- Polacy mają taki ciekawy nawyk. Jeżdżą puszką po konserwie typu tico, ale potrafią zainstalować tam sobie najnowszego Pioneera, czy Blaupunkta. Przy zabezpieczeniach, jakie są w tych samochodach, to był naprawdę zarobek łatwy i przyjemny - słyszę od byłego złodzieja aut. Który w szczerej rozmowie zdradza, że za złodziejskim biznesem do niedawna kwitnącym nad Wisłą stały także legalne warsztaty. I udowadnia, że umiejętności zdobyte w światku przestępczym mogą okazać się bardzo dobrym kapitałem do zupełnie legalnego zarobku.
Od znajomego funkcjonariusza, który mnie z tobą skontaktował usłyszałem, że jeśli kilka lat temu komuś zginęło luksusowe, dobrze zabezpieczone auto w okolicach Trójmiasta lub na Półwyspie Helskim, to z dużym prawdopodobieństwem właśnie Ty się nim "zająłeś". Ile prawdy jest w tej legendzie?
Radek*: Być może trochę prawdy jest. Zaczynał człowiek wcześnie, to się w pewnym momencie zrobiło tak, że roboty było więcej niż czasu na jej wykonanie. Przed wyrokiem najczęściej zajmowałem się niemieckimi i japońskimi modelami, na które wtedy jeszcze był spory szał u nas i zaczynały się też zamówienia na wschód. W ogóle wielu wydaje się, że luksusowe auta kradnie się w całości, by jeździli nimi jacyś mafiozi. A prawda jest taka, że większość tych fur szła na części, które są rzadkie na rynku. By potem trafić w naprawie pewnie do aut przykładnych obywateli, jakichś panów prezesów.
Zaczynałeś wcześnie, to znaczy w jakim wieku?
Jak się mieszka w takiej dzielnicy jak, ta w której się wychowałem, to prędzej czy później się człowiek wpakuje w jakiś lewy zarobek. Całe życie dobrze się uczyłem. Nie byłem głupim dzieciakiem, co wiecznie wagaruje itd.. Szybko chciałem też zarobić. W okolicy był szał na nielegalne kopanie bursztynu, ale 13-latka w tym biznesie wtedy nie chcieli. Jak zacząłem rozpytywać o robotę, to szybko znaleźli się nauczyciele innego fachu.
Złodziejskiego...?
I mechanicznego. Starsi kumple z gdańskiej samochodówki na pierwsze polonezy, którymi śmigali jeszcze bez prawka zarabiali zajmując się radiami. Kilkanaście lat temu to był naprawdę dobry biznes dla początkujących. Szczególnie, jak się miało pewnego kupca i umiejętność wyboru dobrej fury, oraz dostania się do niej bez hałasowania. Ekipy, które biegały z łomem albo kamieniem wpadały często na gorącym uczynku. A jak ktoś miał trochę oleju w głowie, to przyłożył się do nauki mechaniki i mógł nauczyć się jeszcze auto zamykać po robocie. Przyznam, że czasem mieliśmy niezły ubaw, jak obserwowaliśmy typów, którym w nocy zwinęliśmy radio, a oni rano odpalali auto i dopiero po przejechaniu paru metrów orientowali się, że czegoś brakuje. No bo odruchowo nie mogli radia odpalić.
Jakie auto obrobiłeś pierwszy raz?
Nie pamiętam, szczerze mówiąc. W tamtych czasach dużo zajmowaliśmy się jednak jakimiś koreańczykami. Bo Polacy mają taki ciekawy nawyk. Jeżdżą puszką po konserwie typu tico, ale potrafią zainstalować tam sobie najnowszego Pioneera, czy Blaupunkta. Przy takich zabezpieczeniach, jakie są w tych samochodach, to był naprawdę zarobek łatwy i przyjemny. A jak człowiek się uczył dalej i trochę bardziej dorastał do pedałów, to się otwierały nowe możliwości. Pierwsze auto "w całości" to był nowiuśki wtedy fiat bravo. W ogóle zainteresowanie długo było taką typową drobnicą typu fiat, volkswagen, czasem jakaś trójeczka"bejcy".
Chyba nie trzeba być geniuszem, by kraść golfa III, a o Tobie niektórzy własnie tak mówią...
Przesada (śmiech). Jak już mówiłem, ja się lubiłem uczyć całe życie. A jak z nauki była spora kasa, z której można było mocno pomóc rodzinie i się jakoś powoli ustawiać w życiu, to wiedza wchodziła tym lepiej.
To dzięki nauce zacząłeś specjalizować się w luksusowych autach?
Oczywiście. I dzięki temu, że o mojej wiedzy i - powiedzmy - delikatności przy robocie wiedzieli odpowiedni ludzie, którym takie auta były potrzebne. Przez pryzmat czasu widzę też, że to dzięki nim byłem tak długo bezkarny.
Przecież nawet słynni gangsterzy, którzy teraz spisują wspomnienia i udzielają wywiadów przekonują, że prawdziwej mafii nigdy w Polsce nie było.
No ale ja nie mówię o jakiejś wielkiej mafii. Łatwy dostęp do pewnych zleceń i pomoc w urwaniu jakichś śladów, które mogłyby naprowadzić policję pomagają zdobyć normalne, legalne warsztaty. I to niekoniecznie te garażowa, a raczej renomowane, popularne. Dlatego wszystkim przyjaciołom zawsze mówię, że ważne jest znalezienie pewnego mechaniora, który cię nie przekręci nie tylko w warsztacie, ale i pod domem, czy w garażu. Są tacy, co dziś prowadzą ASO, a mają na koncie naprawdę niezłe numery.
Skoro to wszystko funkcjonowało tak dobrze, co poszło tak źle, że wreszcie wpadłeś?
Mój błąd. Z tym, że nie w trakcie roboty. Ja się po prostu pomyliłem co do ludzi. Co do tego, komu można zaufać. No i znalazł się ktoś, kto chciał się mnie pozbyć, by zrobić lepszy interes. Skończyło się tak, że w ten sposób zamknął cały interes raz na zawsze. Więcej nie chcę jednak o tym mówić. Bo to jest dla mnie zamknięty rozdział. Który jednocześnie otworzył mi drzwi do normalnego życia.
W którym dawne umiejętności chyba bardzo się przydają, prawda?
Owszem. Pomysł na to, by po wyroku wrócić trochę do "fachu", ale w legalny sposób pierwszy raz podrzucił mi policjant, który prowadził moją sprawę. Wyjątkowy facet, któremu do końca życia będę wdzięczny. Po wyjściu na wolność nie potrzebowałem wielkiego kapitału, by zacząć z usługami awaryjnego otwierania aut. Takich usług wciąż nie ma na pęczki, a mało kto pomaga roztargnionym, którzy gubią kluczyki lub zatrzaskują je w furze bez zniszczenia zamka. Tymczasem tych roztargnionych okazuje się, że jest po prostu na pęczki. Szybko jednak rozwinąłem biznes także o montaż systemów zabezpieczeń. Takich, których sam nie chciałbym pokonywać.
I nie kusi powrót do dawnego życia? Legalna firma to jednak chyba nie tak dobry zarobek...
A no nie powiedziałbym. Pomijając fakt, iż minęło parę lat, to wydaje się, że moje obecne zarobki są równie przyzwoite, co dawniej. Nawet powiedziałbym, że zarabiam lepiej. To jest tak, że co prawda wtedy czasem wpadały naprawdę ekstra sumy. Tylko, że jak się w ten sposób dużo zarabia, to i życie wygląda tak, że bardzo dużo się wydaje. I to niestety nie tylko na tych ludzi, na których wydatki sprawiają przyjemność.