– Pani da mi nitro, bo nie wiadomo, czy nam Tadeusz nie padnie – powiedział 27 lat temu sąsiad. Kilka minut wcześniej w mieszkaniu Żytkiewiczów zadzwonił telefon. – Jest serce dla pani męża – usłyszała Aniela Żytkiewicz. Był 4 sierpnia 1987 roku. To serce bije już 27 lat.
Pierwszy przyszedł w 70. roku. Drugi dwanaście lat później. Następny w 85. roku. Po trzecim zawale lekarz powiedział, że już za późno na ratunek. "Pięć po dwunastej, proszę pana" – takich słów użył. To był wyrok śmierci. Jedyne, co można było zrobić, to przeszczep. Ale kto przeszczepia serca ludziom po 60?
– Napisałem do docenta – mówi pan Tadeusz. "Docent" to Zbigniew Religa. – Pierwszy list chyba gdzieś zaginął. Napisałem drugi. Przyszła odpowiedź z zaproszeniem do Zabrza na konsultacje.
Przeszczep? W pana wieku?
Koronografia, badania, wyniki. Z tymi wynikami pojawił się przy łóżku pana Tadeusza dyrektor szpitala. – Sytuacja jest bez wyjścia – usłyszał pacjent. 90-procentowe zaczopowanie tętnic. – Panie profesorze, a przeszczep? – pyta pan Tadeusz. – Przeszczep? W pana wieku? – szczerze zdziwił się dyrektor.
W tym samy skrzydle zabrzańskiego szpitala przyjmował "Docent". Pan Tadeusz pomyślał, że spróbuje. Docent wysłuchał historii, poprosił o wyniki badań. – Proszę przyjść jutro – powiedział Religa. Kilkanaście godzin oczekiwania. Nieśmiałej nadziei i strachu. W końcu słowa: Nie ma bariery wieku. Jeśli płuca i nerki są zdrowe, będziemy leczyć – opowiada po latach pan Tadeusz, sięgając jednocześnie do kieszeni spodni po chusteczkę. Dyskretnie wyciera oczy. – Tych słów nigdy nie zapomnę – mówi 88-letni dziś pacjent prof. Religi. Najstarszy w Polsce człowiek z przeszczepionym sercem.
Jest serce
Znowu oczekiwanie. Tym razem na telefon. Że jest serce. Dyżury przy telefonie trwały dzień i noc. Kiedy Tadeusz wychodzi na spacer, żona dokładnie wie, gdzie się uda. Sąsiad wie, że jeśli zadzwoni telefon z Zabrza, ma wsiadać w samochód i jechać po Tadeusza. 4 sierpnia 1987 roku ten, jak codziennie, wyszedł na spacer. Dzwonek telefonu rozległ się kilkanaście minut po jego wyjściu. Aniela leci do sąsiada, żeby jechał po jej męża. Jest serce. Czeka karetka, pod szpitalem czeka samolot, żeby natychmiast zabrać go do Zabrza. Sąsiad wybiega, ale jeszcze wraca z parkingu. – Pani Anielu, pani da mi nitro, bo nie wiadomo, jak on zareaguje na to serce – rzuca w biegu. Z samochodu sąsiada do karetki, z karetki do samolotu. Lądowanie w Krakowie, bo pogoda kiepska. Stamtąd helikopterem do Zabrza. I na stół. Dnia 4 sierpnia 1987 roku to drugi przeszczep. Operuje Religa. Asystujący całą noc lekarz śpi w rogu sali. Widać to na słynnym zdjęciu.
Po operacji Tadeusz czuje się dobrze. Nic go nie boli, leki wciąż działają. Chce wstawać, biec do żony, do rodziny. Euforia. Serce bije. Wyrok odroczony. Zaczyna się nowe życie. Tadeusz rozkleja się dopiero, gdy za grubą szpitalną szybą widzi rodzinę. Jest Aniela z synami, Andrzejem i Zbyszkiem. Oni płaczą po jednej stronie szyby, Tadeusz po drugiej. Dzisiaj, 27 lat od tamtego dnia, płacze znowu.
Jazda po 60.
Radość nie trwała długo. Nie było dobrze. Wszystko bolało. Nie było siły. I wątpliwości: po co to wszystko? Warto było w ogóle? Tadeuszowi nie chce się żyć, zrozpaczona Aniela szuka pomocy u szpitalnego psychologa. Poprawa zaczęła się od kaszlnięcia. Nagle zaczęły wychodzić wszystkie pooperacyjne brudy. Z każdym dniem było lepiej. Dzień wypełniony ćwiczeniami i chodzeniem po schodach. Codziennie jeden więcej. 10, 15, 20…W końcu sto schodków na dół, w sztolni w sanatorium w Reptach. I sto z powrotem. Oczywiście bez wiedzy lekarza. Wagary urwisów po przeszczepie serca.
Powrót z sanatorium do domu to był powrót z o wiele dłuższej podróży. Co robić, kiedy odzyskuje się życie w wieku 61 lat? – Jeszcze przed operacją byłem na emeryturze. Postanowiłem wrócić do uczenia – opowiada Tadeusz, który uczył historii i WOS-u.
Najpierw jednak postanowił zrobić prawo jazdy. I udało się, za trzecim razem. A jak już prawo jazdy było, to i samochód by się przydał. Niełatwo było dostać talon na malucha. Talony w pierwszej kolejności dostawali ludzie z orzeczoną niepełnosprawnością. Kiedy do mieszkania Żytkiewiczów na warszawskim Grochowie przyszedł urzędnik, żeby podpisać dokumenty, szukał tego Żytkiewicza po przeszczepie serca. Nie mógł uwierzyć, że to ten sam człowiek, który szybko chodzi po domu i proponuje mu herbatę. – Kazał mi się wylegitymować – śmieje się pan Tadeusz. W końcu udało się: dostał talon na wymarzonego malucha. – Do dzisiaj prowadzę, już nie malucha, ale pandę – mówi.
Żeby wrócić do szkoły, musiał jednak odwołać się od zakazu pracy, który dostał w związku z orzeczeniem o niepełnosprawności. Udało się: pozwolenie na pracę w wyjątkowych warunkach. -– Wróciłem do szkoły i uczyłem do 2000 roku.
Gdyby coś mi się stało…
– Moje serce daj Relidze. Jeśli coś mi się stanie…– usłyszała pani Z. od swojego męża, krakowskiego taksówkarza. Kilka miesięcy później zginął. Pani Z. zadzwoniła do Zabrza, że oddać lekarzom serce męża. Chwilę później telefon zadzwonił w mieszkaniu Żytkiewiczów na warszawskiej Pradze. To wtedy sąsiad Żytkiewiczów wybiega z domu, żeby przywieźć Tadeusza ze spaceru. To wtedy wraca po nitro. To wtedy Tadeusz wyrusza z Warszawy po nowe serce.
W czasie, kiedy Tadeusz dochodzi do siebie po operacji, Aniela mieszka w Katowicach. Codziennie wsiada w podmiejski autobus i jedzie 20 km do szpitala. W szpitalu ją znają. Któregoś dnia jedna z pielęgniarek mówi tak: Pani Anielu, a może by pani zadzwoniła do pani Z. Bo ona często dzwoni i pyta, jak się mąż czuje. Prosi o telefon. Zwykle tego nie robimy, ale jej bardzo na tym zależy.
Jak ja do niej zadzwonię? Co powiem – myśli Aniela. Postanawia zadzwonić z dworca w Katowicach. Międzymiastową trzeba zamawiać u telefonistki. Nie ma akurat żadnej kabiny, telefonistka mówi, żeby dzwonić "z sali". – Ale ja nie mogę rozmawiać o tej sprawie wśród obcych ludzi – mówi łamiącym się głosem Aniela. W końcu się udaje. Kabina się zwalnia, Aniela wykręca numer i słyszy w słuchawce: Tak bardzo czekałam na pani telefon. – Szłam do pociągu i płakałam. Mój mąż żył, bo jej mąż zginął.
Pani Z. nigdy nie chciała spotkać się z Tadeuszem. Rozmawiali tylko przez telefon. – Wcale się temu nie dziwiłem. Przecież mam w sobie cząstkę jej męża – opowiada po latach pan Tadeusz. Jest jedną z niewielu osób, które znają tożsamość dawcy. – Wiem, że był ode mnie 20 lat młodszy. Ja miałem 61 lat w chwili przeszczepu, a on, w chwili śmierci, 41 – mówi.
Kiedy żona z synami pojechali do Krakowa, by spotkać się z żoną człowieka, który dał ich ojcu serce, Tadeusz został w domu. – Wiem, że miała przykrości od rodziny, bo oddała serce męża. Wtedy niektórzy mówili o transplantacjach, że to profanowanie zwłok. Do dzisiaj zresztą nie wszyscy chcą się chwalić przeszczepionym sercem – dodaje pan Tadeusz.
27 lat później
Religa powtarzał swoim pacjentom, że są zdrowi. Że mogą normalnie żyć. Dla Tadeusza życie toczyło się właśnie tak – normalnie. Do 2000 roku, kiedy przestały działać jego nerki. Wtedy miał kolejny przeszczep. – Profesor Religa uratował mi życie, a wiele lat później prof. Chmura, który przeszczepił mi nerkę, dał mi normalne życie – mówi.
Po tej operacji nie wrócił już do nauczania, ale, jak mówił, na poważnie zajął się spłacaniem długu. Długu życia. Dlatego stworzyli z kolegami w Warszawie koło Stowarzyszenia Transplantacji Serca, którego szefem Tadeusz jest do dziś. – Po następnym zjeździe, który odbędzie się w czerwcu, ustąpię. Pora na młodszych, a ja chciałbym zająć się rodziną, żoną i sobą. Cały czas spłacam dług - wobec prof. Religi, wobec człowieka, który dał mi serce, i wobec mojej żony. Ona opiekowała się mną, teraz ja zajmuję się nią – mówi 88-letni dziś Tadeusz.
Mówi, że nie ma w tym mistycyzmu. Po transplantacji w twojej piersi bije inne serce, ale ono jest twoje. – Mówi się czasem, że serce to siedlisko myśli. Że po przeszczepie ludzie się zmieniają. A serce to pompa. Uczucia są tu – puka się w głowę. Stanowczo mówi, że uzyskane przez niego już po przeszczepie, w wieku 61 lat, prawo jazdy nie ma żadnego związku z tym, że dawca był zawodowym kierowcą.
A jednak coś się zmienia. Pojawia się spokój. Zrozumienie tego, co ważne i tego, co błahe. Zmienia się hierarchia wartości. – Nie ma dla mnie drobiazgów. Nie dbam o pieniądze. Nie przejmuję się, moja żona się przejmuje, dlatego czasem ma dołki. Mamy dwie emerytury, bardzo skromne wymagania, radzimy sobie – mówi pan Żytkiewicz. I radzi wszystkim, którzy dostali kiedyś telefon z informację, że jest dla nich serce. – Mamy obowiązki, musimy przestrzegać zasad, do końca życia brać leki immunosupresyjne. Raz na kwartał trzeba być na badaniach, prowadzić aktywny tryb zycia, nie siedzieć, ruszać się, jedzić na rowerze. Codziennie wychodzę na spacer przynajmniej na pół godziny. No i dieta. Wtedy się żyje. Przez prawie 30 lat nie zdarzyło się, żebym nie wziął leków– mówi. Ci, którzy tą normalnością, tym świeżo odzyskanym zdrowiem się zachłysnęli – przestali brać leki, nie przestali palić, nie chodzili na badania kontrolne – odeszli. I młodzi, i nieco starsi.
Mój PESEL zaczyna się na 26
W warszawskim kole Stowarzyszenie jest 80 osób. Dziewięć nosi takie znaczki: dwa małe, zachodzące na siebie serca ze srebra ze złotym elementem. Pan Tadeusz nosi swój w klapie wyjściowego garnituru. To powód do dumy. To znak, że żyją z nowym sercem już ponad 20 lat. Panu Tadeuszowi 5 sierpnia stuknie 27 lat. Czy chce pobić brytyjski rekord 32 lat? –Chciałbym jeszcze pożyć. Nacieszyć się rodziną – mówi. A to spora gromadka. Andrzej, Zbyszek, ich córki Ania, Agnieszka i Kasia. No i prawnuczki: Irenka i Ola. Wszyscy uwielbiają dziadka. Kiedy w ubiegłym tygodniu skręcił nogę, jak na komendę stawili się w mieszkaniu dziadków. Wysprzątali, zrobili zakupy i czekali, aż Zbyszek przywiezie dziadka ze szpitala.
Docent
Profesor Religa i Tadeusz Żytkiewicz znali się długo. Profesor był na każdym zjeździe Stowarzyszenia. Kiedy umarł… – Nie spodziewałem się, że profesor odejdzie przede mną. To był cios. Nie wiem, czy naszą relację można nazwać przyjaźnią. On był przyjacielem wszystkich, jak przyjeżdżał, zawsze mówił: kocham was, jesteście zdrowi – opowiada. To dlatego w każdą rocznicę imienin Zbigniewa, 17 marca, na grobie Docenta pojawiają się setki zniczy i naręcza kwiatów. Ci, którzy przechodzą alejką obok, patrzą i szepczą: No popatrz, jednak ludzie o nim pamiętają.
– Pamiętam pierwsze spotkanie z nim. Patrzył na całą dziewiętnastkę operowanych przez siebie ludzi i płakał – mówi z mokrymi oczami pani Aniela. – Jak mąż wychodził z domu, powiedziałam mu: Pamiętaj, żebyś chciał żyć. I Religa to sprawił.
Nie wszyscy na tę chęć życia patrzyli przychylnie. Byli tacy, co patrzyli krzywo. Byli tacy, co mówili: No, to musiało panią kosztować, ta operacja. – Siedem róż– odpowiadała tym ludziom. – Kosztowała nas siedem róż. Bo profesor kochał róże.
Dziś sytuacja transplantologii w Polsce jest nieporównywalnie lepsza od tej 27 lat temu. Choć mogłoby być lepiej. – Chciałbym, żeby ludzie zaakceptowali transplantologię jako skuteczną metodę przywracania ludziom życia. To ostateczna możliwość. Nie zabierajcie swoich organów do nieba – mówi pan Tadeusz.