
Przez półtora roku dwie Filipinki pracowały po 15-16 godzin, siedem dni w tygodniu w warszawskiej rezydencji kuwejckiego attaché. Nie miały wolnego, jadły dwa małe posiłki i resztki z kolacji, jeśli takowe zostały. Jedna z nich uciekła, druga została odesłana na Filipiny. Ale Kuwejtczykowi nic się nie stanie, bo chroni go immunitet.
REKLAMA
Niewolnictwo – potwierdzają MSZ i fundacja La Strada, która zajmuje się ofiarami handlu ludźmi. Bo czy inaczej można nazwać to, co spotkało dwie Filipinki pracujące w rezydencji attaché Nasera al-Eneziego? Kobiety pracowały codziennie przez 15-16 godzin bez dnia wolnego – opisuje „Gazeta Wyborcza”. Zabiały 800 zł miesięcznie, ale pieniędzy nigdy nie widziały, bo przesyłano je bezpośrednio na Filipiny. Jadły dwa posiłki dziennie, a trzeci tylko wtedy, gdy coś zostało z kolacji.
Kobiety nie miały szansy na ucieczkę, bo odebrano im paszporty, a one nie mogły opuszczać rezydencji. Ale 16 marca jedna z nich zdecydowała się uciec. Podopieczna fundacji La Strada nadal zmaga się z traumą. Dyplomaci mogą zatrudniać tzw. prywatnych służących z zagranicy, a polskie służby nie mają prawa skontrolować warunków ich pracy.
Dlatego Kuwejtczyka nie spotka żadna kara. Co więcej – on sam poskarżył się na polski MSZ, a nasz ambasador w Kuwejcie musiał tłumaczyć się przed tamtejszym MSZ. Dopiero dwa tygodnie po ucieczce Filipinki resort Radosława Sikorskiego wdrożył przygotowywane od dawna przepisy dotyczące służących dyplomatów. Ma to zapobiec kolejnym takim przypadkom w przyszłości.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"
