Wyrok sądu dzieli zarówno mieszkańców okolicznych miejscowości, jak i internautów. Chociaż zasadę "granicy obrony koniecznej" krytykowano już wielokrotnie, to nadal funkcjonuje ona w polskim prawie. Jeden z naszych czytelników, Wojciech, tak podsumował całą sprawę:
W normalnym państwie, obywatel powinien móc odstrzelić jak wściekłego psa napastnika który wchodzi na jego teren i grozi śmiercią jemu i jego bliskim. Jedyne co powinien za to dostać to medal.
W nienormalnym państwie musisz poczekać aż napastnik najpierw da ci w mordę i liczyć na to, że ten cios nie pozbawi cię przytomności, aby nie być ukaranym za użycie siły wobec łotra.
Przesada? Niestety, przyglądając się polskiemu prawu i temu, jak zasada granicy obrony koniecznej funkcjonuje w naszym kraju, wygląda na to, że tak wygląda polska rzeczywistość.
Art. 25. Kodeksu Karnego:
§ 1. Nie popełnia przestępstwa, kto w obronie koniecznej odpiera bezpośredni, bezprawny zamach na jakiekolwiek dobro chronione prawem.
§ 2. W razie przekroczenia granic obrony koniecznej, w szczególności gdy sprawca zastosował sposób obrony niewspółmierny do niebezpieczeństwa zamachu, sąd może zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary, a nawet odstąpić od jej wymierzenia.
§ 3. Nie podlega karze, kto przekracza granice obrony koniecznej pod wpływem strachu lub wzburzenia usprawiedliwionych okolicznościami zamachu.
Co to ta obrona konieczna
Tak jak w przypadku wielu przepisów, tak i z tych obywatel niewiele się w praktyce dowie na temat tego, co dokładnie oznacza "obrona konieczna". By ona zaszła, spełnione muszą być dwa warunki: musi nastąpić "bezprawny i bezpośredni zamach", a nasza reakcja musi być adekwatna do okoliczności zdarzenia i intensywności oraz siły zamachu. Posłużę się tu wyjaśnieniem za "Dziennikiem Gazetą Prawną".
Ostatecznie jednak każdą sprawę prokuratura i sądy muszą rozpatrywać indywidualnie. Z wyrokami potem bywa różnie – i wiele z nich oburza społeczeństwo, bo wyglądają tak, jakby prawo chroniło sprawców, a nie ofiary przestępstw. Wiele osób, tak jak nasz czytelnik Wojciech, zastanawia się w ogóle: po co istnieje granica obrony koniecznej?
Niestety, z wyrokami w tych sprawach bywa już różnie. Najgłośniejszym tego typu przypadkiem jest sprawa Damiana R. z Kołobrzegu. W dniu incydentu do R. przyszedł znajomy, Sebastian G., z innym mężczyzną – Dawidem P., któremu twarz zasłaniała kominiarka. G. Zaatakował Damiana R., siostra skazanego wpadła w histerię, a matka zadzwoniła po policję. Reagować próbował ojczym – chciał wyrzucić napastników z mieszkania. To jednak nie poskutkowało, a ojczym oberwał do tego w głowę. Damian R. Widząc, że agresorzy nie chcą opuścić mieszkania, złapał za nóż. Dawidowi P. Zadał ciosy jeszcze wewnątrz mieszkania, Sebastiana G. Wypchnął na korytarz i tam dopiero zaczął z nim szarpaninę. W efekcie R. zadał pięć ciosów nożem kuchennym Dawidowi P. i dwa ciosy Sebastianowi G. Obaj wykrwawili się się na śmierć.
Oczywiście nie zawsze sądy uznają, że zabijając napastnika ktoś przekroczył granicę obrony koniecznej. Ale sprawy dotyczące tego potrafią ciągnąć się latami i przysparzają oskarżonym bardzo dużo stresu. Taką sądową gehennę przeżył m.in. Dariusz Maciejewski, który w 2001 roku zastrzelił jednego z uzbrojonych napastników, którzy napadli na jego bar. Dopiero po 3 latach sąd uznał, że była to obrona konieczna. Maciejewski, gdy dziennikarze TVP.Info chcieli z nim porozmawiać po zapadnięciu wyroku uniewinniającego, powiedział jednak tylko, że nie chce rozmawiać, bo wspomnienia są zbyt świeże.
Wyroków uniewinniających jest zresztą sporo w tego typu sprawach. Problem polega jednak na tym, że sądy i prokuratury interpretują każde zdarzenie, a z tym, jak wiadomo, bywa różnie. Wystarczy bowiem wyobrazić sobie prostą sytuację: w miejscu, z którego nie ma jak uciekać, trafiamy na agresora z nożem. Grozi, że nas zabije. W teorii, jeśli "atak ma niezwłocznie nastąpić", możemy zaatakować przestępcę, zanim on to zrobi. Tylko jak ocenić, czy atak miał nastąpić niezwłocznie? Skąd mamy wiedzieć, czy napastnik grozi nam śmiercią na poważnie, czy jednak tylko blefuje?
Aleksander Pociej wskazuje, że cała dyskusja wokół obrony koniecznej dotyczy w zasadzie tylko jednej kwestii: gdzie zaczyna się, a gdzie kończy granica obrony. Gdy pytam o "śliskie" sytuacje, Pociej stwierdza jasno: jeśli wydarzenie zostało jakoś zarejestrowane lub są świadkowie i mamy sytuację, gdzie agresor bądź agresorzy grożą nam śmiercią, wykonują gesty wskazujące na atak, to w ramach obrony koniecznej możemy zaatakować pierwsi. – Dla mnie w takiej sytuacji, nawet przy starciu jeden na jeden, nie ma wątpliwości: w momencie, gdy ktoś wyjmuje nóż i idzie na mnie, mam możliwość na lewą rękę zarzucić marynarkę, a w prawą wziąć nóż i odpychając jego atak, samemu zadać cios – wyjaśnia nasz rozmówca.