Ostatnia decyzja selekcjonera podzieliła piłkarską Polskę. Jedni kategorycznie mówią – wywalić pijaka, zero tolerancji dla alkoholu w kadrze, nie będzie ochlejmorda mnie reprezentował, inni stają w obronie Sławomira Peszki – zaraz, przecież on nie przegiął. To w wolnym czasie nie można się już napić kilku piw? Co ciekawe, do tej drugiej kategorii coraz śmielej wstępują sami reprezentanci. Kilku z nich - dyplomatycznie, bo dyplomatycznie – ale daje do zrozumienia, że Smuda zareagował zbyt pochopnie. Ale to wciąż jest nieśmiała krytyka. A może czas na bardziej stanowcze kroki?
- Trener powinien wywoływać stan oscylujący między zachwytem a strachem – zwykł mawiać, cytując Gabriela Batistutę, szkoleniowiec Wisły Kraków, Michał Probierz. Mądre stwierdzenie, szkoda tylko, że Smuda jakikolwiek podziw przestał wywoływać praktycznie z momentem przejęcia kadry. Piłkarze obgadują go po kątach, szydzą i traktują z przymrużeniem oka. Ksywa „Gargamel” nie wzięła się przecież z niczego. Żeby to ładniej zobrazować – patrzą na niego jak Łukasz Fabiański na Grzegorza Latę...
Selekcjoner solidnie sobie na takie traktowanie zapracował. Krok po kroku rozbijał trzon kadry, naruszał jej atmosferę. Najpierw wywalił na zbity pysk Michała Żewłakowa i Artura Boruca za picie wina w samolocie. Oddajmy zresztą głos temu pierwszemu (cytat z programu Kuby Wojewódzkiego): - Nagle przyszedł selekcjoner i zaczął na nas krzyczeć, że wszyscy są niezadowoleni z powodu naszego zachowania. Że jakąś wiochę robimy. Odpowiedziałem mu, że jedyną osobą, której coś się nie podoba, jest on sam. Dodałem też, że może nas wypier..., jeśli chce... Nie spodziewałem się tylko, że nastąpi to tak szybko, bo już po dwóch dniach przeczytałem w gazecie, że faktycznie nas wypier... - wspominał Żewłakow.
Boruc był zdecydowanie ostrzejszy. Otwarcie kpił ze Smudy, nazywając Dyzmą. Wiadomo, głośna sprawa, nie ma co przypominać. W międzyczasie w kadrze pojawiały się farbowane lisy z zagranicy. Ludovic Obraniak jeszcze za Beenhakkera został przyjęty bez bólu, ale potem zaczęło się przeginanie. Reprezentanci nie chcieli oceniać rozdawania paszportów na prawo i lewo dla Boenischa, Perquisa czy Polanskiego, ale czasem „brak komentarza” jest najlepszym komentarzem. Mijał czas, a piłkarze – no, poza Boenischem – perfidnie olewali choćby naukę języka polskiego. Reprezentanci Polski, sorry – PZPN, wywiadów udzielali po angielsku i francusku. Wyobrażacie sobie taką sytuację? Siedzi dwóch kadrowiczów – Eugen (czyt. Ojgen) Polanski i Adam Matuszczyk, podchodzi do nich Smuda i po jakiemu zagaduje? Nie, nie po polsku. I nie, to nie żart.
Teraz na granicy wylotu znalazł się Marcin Wasilewski. Zawodnik z charakterem, o którym znajomi mówią, że ma „takie pozytywne ADHD” i każdemu chce wyciąć jakiś numer. A na domiar złego definitywnie z kadry wypadł Peszko. Facet, którego nie sposób... lubić, ale w reprezentacji szanowany. Czyli mamy trzeci etap niszczenia i tak znacząco nadwyrężonego „team spirit”. Pozostaje tylko mieć nadzieję (choć raczej to „wishful thinking”), że kilku gości z charakterem – bo za takich mam Błaszczykowskiego, Lewandowskiego czy nawet Piszczka – postawi się Smudzie i powie – domagamy się powrotu banitów. Bo jeszcze chwila, jeszcze dwie-trzy imprezy, i zamiast Peszki na Euro wystąpi Tomasz Wróbel, a zamiast Wasyla Michał Czekaj. Albo jacyś Niemcy lub Francuzi.