Były naczelny “Dziennika” w wywiadzie dla “Kultury Liberalnej” celnie punktuje miałkość codziennej medialnej papki i mówi o “intelektualnych warzywach” równie słusznie odzierając politykę i polityków z ich wątpliwej powagi. Czy jednak w swojej krytyce nie idzie za daleko?
“Polscy politycy są intelektualnymi warzywami” – brzmi przyciągający uwagę tytuł arcyciekawej rozmowy, jaką z Robertem Krasowskim przeprowadzili Łukasz Pawłowski i Tomasz Sawczuk z “Kultury Liberalnej”.
Tytuł ten świetnie oddaje mocno krytyczny ton, w jakim założyciel i były redaktor naczelny gazety „Dziennik Polska. Europa. Świat”, a dziś publicysta i wydawca, mówi o polskich politykach i polityce w ogóle, odzierając tę sferę życia z wątpliwego splendoru i powagi.
“Polityka to grupa panów, którzy się biją o swoją pozycję i nic więcej”, “ci ludzie wiedzą nie więcej niż ja: żyją plotkami, spekulacjami, budują szachowe roszady, z których nic nie wychodzi”, “na myślenie nie mają czasu, zresztą myślenie jedynie przeszkadza w przetrwaniu”. Jednym słowem cały rzekomo ważny i godny naszego zainteresowania polityczny spektakl to zdaniem Krasowskiego tylko “kilku panów, którzy się biją o koronę”.
Ale Krasowski, który sam zęby zjadł na politycznym dziennikarstwie, nie ma złudzeń także co do oceny mediów, które ową błahą “bijatyką o koronę” starają się codziennie zainteresować swoich odbiorców.
– Kiedy przeglądam stare gazety, widzę, że wszystko, co publikowano na czołówkach było doskonale nieważne – podsumowuje gorzko Krasowski. I choć w wielu punktach nie mogę nie przyznać mu racji, zastanawiam się, co konkretnie miałoby wynikać z tych odzierających nas ze złudzeń obserwacji.
Z dala od "bieżączki"
Patrząc na świat polityki i mediów z (jak ujmują to rozmówcy Krasowskiego) “perspektywy biblioteki” były naczelny “Dziennika” widzi to, czego wielu dziennikarzy i polityków może na co dzień nie dostrzegać: miałkość codziennych wysiłków, śmieszność walk o wpływy i władzę, złudność nadziei na poczucie autentycznej sprawczości.
W czasach, gdy o losach państw w coraz mniejszym stopniu decydują premierzy, a coraz ważniejszą rolę odgrywają rynki kapitałowe czy ponadnarodowe korporacje, trudno nie wierzyć Krasowskiemu, gdy mówi, że prominentni politycy, z którymi rozmawiał, zawsze mieli poczucie, iż zdobyta “władza przeciekła im przez palce”.
I tak samo nie zaprzeczy Krasowskiemu nikt, kto pracował w mediach (i nie jest zupełnym hipokrytą): zaspokajanie “głodu mocnych wrażeń” przez podkręcanie nieważnych dyskusji czy konfliktów do rangi “wydarzenia dnia” nie jest przecież rzadkością.
Ale konsekwentne dystansowanie się Krasowskiego od “bieżączki” (w stylu: “nie idę na wybory, nie czytam gazet”) i nieco ostentacyjna poza mędrca spoglądającego na nas – marnych wyrobników mediów i polityki którzy nie dostrzegają nędzy tego świata, jest nieco zaskakująca. Przecież, co słusznie zauważa Łukasz Pawłowski, Krasowski sam przez wiele był ważną figurą tego “spektaklu”. Czyżby tak późno przejrzał na oczy?
Nie jest to wykluczone. Ostatecznie nie ma powodu, żeby nie wierzyć w jego dobre intencje, kiedy mówi, że dziś jego misją jest właśnie odzieranie nas ze złudzeń. Mam jednak wrażenie, że sposób, w jaki Krasowski “odczarowuje” politykę i media, można by z powodzeniem odnieść do większości ludzkich aktywności.
Vanitas vanitatum et omnia vanitas
Widziane z odpowiednio oddalonej perspektywy, niemal wszystkie nasze codzienne sprawy, nasza krzątanina, nasze smutki i radości, sukcesy i porażki, można bez trudu przedstawić jako nic nie znaczące mrówcze wysiłki, z których prawdziwy mędrzec nic sobie nie robi.
I tak, jak pracę dziennikarza można sprowadzić do produkcji sensacji, tak pracę maklera można sprowadzić do klikania w guzik “kup” lub “sprzedaj”, lekarza – do próżnej walki z nieodwracalnym procesem umierania, malarza pejzażysty – do żałosnych starań odwzorowania nieskończonej złożoności krajobrazu, itd. “A i tak świat się od tego nie zmieni”.
– Każda epoka żywi szereg złudzeń – jedni znajdują pasję w tym, by te złudzenia burzyć, inni starają się te pasje wykorzystać do zrobienia czegoś pożytecznego – mówi w wywiadzie swoim rozmówcom Krasowski.
I choć rozumiem to podejście (bo politykom i dziennikarzom dystans do siebie czasem by się przydał), widzę w nim niebezpieczeństwo “odlotu” na wyżyny, z których perspektywy już nic nie warto robić i o nic nie warto się kłócić, a można jedynie westchnąć “marność nad marnościami i wszystko marność”.
Każdego dnia trzeba opisać siedem, dziesięć wydarzeń. Jeżeli nic się nie dzieje, media muszą nudzie dodać koloru. Podretuszować rzeczywistość, wyolbrzymić błahy konflikt, znaleźć autora wyrazistej prognozy. Sam uczestniczyłem w budowaniu nieistniejącej podaży dla istniejącego popytu, więc choćby z tego powodu jestem wobec mediów silnie sceptyczny. CZYTAJ WIĘCEJ