
– Węgrzy, którzy żyją na Zakarpaciu, mają prawo do podwójnego obywatelstwa, do narodowej wspólnoty, do autonomii – mówił premier Węgier wywołując spore zaskoczenie międzynarodowej społeczności. Teraz węgierski MSZ tłumaczy, że nie chodziło o autonomię, lecz o... samorządy.
REKLAMA
Viktor Orban wzbudził spore kontrowersje formułując w poniedziałek swoje oczekiwania wobec „nowej Ukrainy, która właśnie powstaje”. Orban zapewniając, że jest zwolennikiem budowania w tym kraju demokratycznego państwa, przypomniał o 200 tys. Węgrów, którzy mieszkają na ukraińskim Zakarpaciu.
– Rozpatrujemy kwestię węgierską jako problem europejski. Węgrzy, którzy żyją na Zakarpaciu, mają prawo do podwójnego obywatelstwa, do narodowej wspólnoty, do autonomii – stwierdził.
Słowa premiera wzbudziły duże kontrowersje, także w Polsce. Sugerowano nawet, że to zachęta do rozbioru Ukrainy. W reakcji na tę wypowiedź Kijów wezwał też węgierskiego ambasadora do złożenia wyjaśnień. Po 3 dniach Budapeszt postanowił więc zatrzeć niekorzystne wrażenie, jakie wywołały słowa Viktora Orbana.
Minister spraw zagranicznych Węgier Janos Martonyi przekonywał dziennikarzy, że w Europie źle zrozumiano słowa premiera. Według niego nie chodziło wcale o autonomię, tylko o samorząd. – Autonomia może być różna: jak już mówiliśmy, autonomia personalna, autonomia kulturalna, autonomia terytorialna. Wyraz terytorialna nie był w tym przemówieniu użyty – cytuje ministra Interia.pl.
– Nie było w każdym razie żadnego odniesienia do jakiegokolwiek rodzaju terytorialnej autonomii wspólnoty węgierskiej na Ukrainie – dodawał minister, przekonując, że Orbanowi chodziło tylko i wyłącznie i poszerzenie zakresu samorządności zakarpackich Węgrów.
Słowna wpadka Orbana to nie pierwszy przypadek, gdy premier jest oskarżany o co najmniej dwuznaczny stosunek do wydarzeń na Ukrainie. Od początku konfliktu tego kraju z Rosją Węgry zajmują bardzo łagodne stanowisko wobec działań Kremla.
Źródło: Interia.pl
