Praca dla narzeczonej, rozdawnictwo służbowych smartfonów i komputerów, pobieranie "haraczy" – odwołany głosami swoich partyjnych kolegów wiceburmistrz warszawskiego Bemowa Paweł Bujski wytacza ciężkie działa przeciwko dawnemu szefowi – Jarosławowi Dąbrowskiemu, dziś wiceprezydentowi stolicy. – To sprawa dla prokuratury – mówią radni PiS przekonując, że Platforma stworzyła w Warszawie patologiczny układ.
Pismo, które działacz PO Paweł Bujski – do środy pełniący funkcję wiceburmistrza warszawskiego Bemowa – przesłał 9 kwietnia do radnych i mediów, ma tylko 5 stron, ale naprawdę spory “ciężar gatunkowy”. Bujski opisuje w nim złożoną sieć podejrzanych zależności, kolesiostwa i marnotrawienia pieniędzy podatników, którą wokół swojego dawnego miejsca pracy utkać miał obecny wiceprezydent Warszawy – Jarosław Dąbrowski (w przeszłości burmistrz Bemowa i przełożony Bujskiego).
Wedle Bujskiego, pomimo przenosin do ratusza Dąbrowski wciąż ręcznie sterował podległymi władzom dzielnicy instytucjami, pobierał od dawnych podwładnych swoiste “haracze”, a nawet korzystał ze służbowego samochodu przysługującego burmistrzowi. Podając konkretne instytucje i nazwiska Bujski opisuje też cały szereg innych nieprawidłowości mających miejsce w rządzonej przez PO dzielnicy.
Bujski wypomina m.in. promowanie niekompetentnych, ale lojalnych ludzi, niegospodarność. Pisze np. o narzeczonej Jarosława Dąbrowskiego, Barbarze L., która w Centrum Pomocy Zdrowia i Edukacji Ekologicznej zarabiać ma 5000 zł., choć faktycznie nie ma jej w pracy – podpisuje jedynie listę obecności.
Były wiceburmistrz twierdzi, że wiele nieprawidłowości wykrył także w związku z działaniem jednego z bemowskich prywatnych przedszkoli, w którym “cichymi udziałowcami” są lokalni działacze PO. Tłumaczy, że chciał walczyć z patologiami, informując o nich 7 kwietnia Hannę Gronkiewicz-Waltz i właśnie za to został ukarany przez kolegów odwołaniem ze stanowiska.
Działacze PO zaprzeczają: brak dowodów
Wkrótce po publikacji przez Bujskiego oświadczenia zareagowali na nie burmistrz Bemowa – Albert Stoma, a także sam Jarosław Dąbrowski. Stoma na stronie urzędu zarzuty określił jako “nieuzasadnione i nie poparte żadnymi dowodami”. Dąbrowski w rozmowie z portalem Polityka Warszawska mówił zaś: – Mogę odpowiadać tylko za siebie i za swoje decyzje – w moim przypadku nie mam żadnych obaw – stwierdził, dodając jednak od razu, że także zarzuty pod adresem władz dzielnicy wydają się nieprawdopodobne.
Wedle działaczy PO Bujski mścił się za to, że został odwołany – zgodnie z oficjalną wersją powodem była nieudolna organizacja Święta Narodowego Węgier na Bemowie (generał Bem, od którego nazwiska pochodzi nazwa dzielnicy, to węgierski bohater narodowy). Co więcej, działacze PO opublikowali treść wcześniejszego emaila, w którym Bujski grozi, że jeśli nie przywrócą go na stanowisko, roześle mediom swoje obciążające wiele osób oświadczenie.
Wewnątrzpartyjna rozgrywka?
Michał Grodzki, bemowski radny PiS, twierdzi jednak, że nie ma powodów, by nie wierzyć Bujskiemu.
Jan Śpiewak ze stowarzyszenia Miasto jest Nasze, które jako jedno z pierwszych poinformowało o oświadczeniu, również przychyla się do wersji Bujskiego. W rozmowie z naTemat przypomina, że Jarosław Dąbrowski był już kiedyś zamieszany w skandal związany z komunalnym mieszkaniem, które poza kolejką przyznał matce Barbary L. (tej samej, która dziś zarabiać ma w podległej bemowskiemu urzędowi dzielnicy instytucji 5000 zł).
– Nie spotkała go za to kara. Wręcz przeciwnie – 2 lata później awansował i dziś jest wiceprezydentem miasta – mówi. – Przypomnę też, że żona Alberta Stomy jest Audytorem Generalnym w warszawskim Urzędzie Miasta – dodaje Śpiewak, bez ogródek mówiąc o tym, że w rządzonej przez Hannę Gronkiewicz-Waltz stolicy można mówić o powrocie niesławnego “Układu Warszawskiego”. Jego zdaniem Bujski “poległ” podczas próby podjęcia walki z powszechnymi nieprawidłowościami.
Michał Grodzki z PiS nie przychyla się jednak do tak czarno-białej interpretacji wydarzeń: – Paweł Bujski przez długi czas sam był częścią tego mechanizmu. Choć więc dziś wypchnięto go z PO, nie jest przecież bez winy. Wygląda mi to na jakąś wewnętrzpartyjną rozgrywkę – mówi.
Słowo przeciw słowu. Będzie proces?
Arkadiusz Majcher, szef Bemowskiego Centrum Kultury, to jedna z osób, które zaatakował Bujski. Były wiceburmistrz oskarżał Majchera o niegospodarność, narażanie Centrum na straty, nieformalne układy z Dąbrowskim. To także Majcher miał być jednym z “cichych udziałowców” spółki-przedszkola, które korzystać miało z publicznych pieniędzy pozostających w dyspozycji władz dzielnicy.
– Do wczoraj nawet nie wiedziałem, co to za spółka – obrusza się Majcher. Podaje jednak nazwisko jej właściciela. To Krzysztof Tyszkiewicz – były poseł PO. Wedle radnego PiS Michała Grodzkiego ten fakt również powinien zostać zbadany przez prokuraturę.
Tymczasem Majcher odpiera wszystkie pozostałe zarzuty Bujskiego deklarując, że w każdej chwili może udostępnić dokumenty finansowe, a także otrzymane w przeszłości od wiceburmistrza podziękowania za dobrą i owocną współpracę. Skoro jednak było tak dobrze, to skąd cała afera? – Nie mam pojęcia – mówi Majcher podtrzymując oficjalnę wersję o powodach odwołania Bujskiego.
– Obchody nigdy nie miały tak skandalicznego charakteru. Najpierw wieńce nie dojechały na czas, a później złożono je nie czekając nawet na węgierską delegację – tłumaczy Majcher. Dodaje też, że nieprawdziwe są zarzuty o tym, że Centrum Kultury było ręcznie sterowane przez Dąbrowskiego. – Od miesięcy nie miałem z nim prawie kontaktu – mówi.
Jan Śpiewak nie wierzy jednak, że powodem odwołania Bujskiego mogły być nieudane obchody: – Przecież to tłumaczenie nie trzyma się kupy, a cała historia o wieńcach przypomina scenariusz filmu Barei – mówi z przekąsem. Jego zdaniem ta sprawa to dowód, że Hanna Gronkiewicz-Waltz straciła kontrolę nad lokalnym aparatem. – Całe to zamieszanie obciąża także ratusz – ocenia Śpiewak.
Być może jednak chodzi tylko o bardziej lokalną, wewnątrzpartyjną potyczkę? Tak właśnie pisze o sprawie Gazeta.pl, opisując całą sytuację słowami “Wojna na Bemowie”.
Na obecną chwilę trudno wyrokować, czy zarzuty Bujskiego się potwierdzą, a także jaką skalę mogą mieć ewentualne nadużycia i nieprawidłowości. Z całą pewnością jednak warto, by wszystkim wątkom bacznie przyjrzała się prokuratura. Doniesienie do niej radny PiS Michał Grodzki chce złożyć jeszcze w czwartek.
Ale wejścia na drogę prawną nie wykluczają też członkowie PO, pod których adresem oskarżenia wystosował Bujski. Kilkoro z nich już zapowiedziało, że będzie domagać się sprawiedliwości w sądzie.
Już po publikacji tekstu udało się nam skontaktować z Pawłem Bujskim, odwołanym wiceburmistrzem Bemowa. Oto krótka rozmowa, którą z nim przeprowadziliśmy.
Jak odniesie się Pan do wypowiedzi pana Arkadiusza Majchera, który twierdzi, że wszystkie pańskie zarzuty są nieprawdziwe: że nie słyszał o spółce prowadzącej przedszkole i że nie utrzymuje kontaktu z panem Dąbrowskim?
Paweł Bujski: To nieprawda. Obaj panowie są w regularnym kontakcie. Jarosław Dąbrowski jest gościem niemal na każdej imprezie odbywającej się w Bemowskim Centrum Kultury. A jeśli chodzi o przedszkole, to pan Majcher sam powiedział mi, że zainwestował w nie 50 tys. zł.
Dlaczego dopiero teraz, po odwołaniu pana ze stanowiska, postanowił się pan podzielić wiedzą o nieprawidłowościach? To chyba niemożliwe, że ich pan wcześniej nie dostrzegał.
Problemy sygnalizowałem już w 2013 roku, ale w związku z moimi działaniami spotykały mnie ciągłe reprymendy. Dodam też, że oferowano mi nawet dyrektorskie stanowisko w urzędzie miasta – tylko po to, żeby odsunąć mnie od spraw Bemowa. Odrzuciłem tę propozycję. Na jesieni 2013 roku odsunięto mnie od Zarządu PO na Bemowie. O sprawie informowałem Warszawski Zarząd Platformy – pomimo zapewnień o poparciu ze strony dwóch jego członków, nie miałem wrażenia, żeby bardzo przejęli się moimi doniesieniami. Ostatecznie, po trzech tygodniach oczekiwań, udało mi się spotkać z panią prezydent Hanną Gronkiewicz-Waltz, która obiecała, że skontroluje bemowskie struktury.
W oświadczeniu wysuwa pan oskarżenia pod adresem konkretnych osób. Niektóre z nich już zapowiedziały, że wytoczą panu sprawę w sądzie. Ma pan dowody na poparcie swoich oskarżeń?
Ja nie oskarżam, tylko sygnalizuję nieprawidłowości. Nie we wszystkich przypadkach możliwe jest przedstawienie namacalnych dowodów, ale mogę zagwarantować, że jeśli sprawą zajmie się prokuratura, podzielę się z nią wszystkimi informacjami, które mogą być istotne dla wyjaśnienia sprawy.
Z krążących po urzędzie opinii wynika, że ma miejsce notoryczne przekazywanie znacznej ilości sprzętu kupowanego za publiczne pieniądze osobom trzecim, spoza urzędu (telefony iPhone, tablety, komputery, nawigacje samochodowe, sprzęt domowy), a beneficjentami są radni, rodzina, pracownicy Urzędu Miasta – osoby wskazywane przez Jarosława Dąbrowskiego. CZYTAJ WIĘCEJ
Michał Grodzki
radny PiS
To nie jest przypadkowy człowiek. Był członkiem zarządu rady dzielnicy, a wcześniej szefem klubu radnych PO. Musiał wiedzieć, jak funkcjonują tutejsze struktury Platformy. Zakładam, że w jego słowach musi być sporo prawdy. Zresztą pogłoski o nieprawidłowościach krążyły już od dawna – mówi Grodzki i zapowiada, że zamierza złożyć w tej sprawie doniesienie do prokuratury.