po prostu śmieszniejsze – mówi.
Pieniądze szczęścia nie dają?
Wiadomo nie od dziś, że seriale, które były realizowane w ostatnich kilku latach mają budżety dokładnie takie same, jak wielkie pełnometrażowe produkcje (zwłaszcza te polskie). A czasem nawet i większe. Niech przykładem będzie "Gra o tron", gdzie według magazynu E! Online jeden odcinek kosztuje około 6 mln dolarów. Sam epizod pilotażowy kosztował nawet 4 mln dolarów więcej. Gaże aktorów z popularnych seriali sięgają od 200 tys. do nawet 750 tys. "zielonych". I to za jeden odcinek, a tych jest przecież często po kilkadziesiąt. Za czasów Charliego Sheena w "Dwóch i pół", aktor mógł się pochwalić pensją nawet 1,8 mln dolarów za odcinek.
Marcin Zwierzchowski zauważa, że kiedyś o serialach myślało się zupełnie inaczej niż teraz, a aktorzy niechętnie korzystali z propozycji „grania w serialu”, bo kojarzyło się to z mało prestiżowym zajęciem. A teraz? Często to seriale odkrywają nowe gwiazdy czerwonego dywanu. – Coraz więcej wielkich gwiazd, zarówno aktorów, jak i reżyserów chce robić seriale – mówi.
Warto podać kilka przykładów: ostatnio to choćby Woody Harrelson i Matthew McConaughey, którzy są fenomenalni w "Detektywie". Wcześniej był jeszcze Kevin Spacey, Claire Danes, Dustin Hoffman, Ashton Kutcher, a latem tego roku zobaczymy serial science fiction z Halle Berry ("Extant"). – Latem też będzie "The Strain" Guillermo del Toro, Michael Bay produkuje seriale ("Black Sails", "The Last Ship"), to samo Steven Spielberg – mówi Marta Wawrzyn. – A "Top of the Lake"? Wyreżyserowała go Jane Campion, a to widać praktycznie w każdym kadrze tego serialu – mówi Wawrzyn.
Jak widać wielkie nazwiska już nie boją się tasiemcowych seriali. No właśnie, ale czy seriale mogą się ciągnąć w nieskończoność? To zależy już raczej od subiektywnego wrażenia i umiejętności twórców produkcji. – Seriale są częściej odważniejsze, bardziej bezczelne, świeże: producenci chcą przyciągnąć widownię, więc nie nakładają na twórców żadnych ram, a ci mogą się wyżyć do woli – mówi Marta Wawrzyn.
Lepsze... ale od czego?
To seriale chętniej opowiadają o zwykłym, szarym życiu młodych ludzi – przyjemnie jest się utożsamić z życiem kogoś, kogo widzimy na ekranie. O to łatwiej właśnie ze względu na ilość "wspólnie" spędzonego czasu. Tak wiele pokoleń miało z serialem "Przyjaciele", "Jak poznałem waszą matkę?" czy z najnowszą produkcją "Dziewczyny". Każdy widz ma swojego "konika".
Czy można zatem wyciągnąć wniosek, że współczesne seriale są lepsze od współczesnych filmów? – Na pewno niektóre seriale są lepsze od niektórych filmów. I na odwrót – mówi Marcin Zwierzchowski. I dodaje, że na pewno zatarła się granica pomiędzy obrazem filmowym a serialem, które są obecnie traktowane na równi z wielkoekranowymi produkcjami. Czasami jednak na język telewizji nie da się przełożyć filmowej opowieści. I na odwrót. – Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mógł nakręcić opowieść o Hobbicie. Ale „Gra o tron” w kinie? To też jest dla mnie nie do pomyślenia – mówi Zwierzchowski.
W serialach można pozwolić sobie na więcej, telewizja przełamuje kolejne bariery i łamie stary stereotyp, że to, co wieloodcinkowe, musi być kiepsko zagrane, cukierkowo słodkie i niemiłosiernie nudne. W efekcie kolejne seriale są skonstruowane lepiej niż niejeden film akcji.