W Rówieńskiej Elektrowni Jądrowej w zachodniej części Ukrainy doszło do pożaru stacji transformatorowej. Jak to zwykle bywa, niektóre polskie media relacjonują to zdarzenie w tonie katastroficznym. I jak to zwykle bywa - niesłusznie.
Co to znaczy?
W przełożeniu na prostszy język oznacza to, że doszło do niewielkiego pożaru w instalacji służącej do przekazywania energii wytworzonej w tym bloku do sieci elektroenergetycznej. Ponieważ instalacja ta przestała działać, blok nie mógł produkować energii - bo nie byłoby jak jej odebrać - i automatyka go wyłączyła. To normalna procedura: jeśli cokolwiek zakłóci połączenie elektrowni (jądrowej i każdej innej) z siecią, elektrownia wyłącza się automatycznie. W przypadku elektrowni jądrowej oznacza to natychmiastowe wyłączenie reaktora. Chłodzenie reaktora po wyłączeniu realizowane jest przez układy zasilane niezależnie od układu wyprowadzenia mocy i rezerwowane (czyli jest kilka takich układów i każdy zasilany jest osobno). Na ich pracę zaistniały pożar zupełnie nie wpłynął - są one zlokalizowane w zupełnie innym miejscu. Stąd też nie ma żadnego powodu, by cokolwiek mogło się stać komukolwiek, kto w momencie pożaru nie był obok uszkodzonego transformatora. Nagłe wyłączenie reaktora jest procedurą zupełnie normalną.
Jak relacjonują to media?
Większość, co nie zawsze ma miejsce, raczej sensownie, podając od razu informację o ocenie wg skali INES. Ale nie wszystkie. Nie po raz pierwszy rekordy idiotyzmu bije tabloid "Fakt" piszący już w nagłówku o "groźnej awarii" zaledwie "300 km od Lublina!". Dalej redaktor, trudno orzec czy z cynizmu, czy z kompletnej ignorancji, pisze że awaria "mogła mieć przerażające skutki". Oraz, że w 2008 roku już doszło do rzekomo "podobnej" awarii, przy której rozszczelnieniu uległy generatory pary, których podobno jest w tej elektrowni aż 11 tysięcy (naprawdę generatorów, czy też poprawnie po polsku - wytwornic pary, jest tam 20 - słownie: dwadzieścia; to bez znaczenia dla obecnej sytuacji, ale pokazuje jak dobrze redaktorzy "Faktu" znają się na temacie). Takiego tekstu nie można skomentować inaczej niż nazywając go bzdurą, przynajmniej przy założeniu trzymania się kulturalnego języka, więc na tym poprzestańmy. Apelowanie do redakcji "Faktu" aby nie wzbudzała wśród czytelników paniki w imię zysków z kliknięć chyba można sobie darować.